28

849 30 2
                                    

Jude zawahała się.
- czyli juz teraz tak oficjalnie jesteście razem..? - zapytała. Nie tego się spodziewałam. Oczekiwałam gniewu z jej strony, a Jude była spokojna.
- to znaczy...- zaczęłam nie wiedząc co powiedzieć.
- spokojnie... Nie oczekuje żadnego tłumaczenia z twojej strony. To twoje życie i twoje decyzje. Jeśli jesteś szczęśliwa to ja też- powiedziała blondynka z lekkim uśmiechem.
Odetchnęłam z ulgą, wiedząc ze juz nie muszę przed nią niczego ukrywać. Ale... Czy tak naprawdę jest co ukrywać? Czy ten związek przetrwa, czy to tylko kolejne puste słowa, których nasłuchałam się już wystarczajaco przez całe moje życie.
Uśmiechnęłam się, a Jude już wiedziała że po prostu nie chcę o tym rozmawiać.
- jak coś to wiesz gdzie mnie szukać. - powiedziała i poszła.
Stałam na środku korytarza. Wszystko było takie szare... Miałam wrażenie że cały świat nagle zwolnił. Poszłam na zajęcia żeby zając myśli czymś innym.

Udałam się na stołówkę na dużej przerwie. Kupiłam jedzenie i udałam się do pustego stolika. Podszedł do mnie Ross.
- skarbie choć do nas - powiedział,  podparł się o stół i zawisnął nade mną.
Spojrzałam mu przez ramie.
- nie dzięki. Lubię ten stolik- powiedziałam nie mając nastroju na towarzystwo. A juz napewno nie towarzystwo pustych panienek i pieprzonych chłopaków, którzy uważają sie za Bogów.
- chciałem po prostu żeby wiedzieli że...- powiedział, ale mu przerwałam.
- Jezu... Przestań w końcu! Nie jestem zabawką żeby się mną chwalić. Cały czas mówisz ze chcesz żeby wiedzieli, ale czy tylko o to chodzi. Bo ja juz naprawdę się w tym gubię.
Blondyn nic nie odpowiedział tylko poszedł w stronę stolika , przy którym siedzieli jego znajomi. Łzy podeszły mi do oczu. Zabolała mnie jego obojętność. Odwróciłam się szybko żeby nikt nie zobaczył moich zaszklonych oczu.
Wzięłam kęs kanapki do buzi żeby nie czuć guli w gardle.
Po chwili Ross usiadł obok mnie przy stoliku ze swoją tacą z jedzeniem.
- ja po prostu chce być blisko ciebie. Nieważne czy przy tamtym stoliku który jest w centrum uwagi, czy tu, przy stole okół okna na drugim końcu sali gdzie nigdy nikt nie siedzi... Po prostu chcę na ciebie patrzeć i rozmawiać z tobą.
Uśmiechnęłam się pociągając nosem.
- to było miłe - odparłam i splotłam swoje palce z jego. Chłopak uśmiechnął się i napił się soku.
Zaczęliśmy jeść. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale czułam wzrok innych skupiony na naszym stoliku.
Ross obrócił się do mnie przodem i złapał mnie za dłonie.
- jakieś plany na weekend? - zapytał przełamując niezręczną atmosferę.
- nie - odparłam krótko odwracając się w jego stronę.
- No i dobrze. - powiedział zadowolony.
Uniosłem brew.
- sugerujesz coś chłopcze?
-dowiesz się w nocy. - powiedział ze śmiechem.

Robiło się coraz zimniej. Nadszedł grudzień, a co za tym idzie przerwa świąteczna. Strasznie się na nią cieszyłam. Chciałam odpocząć od szkoły i od tego całego zamętu. Moje pierwsze święta w Los Angeles. Tęsknie za babcią... Od śmierci Terence'a to właśnie z nią spędzałam każde święta bo rodzice podobno byli zapracowani. Babcia tak mówiła. Zawsze potrafiła mi wszystko wytłumaczyć. Nie to co mama. Rodzice na święta wysyłali mnie do Nowego Jorku i tam razem z babcią piekłyśmy pierniki. Myśle ze po niej odziedziczyłam talent kucharski. Wspaniale wspominam tamte tygodnie spędzone z nią.  Czułam się wtedy kochana. Mam nadzieje ze w tym roku rodzice zorganizują prawdziwe święta.

- BIANCAAAAAA!!! -  Jude rzuciła sie w moją stronę w ostatni dzień szkoły  przed przerwą świąteczną.
- Jude- zaśmiałam się przytulając blondynkę.
- wesołych świat! - krzyknęła mi do ucha.
-To pojutrze- powiedziałam.
- wiem, ale przez najbliższy tydzień się nie zobaczymy wiec... Proszę. - odparła wyciągając małe pudełko zza pleców.
- Jude... - westchnęłam- ale ja nic dla ciebie nie mam. - powiedziałam i zrobiło mi sie strasznie głupio.
- nie szkodzi. No dalej. Otwórz- powiedziała patrząc na mnie z euforią.
- nie musiałaś.. A prezent ode mnie i tak dostaniesz - powiedziałam i otworzyłam pudełko.
Moje oczy nigdy nie widziały na raz tyle kolorów. Była to kolorowa broszka.
- jest piękna - powiedziałam szczerze.
- sama ją zrobiłam - dodała dziewczyna.
- dziękuje - powiedziałam i przypiełam ją sobie do swetra.
Ta broszka była odzwierciedleniem Jude. Chciałam być chociaż trochę taka jak ona. Jej pewność siebie była onieśmielająca, a energii miała tyle ze mogłaby zasilać małą elektrownie.
Poczułam się pewniej dzięki niej. A teraz miałam ze sobą kawałek Jude.

- hej - powiedziałam podchodząc do Rossa, który stał przy szafkach z lizakiem w buzi.
Wyjęłam go z jego ust i pocałowałam go mocno po czym sama polizałam lizaka.
- dobry. - skwitowałam - wiśniowy?
Blondyn przytaknął.
- interesująca ozdoba.. - powiedział patrząc na broszkę od Jude. - ale chyba trochę nie w twoim stylu.
- dlaczego nie? Jest piękna. Dostałam ją od Jude. - wyjaśniłam.
- czyli juz wszystko jasne. - zaśmiał się.
- No co. Naprawdę mi sie bardzo podoba. - odparłam wyjmując lizaka z buzi.
- przecież nic mowię. - odparł blondyn.


Weszłam do domu i rzuciłam plecak na podłogę przy drzwiach. Skopałam trampki z nóg i weszłam do kuchni.
- mama! - ucieszyłam się. - nie jesteś w pracy?
- dzisiaj idę trochę później - powiedziała z uśmiechem. 
- dobrze bo chciałam porozmawiać- odparłam, a do kuchni wszedł tata. Podszedł do mnie i pocałował mnie w głowę.
- cześć Bianca.
- hej tato- powiedziałam.
Ojciec usiadł do stołu, a mama podała mu obiad.
- Bianca, jesz? - zapytała kobieta. 
- nie dzięki. Zjem później. - powiedziałam i wyjęłam z lodówki butelkę wody.
- więc o czym chciałaś pogadać? - zapytała mama.
- o świętach. To nasze pierwsze święta w Los Angeles wiec chciałam je spędzić jak najlepiej się da. Może zaprosimy babcie. Mogłaby do nas przyjechać na ten tydzień. Byłoby super - powiedziałam patrząc na rodziców z nadzieją.
Tata milczał, wpatrując się w talerz.
- Bianca przecież wiesz doskonale że nie obchodzimy świąt. Razem z ojcem cieżko pracujemy.
- co? Ale... Są święta.. - powiedziałam, a łzy podeszły mi do oczu.
- przykro nam B. - powiedziała mama.
Spojrzałam na nich zawiedziona i wybiegłam z kuchni, a zaraz potem z domu.
Pierwsze co przyszło mi do głowy to to , żeby  zadzwonić do Rossa. Powstrzymałam się jednak. Nie będę użalać się  nad sobą.
Nagle telefon zawibrował w mojej kieszeni.
Szybko odebrałam.
- hej - powiedziałam starając się ukryć smutek, najwyraźniej nie skutecznie.
- Bianca.. Stało się coś? -zapytał Ross
- nie.. Sprawy rodzinne. - powiedziałam.
- na pewno wszystko okej? Chcesz o tym pogadać?
- nie. Jest w porządku - powiedziałam pewnie.
- jesteś w domu? - zapytałam po chwili.
- tak, a co?
- mogę wpaść ?
- No jasne że tak. - odparł
- będę za 5 minut - powiedziałam i się rozłączyłam.
Nie wiem czy to dobry sposób na rozładowanie emocji czy nie , ale mam zamiar sie z nim pieprzyć.

Bad Boys Never Change | Ross Lynch |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz