Rozdział 2

993 73 5
                                    


Mój tydzień szkolny jest dość...zapełniony. W poniedziałki lekcje zaczynam dopiero od 10.00, więc rano chodzę do teatru, gdzie przypatruje się dzieciom i ewentualnie im pomagam. Nie lubię występować na scenie. Powiem więcej, nienawidzę tego. Ale nauczycielka w teatrze jest znajomą Elisabeth i chodzę tam już od początku szkoły średniej. Lubię teatr, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy jestem widzem.

We wtorki idę do szkoły rano, ale za to kończę stosunkowo wcześnie i chodzę wtedy na zajęcia z psychologii. Właściwie to coś jak dodatkowa lekcja, ale o wiele fajniejsza.

W środy od rana do popołudnia jestem w szkole. W czwartki znów mam rano lekcje, a popołudniami sama ich udzielam niewielkiej grupce dzieci w szkole muzycznej. Nie współpracuję ze szkołą, a jestem tam bardziej prywatnie. Nie biorę pieniędzy, ponieważ są mi one nie potrzebne. Nie mogłabym też brać kasy za to, ze dzieci chcą się czegoś nauczyć. Aż w końcu przychodzi piątek. Mój ulubiony dzień tygodnia. Nie dlatego, że to początek weekendu, a dlatego, że wreszcie dostępna jest sala muzyczna. Gdybym miała wybrać jedną rzecz, którą miałabym robić byłaby to muzyka.

I właśnie dzisiaj nadszedł piątek. Wstałam rano, szybko zjadłam śniadanie i poszłam do szkoły. Lekcje strasznie się ciągły, jak zawsze z resztą. Aż w końcu zabrzmiał ostatni dzwonek. Szybko wybiegłam z klasy i popędziłam do wolnej już sali muzycznej. Zamknęłam drzwi i usiadłam za fortepianem. Nie był to mój ulubiony instrument, ale już jako dziecko uczono mnie na nim grać. Siadałam wtedy z mamą i powtarzałam jej ruchy. Elisabeth twierdzi, że powinnam regularnie grać na fortepianie, bo tak wypada. To nie tak, że nie lubię na nim grać, tylko nie lubię być do niczego zmuszana.

Moje palce zwinnie przesuwały się po klawiszach tworząc piękne dźwięki. Kiedy poszłam do gimnazjum zdałam sobie sprawę, że delikatny fortepian nie daje mi wszystkiego tego, czego oczekuje od muzyki. Fakt, miał cudowne brzmienie, ale nie tego oczekiwałam. Pewnego dnia wystąpiłam na konkursie talentów. Nie wygrałam go, ale odkryłam coś o wiele cenniejszego. Przede mną występował chłopak. Miał na imię Steve i był klasowym samotnikiem. Na konkurs przyszedł z gitarą, a kiedy zaczął grać zrozumiałam, że to właśnie tego dźwięku szukałam.

Zamknęłam oczy. Znałam na pamięć utwory, które co piątek grywałam i nie chciałam uczyć się nowych. Kiedy zabrzmiał ostatni akord otworzyłam oczy. Mogłam wyjść. Zrobiłam, co miałam zrobić. Ale była jeszcze gitara. Elisabeth nie pozwala mi na niej grać w domu, bo twierdzi, że nie wypada mi grać na czymś tak przyziemnym. Ale w szkole jej nie ma. A ja jestem sama.

Wstałam od fortepianu i podeszłam do stojącym w kącie instrumencie. Złapałam gryf, zamknęłam oczy, a potem wszystko działo się samoistnie. Moje dłonie ustawiały kapodaster na piątym progu, palce układały się w poszczególne chwyty, a głos wydobywał się z ust. Właśnie tego szukałam w muzyce. Dźwięku, który był drganiem cząsteczek. Bólu palców i odbitych strun. Nie wiem, ile tam siedziałam. Może godzinę, może minutę, ale to, co robiłam sprawiało, że chciałam wracać.

Piosenka się skończyła. Czas w sali się skończył. Musiałam wychodzić. Złapałam plecak i ruszyłam w stronę drzwi. W chwili, gdy podniosłam głowę zobaczyłam białowłosego chłopaka wpatrującego się we mnie zza drzwi. Stanęłam je wryta. Białe włosy? Widziałam inne denne kolory, ale ten przechodził samego siebie. Popchnęłam drzwi i stanęłam tuż przed nim. Nie odzywałam się, tylko patrzyłam i czekałam, aż mnie skomplementuje, zapyta o imię, o zeszyt o cokolwiek. Ale nie zdarzyło się nic takiego.

-Denna ta twoja muzyka.-powiedział tylko i odszedł. Denna?! Nikt w życiu mnie tak nie obraził. Ale nie mogłam za nim iść. Stałam tam z rozdziawionymi ustami i patrzyłam w ślad za nim. DENNA?!

All I want...Pov. Elsa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz