Rozdział 37

393 32 5
                                    


W życiu zdarza się taki moment, w którym jedna mała rzecz psuje wszystko. Niszczy to, co stworzyliśmy do tej pory. Psuje. Pozostawia pustkę.

W tamtej chwili czułam, że dziecko, które nosiłam zepsuło moje życie. Że teraz nic nie będzie takie samo.

Nie chciałam go usuwać. Pozbywać się kogoś, kto nie zawinił. Ale nie byłam pewna, czy dałabym radę je wychować samotnie. Ponieważ byłam pewna, że Jack nie zostanie ze mną. Że kiedy będzie miał do wyboru Strażników i dziewczynę z dzieckiem nie wybierze mnie.

Staliśmy tam pośród otaczającej nas ciszy. Bałam się nawet oddychać. Czekałam na jego reakcje ledwo powstrzymując łzy.

Poruszył się. Zamknął na chwilę oczy, a kiedy je otworzył przepełnione były radością. Podbiegł do mnie i wziął w ramiona. A ja zaszlochałam głośno.

-Słońce..Co się dzieje? Dlaczego płaczesz? Coś cię boli?-zadawał pytania chłopak nawet nie czekając na moje odpowiedzi. Chwilę później siedziałam już na jego kolanach.-Elsa, powiedz mi dlaczego płaczesz?

-Bo...bo ja sobie nie poradzę...-zaskomlałam żałośnie.

-Nie poradzisz...? Co...

-Nie wychowam go sama. Będę musiała go oddać. Nie poradzę sobie...

Poczułam jego usta na moich. Słodki pocałunek uspokoił mnie i poczułam się lepiej.

-Czy ty myślisz, że będziesz sama?-zapytał Jack, kiedy przerwał pocałunek.

Pokiwałam głową i znów poczułam, że zaczynam panikować.

-Nie wiedziałam o tym. Nie mogłam być w ciąży. To...tak nie powinno być. Przepraszam, Jack, naprawdę przepraszam. Ale...

Znów mnie pocałował tym razem o wiele mocniej, a kiedy próbowałam coś powiedzieć od razu zamykał mi usta swoimi.

-Elsa, nie zostawię cie. Nie zrobiłbym tego przedtem i nie zrobię tego teraz.

-Ale Strażnicy...

-Oni są nie ważni. Teraz najważniejsza jesteś ty. Ty i ten mały Jack'uś w twoim brzuszku.

Zaśmiałam się przez łzy.

-To nie musi być chłopak.

-Wiem. Ale cokolwiek by nie było, to jest nasze. MOJE. Ty i dziecko jesteście moi. I Nikt i nic tego nie zmieni. Rozumiesz?

Pokiwałam powoli głową. A wtedy on się rozpromienił.

-Teraz to musimy zmienić dom. I zrobimy to teraz.

~***~

Nigdy nie sądziłam, że bycie w ciąży to taka zabawa. Jack zachowywał się, jakbym miała pięć lat i to było bardziej zabawne niż sądziłam.

-Jack!-krzyknęłam. Leżałam w łóżku i zaczęłam powoli się nudzić. A chłopak był moją osobistą małpką rozrywkową.

-Co jest?-wpadł do sypialni i od razu ukląkł obok łóżka.-Potrzebujesz czegoś?

-Tak. Chcę lodów. O smaku mango.

Uniósł brew wysoko.

-Dlaczego...

-CHCĘ ICH, JACK-przerwałam mu poważnie mimo, że w środku padałam ze śmiechu.

-Dobrze słońce. Dostaniesz swoje lody-pocałował mnie w czoło, a potem schylił głowę i pocałował mój brzuch.-Ty też ich dostaniesz brzdącu.

Kiedy usłyszałam trzaśniecie drzwi wyjściowych zaśmiałam się głośno. Wcale nie musiały być to lody o smaku mango, ale chciałam lodów, a on robił dla mnie dosłownie wszystko.

15 minut później miałam w łóżku pucharek lodów mangowych z bitą śmietaną i posypką czekoladową. Jack dał mi je i wyszedł z sypialni bez słowa. Obraził się? Musiałam się dowiedzieć, ale najpierw musiałam zjeść te lody. A były NAPRAWDĘ boskie.

W pewnym momencie poczułam jakąś większą cząstkę. Co było w sumie dziwne, bo lody raczej miały gładką postać. Nie mogłam jej połknąć, więc wyjęłam ją z ust i zamarłam.

Pierścionek.

Miałam w lodzie pierścionek.

Przepiękny pierścionek w kształcie śnieżynki z błękitnym oczkiem.

-Jack?-krzyknęłam, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi wstałam z łóżka i zbliżałam się do salonu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

-Jack?-krzyknęłam, a kiedy nie usłyszałam odpowiedzi wstałam z łóżka i zbliżałam się do salonu.

Zdziwiło mnie, kiedy na ziemi ujrzałam białe płatki kwiatów. Co się działo?

Kiedy weszłam do salonu zobaczyłam Jack'a, który stał do mnie tyłem z rękami zaplecionymi na plecach.

-Puszczę ci płazem to, jak mnie wykorzystałaś z tymi lodami.-odezwał się głębokim głosem.-Podoba ci się pierścionek?-spytał i odwrócił się do mnie. Wyglądał lepiej niż zwykle. Ubrany był w jasną koszulę i czarne spodnie. Włosy postawił na żelu, co niezbyt mi się podobało, bo wolałam, gdy miał je roztrzepane. Ale nie zmieniało to tego, ze wyglądał jak młody Bóg.

-Tak...Jest...śliczny, ale co tu się dzieje, Jack?-spytałam, a on ruszył w moją stronę.

-Nie jest śliczny. Nie jest wystarczająco śliczny. Nie ma takiego pierścionka, który byłby równie cudowny jak ty. A pragnąłem taki znaleźć.-złapał mnie za rękę i zabrał z niej pierścionek.-Ale ma twój kolor oczu. Mimo, iż nie jest nawet w połowie tak głęboki jak twoje oczy, to i tak jest wystarczający, byś go nosiła.-ukląkł, a ja nie wierzyłam, że to się dzieje.- Elso, nosisz moje dziecko. Niedługo będziesz mieszkać w moim domu. Chcę byś była moja oficjalnie. Mimo, iż zawsze byłaś moja. Od wieków należysz do mnie. A ja należę do ciebie. Dlatego pytam się teraz, oficjalnie. Elso Mare zu Pane, czy zostaniesz moją żoną?

Czas się zatrzymał. Nie myślałam, że to działo się naprawdę. Poczułam, że możemy mieć jakąś przyszłość. Że dziecko, które się narodzi będzie nasze. Że będziemy rodziną.

-Tak...-szepnęłam, gdy zaczęły mnie dopadać wątpliwości. Nie chciałam psuć sobie tej chwili.

Jack wsunął na mój palec pierścionek, a potem pocałował mocno i głęboko.

-Spędźmy ostatnią noc w twoim łóżku.-powiedział zmierzając do sypialni-Już niedługo będziemy je spędzać w naszym łóżku.




Heeeeej! Wiem, ledwo co zdążyłam, za co was mega przepraszam, ale weekendy mam przerąbane zazwyczaj.

No ale najważniejsze, ze jest.

Szczerze? Jestem zbyt zmęczona, żeby cokolwiek o nim myśleć.

Także po prostu...

Pozdrawiam ;*

All I want...Pov. Elsa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz