Wyszłam z toalety wycierając twarz. Od kilku dni, regularnie co rano zwracałam wszytko co zjadłam. Dziś miałam udać się na wizytę u ginekologa by dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Mieliśmy też dowiedzieć się o płci dziecka, ale mdłości i zmęczenie nie dawały mi spokoju. Ledwo zdołałam się podnieść z łóżka, więc musieliśmy przełożyć naszą wizytę. Mój ginekolog powiedział, żeby odpoczywała i piła dużo wody.
Położyłam się na plecach i zamknęłam oczy. Ta ciąża wysysała ze mnie życie i sprawiała, że byłam uziemiona. A to było nie do zniesienia.
Usłyszałam, że ktoś stawia szklankę na stoliku obok łóżka. Otworzyłam oczy i zobaczyłam zmartwioną twarz Jack'a.
-Słońce, napij się wody-powiedział pomagając mi usiąść.
Zimny płyn przelał się przez moje gardło sprawiając, że uciążliwe pieczenie nieco zmalało. Nie miałam siły siedzieć, więc od razu się położyłam. Chciało mi się płakać z bezsilności.
-Martwię się-powiedział głaszcząc mnie po brzuchu. Dziecko od niedawna zaczęło kopać, przez co ręce mojego narzeczonego znajdowały się na moim brzuchu częściej niż to konieczne.
-Ja też.-wyszeptałam i poczułam łzy pod powiekami. Cokolwiek zjadłam, wszystko zwracałam kilka godzin potem. Bałam się, że dziecko nie będzie rosło przez brak składników odżywczych.
-Może powinniśmy jechać do szpitala co?-zapytał a ja gwałtownie się skrzywiłam. Nie chciałam. Szpital oznaczał, że było naprawdę źle, a ja nie chciałam by było źle.
-Proszę cię nie. Lekarz powiedział, że powinno mi przejść. Przyjmuję tyle pokarmu ile tylko mogę. I biorę witaminy.
-No dobrze-westchnął.-Ale jeżeli w ciągu najbliższych dni ci się nie poprawi, jedziemy do szpitala.
Te kilka dni okazały się zbawienne. Zaczęłam przyjmować coraz więcej jedzenia, nie byłam tak bardzo zmęczona i co najważniejsze-w końcu przestałam wymiotować. Niestety nadal nie mogłam chodzić do pracy, a bardzo mi na tym zależało. Jack widząc, że mi zależy zaproponował, że mnie zastąpi. Dzieciaki już go znały i lubiły, a to było najważniejsze. Na początku martwił się, czy może mnie zostawiać samą w domu, ale zdołałam go przekonać.
Więc od kilku dni od rana do popołudnia bywałam w domu sama. Najczęściej się leniłam, spałam, a czasami wychodziłam do ogrodu.
Mieszkaliśmy w miejscu, gdzie nie było zbyt wielu ludzi, więc zawsze miałam ciszę i spokój. W naszej okolicy mieszkała jedna kobieta z mężem, ale i tak trzeba było przejść spory kawałek. Cieszyłam się, że nasze życie pozbawione jest wścibskich sąsiadów i ich niewyparzonych gęb.
Weszłam do kuchni i zrobiłam sobie herbatę imbirową. Przeczytałam, że to pomaga na ciążowe mdłości, więc wypróbowałam i naprawdę mi zasmakowało. Oczywiście, nie mogłam pić gorącej herbaty, ale z moimi mocami szybko stała się chłodna.
Złapałam koc i książkę, którą ostatnio czytałam i udałam się do ogrodu. Usiadłam na huśtawce i przykryłam brzuch kocem. Nie było mi zimno, ale martwiłam się o dziecko. Nadal nie było wiadomo, czy będzie miało takie same moce jak ja czy Jack, ale wolałam nie ryzykować. Rozsiadłam się wygodnie i zagłębiłam się w lekturze.
-John Green? Czy to nie lektura dla nastolatek?-usłyszałam jego głos. Moje mięśnie napięły się niebezpiecznie, a serce przyspieszyło. Nienawidziłam jego tonu głosu-zbyt podniosłego i zbyt mrocznego. Przełknęłam ślinę i wzięłam głęboki oddech starając się uspokoić. Wiedziałam, że stres nie był dobry dla dziecka.
-Czego tu chcesz?-spytałam powoli podnosząc głowę. Stał zdecydowanie za blisko mnie. Odruchowo złapałam się za brzuch chcąc ochronić życie wewnątrz mnie.
-Tego, czego zawsze chciałem. Ciebie.-odezwał się i spojrzał na mój brzuch z nieoczekiwaną satysfakcją i radością.-Ciebie i twojego dziecka.
Wstałam gwałtownie.
-Spróbuj mu coś zrobić, a Jack cię zabije.-wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Tak jak zrobił to ostatnim razem? Proszę cię, nie oszukujmy się. Spokojnie, nie zamierzam krzywdzić ani ciebie ani twojego dziecka. Potrzebuję go. Ale musisz iść ze mną inaczej wszystko będzie źle.
Przerażał mnie jego spokojny ton głosu. Zachowywał się tak, jakby prosił mnie o szklankę cukru.
-Nigdzie z tobą nie pójdę.-powiedziałam.
-Pójdziesz. A jak nie, dziecko umrze.
Wydawało mi się, ze krew odpływa mi z ciała.
-Nie wierzę ci-powiedziałam słabszym głosem niż zamierzałam.-Nie wierzę w ani jedno twoje słowo!
-Ten dzieciak umrze w ciągu trzech kolejnych dni!-wykrzyczał, a mnie przeszedł dreszcz.-Nie rozumiesz tego, głupia?! MUSISZ iść ze mną!
W środku dygotałam ze strachu, ale nie zamierzałam mu tego pokazywać. Nachyliłam się ku niemu.
-Pieprz się.-wysyczałam i szybko udałam się do domu. Zniknął. Oparłam się o ścianę i zapłakałam. Nie chciałam mu wierzyć. Wszytko co mówił musiało być perfidnym kłamstwem.
Weszłam do sypialni po telefon. Zadzwoniłam natychmiastowo do Jack'a.
-Słońce?-słysząc jego głos poczułam spokój.
-Wracaj do domu, proszę.-powiedziałam płaczliwym tonem.
-Elsa, co się stało?-spytał zmartwiony.-Nie ważne, już lecę. Wytrzymaj kochanie.
Rozłączyłam się i usiadłam na łóżku. Podkuliłam nogi pod brodę. Będę musiała mu powiedzieć. Nie chciałam. Za bardzo się bałam.
Brzęk otwierania drzwi kluczami wyrwał mnie z otępienia. Zerwałam się z łóżka i popędziłam ku drzwiom, w których stał Jack. Rzuciłam mu się w ramiona czując bezpieczeństwo.
-Co się stało, kochanie?-spytał, głaszcząc mnie po włosach.
"Był tu Mrok i powiedział, że nasze dziecko zginie"
-Tęskniłam.
To było kłamstwo, ale strach przed powiedzeniem prawdy był zbyt duży.
-Ja też tęskniłem. Stało się coś jeszcze?-spytał dotykając mojego brzucha, a ja zamknęłam oczy z ulgą czując delikatnie kopnięcia.
-Nie. To tylko hormony ciążowe. Ale...chciałabym, byś ze mną został.
-Jasne, słońce. Ile tylko będziesz chciała.
HEJOOOO! Zaczynamy maraton taką małą dramą...Spokojnie, potem będzie tylko gorzej ;) xD
Kolejny rozdział już za TRZY GODZINY o 14:00.
PS. Boże, jak ja za wami tęskniłam <3

CZYTASZ
All I want...Pov. Elsa ✔
FanfictionElsa Mare zu Pan, to obdarzona niezwykłą mocą siedemnastolatka. Swój dar uważa za przekleństwo i za wszelką cenę chce go ukryć. Skrywa tak wiele tajemnic, że nie sposób ich zliczyć. Ukrywa się. Nie ujawnia. Co się stanie, kiedy na jej drodze spotka...