Rozdział 41

325 29 2
                                    


Dla wszystkich, którzy zadawali pytanie: Gdzie Anka? 



Nigdy już nie wyjdę do szpitala.

Tamto miejsce przypominało mi o tym co straciłam.

Nienawidziłam swojego ciała. Nie potrafiło utrzymać mojej córeczki. Ja nie potrafiłam tego zrobić.

Próbowałam się zabić. Tylko raz, bo potem nie miałam już okazji. Robiłam to półświadomie. Wzięłam zbyt dużo tabletek, chcąc uśmierzyć swój ból. Gdzieś "z tyłu głowy" miałam świadomość, że mogę na tym ucierpieć, ale byłam tak pogrążona w smutku, że nie docierało do mnie nawet to, czy jest dzień, czy noc. Odratował mnie lekarz.

A potem zaczęła pojawiać się pani psycholog. Zadawała tak idiotyczne i bezsensowne pytania, na które odpowiadałam. Kiedyś ja jej zadałam pytanie.

-Straciła pani dziecko?

Nie odpowiedziała od razu. Spojrzała na mnie gładząc po ręce. Jej dotyk mnie zabijał.

-Nie.-odpowiedziała półszeptem.

-Więc niech pani nigdy więcej do mnie nie przychodzi.

Nie chciałam psychologa. Chciałam poradzić sobie z tym sama-bo tylko ja wiedziałam, jak bardzo to boli. Ja i Jack.

Nie rozmawialiśmy sobą jak dawniej. Przychodził do mnie, łapał mnie za rękę, całował w knykcie i siedział ze mną do końca czasu odwiedzin. Nie pytał jak się czuję. Po prostu pozwalał mi to wszytko przemilczeć. A ja mu za to dziękowałam.

Któregoś dnia przyszedł i powiedział, ze wracam do domu. Ucieszyłam się na tyle, na ile potrafiłam.

Wychodząc ze szpitala nie pożegnałam się z nikim. Nawet z moją lekarką prowadzącą. Nie podziękowałam pielęgniarką za dobrą opiekę. Nie mogłam dziękować za coś, co straciłam.

Kiedy weszłam do domu i poczułam jego zapach rozpłakałam się z ulgi. Już zapomniałam, jak tu było. Ale w końcu tu byłam i od razu ruszyłam na górę. Nie do sypialni.

Kiedy dotarłam do drzwi pokoju ręce trzęsły mi się tak bardzo, że natychmiast opuściłam torebkę którą trzymałam w dłoniach. Nie wiedziałam z czego dokładnie, czy z ogarniających mnie emocji, czy raczej z tego, że nie byłam do końca wyleczona i wejście po schodach było dla mnie wysiłkiem.

Dotknęłam klamki drżącą dłonią i nacisnęłam. Zamknięte. Spróbowałam jeszcze raz i zdałam sobie sprawę, że Jack musiał zamknąć ten pokój. Ale musiałam się tam dostać. Właśnie teraz.

Odwróciłam się i spostrzegłam chłopaka, który wpatrywał się we mnie niepewnie.

-Daj mi klucz-powiedziałam, zupełnie nie rozpoznając swojego głosu.

-Elsa, nie sądzę, że to dobry pomysł...

-Jack, proszę.-spojrzałam na niego błagalnie.-Im szybciej się z tym uporam, tym szybciej się z tym pogodzę. Proszę, daj mi klucz. Wpuść mnie tam.

Spuścił głowę bezsilnie i podał mi klucz. Wsunęłam go w dziurkę i przekręciłam metalowy przedmiot, a potem weszłam do środka.

Przywitał mnie widok kołyski. Kłóciliśmy się z Jack'iem, czy wybrać je, czy zdecydować się na łóżeczko. W końcu wygrałam. Przesunęłam palcami po zimnym drewnie i poczułam łzy na policzkach. Do tej pory płakałam przez cały czas, kiedy nie podawano mi leków uspokajających. A chciałam płakać, bo to mnie oczyszczało. Straciłam dziecko, do cholery! Jak oni mogli podawać mi tabletki, bym trzymała w sobie emocje. A ja chciałam krzyczeć. Chciałam płakać. Chciałam ich wszystkich zabić za każde słowo.

All I want...Pov. Elsa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz