Rozdział 20

545 44 6
                                    


  To zdarzało się co noc. Bałam się wtedy tak bardzo, ale nie mogłam krzyknąć. Nie mogłam nic powiedzieć. Otaczały mnie przerażające dźwięki dobiegające z zewnątrz. Przerażające wizje dręczyły mnie każdej nocy.
Koszmary.
Sny, które pokazywały jak słaba jestem. Widziałam w nich moich najbliższych. Anię, moje przyjaciółki, nawet Jack'a. I każdemu ze snów towarzyszyło jedno jedyne uczucie-odrzucenie. Tak bardzo nienawidziłam i bałam się tego. Nie chciałam tego przechodzić.
Tej nocy stałam po środku polany. Znałam ją. Aż za dobrze. To było miejsce, w którym Jack mnie pocałował, a potem odrzucił. Miejsce, które zapamiętałam jako najgorsze i najlepsze miejsce na ziemi. Spojrzałam w górę. Niebo było puste, pozbawione gwiazd i księżyca. Opuściłam wzrok. Tuż pod moimi stopami Jack całował jakąś dziewczynę. Na początku wydawało mi się, że to wspomnienie. Że jego usta muskają moje, że jego dłonie błądzą po moim ciele, a wzrok skupiony tylko na mnie. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym. Ale za chwilę powiał wiatr. Nieprzyjemny i suchy. Senny Jack uniósł głowę i uśmiechnął się złośliwie. Spojrzałam na jego partnerkę. To nie byłam ja. To była ona. Dziewczyna, która zniszczyła moje życie. Która sprawiła, że przestałam wierzyć w miłość. Która mi ją odebrała.Victoria. Wyglądała jak wtedy. Piękna, ze złośliwym wyrazem twarzy. Znów pocałowała żarliwie Jack'a, a z moich oczu popłynęły łzy.
-Oj...popłakała się. Patrz Jack. Twoja ukochana płacze.-szydziła ze mnie.
-Ukochana? Mówisz o tej wywłoce? Nigdy nie mógłbym pokochać takiego odmieńca.
Zaczęłam uciekać. Nie mogłam otworzyć ust, krzyknąć cokolwiek powiedzieć. Cały czas słyszałam jego słowa. Krążyły w kółko i kółko. Upadłam nie móc znieść naporu tych słów. I nagle poczułam zimno. Przyjemne, otulające zimno.
-Proszę, otwórz oczy.-usłyszałam. To byłe jego głos. Głos Jacka. Ale nie tego ze snu. Prawdziwego. Otwórz oczy, Elso. No już...-Kochanie, obudź się.
Zerwałam się oddychając ciężko. Nigdy się tak nie budziłam. Zawsze koszmar się kończył sam. Teraz zostałam z niego wybudzona.
Wtuliłam się w jego ciało. Poczułam spokój i poczucie bezpieczeństwa. Z moich oczu poleciały łzy ulgi.
-Hej, słońce, nie płacz-wyszeptał w moje włosy chłopak.-Powiesz mi?
-Byłeś tam-szepnęłam po chwili. Przełknęłam ślinę.-Leżałeś na tej polanie...ona tam była...Victoria. Całowałeś ją. A potem powiedziałeś, że jestem odmieńcem...że nie chcesz takiej wywłoki...
Rozpłakałam się na dobre. Powiedzenie tego nagłos bolało jeszcze bardziej. Poczułam jak Jack unosi mnie delikatnie, bym mogła na niego spojrzeć. Położył swoje dłonie na moich policzkach ścierając kciukami łzy.
-Elsa-powiedział, a ja utonęłam w jego tęczówkach.-Nie chcę żadnej innej. Chcę ciebie. Całej. Nie ma piękniejszej i mądrzejszej od ciebie.
Popatrzyłam na niego. Uśmiechnęłam się, co słowa które wypowiedział napełniły moje serce nową nadzieją.
-Kłamałem.-powiedział nagle, a mój uśmiech zbladł. Zaczęło mnie skręcać w żołądku, a serce biło zbyt szybko. Ale wtedy zaczął mówić.-Kłamałem mówiąc, że twoja muzyka jest denna. To najpiękniejsze, co w życiu słyszałem. Twój głos jest niepowtarzalny. I kłamałem mówiąc, że twoja fryzura była kitowa. W każdej wyglądasz pięknie i wyjątkowo. Cała jesteś piękna. Masz piękne wnętrze. I nie wiem ile razy już powiedziałem "piękne", ale mógłbym to mówić godzinami. Bo taka jesteś.
W tym momencie dopadła mnie tylko jedna emocja-miłość. I to tak ogromna, że od razu przyciągnęłam go do pocałunku. Chciałam już zawsze móc go całować. Już zawsze móc go dotykać. Już zawsze słyszeć jego głos i widzieć jego twarz. Chciałam budzić się przy nim i przy nim zasypiać. Odsunęłam się od niego by nabrać powietrza. Patrzył na mnie na tymi swoimi hipnotyzującymi oczami. Uśmiechnęłam się do niego. Czułam, że jestem tam, gdzie od początku powinnam być.
Do pokoju zaczęło wdzierać się światło. Nastał ranek, a my nadal leżeliśmy w łóżku przytuleni do siebie. Cały czas rozmawialiśmy. Jack powiedział, że mogę zadawać mu każde pytanie, o on odpowie na wszystkie. Więc to robiłam. Pytałam go o pierwiastek z 1982, o śmierć ważnych ludzi, o rzeczy, które nie miały sensu. Tak samo, jak bez sensu były jego odpowiedzi. Powiedział mi na przykład, że Pi to francuski filozof. Albo że Epitet to starożytna budowla zbudowana na cześć greckiego uczonego Epitecjusza. Śmiałam się z każdej jego bzdurnej teorii. Kiedy to robiłam przytulał mnie jeszcze mocniej i prosił o kolejne pytania.
Teraz leżałam na przeciwko nagiego torsu Jacka, błądząc po nim palcami, jakby był pianinem. Wpatrywał się we mnie i co chwila chichotał kiedy zjeżdżałam na brzuch. Miał łaskotki. Przydatna informacja.
-Musisz dziś iść zrobić porządną zimę-powiedziałam nie przestając wykonywać czynności.
-Co?-spytał zdezorientowany, a ja podniosłam się na łokciach, by na niego spojrzeć.
-Dzieci. Jesteś Strażnikiem, pamiętasz? Choćby Mrok zawładnął światem nie możesz ich zostawić. Pamiętasz? One są nadzieją.
Patrzył na mnie przez chwilę. Zastanawiałam się, co teraz siedzi w jego głowie, kiedy w końcu się odezwał.
-Nie zostawię cię.
-Zostawisz.-sama nie wierzyłam w to co mówię.- Tylko na kilka godzin. Posłuchaj, te dzieci potrzebują cię bardziej niż ja.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale". Idziesz tam, robisz najbardziej puchatą zimę w dziejach i wracasz. Plan jest prosty.
Pocałował mnie w czubek głowy i mocno objął.
-No dobra. A co ty w tym czasie będziesz robiła?
-Posiedzę, pomyślę.
-Czyli same nudy. Leć ze mną.
-Zwariowałeś nie? Nie przydam się tam.
-Dobra...ale mam dla ciebie niespodziankę.-spojrzał na mnie przebiegle.
-Niespodziankę? Jaką?
-Wiesz, że i tak ci nie powiem. Ale może jak zrobisz mi śniadanie, to się zastanowię...
Prychnęłam, ale mimo wszystko wstałam i przeciągnęłam się, po czym udałam się do kuchni. Zrobiłam kawę i zabrałam się za przygotowanie śniadanie, kiedy poczułam zimne pocałunki na szyi.
-Chyba nie lubię jak jesteś ode mnie tak daleko.-wyszeptał, a ja odchyliłam szyję, by dać mu większe pola do popisu.
-Chyba?
-Nie. Bardzo nie lubię.
Odwróciłam się do niego i pocałowałam go mocno. Mruknął zadowolony i pogłębił pocałunek. Wtedy się odsunęłam.
-Ej!-mruknął.
-Co ej? Chciałeś śniadanie nie?-usiadłam na krześle.-To teraz je zrób jak już wstałeś.
Przesunął ręką po twarzy i westchnął. Nie powiedział jednak nic więcej i zabrał się za robienie śniadania. Uśmiechnęłam się zwycięsko.
-To co dziś jemy?-spytałam przyglądając się MOJEMU chłopakowi.
-Czytasz te swoje książki, a nie wiesz co jada się rano?
-Nie rozumiem...
-Słońce, zawsze to są naleśniki.
-Umiesz robić naleśniki?
-A ty nie?
-Oczywiście, że...
-No to do roboty!-krzyknął i rzucił we mnie mąką. O nie, nie daruje mu tego. Uśmiechnęłam się uroczo i sięgnęłam do lodówki po jajka. Złapałam jedno i błyskawicznie rozbiłam je na głowie Jack'a. Biedaczek, nie miał jak się obronić.
Pół godziny później cała kuchnia, salon, a nawet sypialnia była brudna od mąki, jajek, a nawet oleju i dżemu. My natomiast siedzieliśmy na balkonie i zajadaliśmy się kanapkami, które zrobiłam oczywiście ja.
Po śniadaniu wstałam i wkroczyłam do ogólnie panującego bałaganu. Przewróciłam oczami na myśl o sprzątaniu. Znalazłam miotłę i kilka ściereczek. Położyłam wszystko na blacie i machnęłam rękami. Już za chwilę szmatki ścierały brud, a miotła zamiatała podłogę.
-Jesteś jakąś czarownicą?-spytał Jack, który nagle pojawił się w kuchni.
-Nie. Jasne, że nie.
-To jak to możliwe, że ruszasz tym wszystkim?
-To proste. Nasza moc polega na zamienianiu wody w lód i poruszanie nim. Ale nie mamy w sobie lodu. On jest wśród nas. W powietrzu, w parze wodnej, którą wydychamy. Wystarczy, że wyobrazisz sobie, ze te drobinki lodu otoczą rzecz, którą chcesz poruszyć, a potem...no...poruszyć nią.
Patrzył na mnie jak na wariatkę, ale widać było, że próbował mnie zrozumieć. Przewróciłam oczami i wróciłam do wykonywanej czynności.
Po jakimś czasie wszystko było posprzątane. Wyszłam z sypialni na której skończyłam i usiadłam na kanapie w salonie.
-Bardzo ładnie.-powiedział Jack, który pojawił się tuż obok mnie. Nadal nie miał na sobie bluzy, którą miałam ja. Tylko korzystałam z tej sytuacji, bo ubranie było najwygodniejszym jakie miałam, pachniała nim i mogłam oglądać jego klatę. Same korzyści...
-Chcę już wiedzieć co to za niespodzianka.-powiedziałam i skrzyżowałam ręce na piersi. Zaśmiał się na te słowa, a ja mogłam spokojnie uznać ten dźwięk za najpiękniejszy na świecie.
-No dobra, chodź.-pociągnął mnie do siebie i splótł nasze palce.
Ku mojemu zdziwieniu zaprowadził mnie do "tajemniczego pomieszczenia", gdzie ćwiczyliśmy.
-Słabe robisz niespodzianki, kotku.-powiedziałam podkreślając ostatnie słowo.
-Słońce, robię doskonałe niespodzianki.-rzekł i otworzył kolejne drzwi. Przepuścił mnie, a kiedy weszłam do środka zatkało mnie.
Książki. Wszędzie były książki. Nie była to może jakaś ogromna biblioteka, ale zdecydowanie była duża. I boska. I PEŁNA KSIĄŻEK!
-Matko...-udało mi się tylko wykrztusić. Palce świerzbiły mnie, by dotknąć każdej z nich.
-A nie mówiłem. A teraz posłuchaj mnie, zanim całkowicie stracisz kontrolę. Masz stąd nie wychodzić, jasne? Na samym końcu po lewej masz małą kuchnię, a po prawej łazienkę. Masz tu siedzieć dopóki nie wrócę.
-Żartujesz, nie? Ja stąd nie wyjdę przez następne dziesięć lat!-pisnęłam i przytuliłam chłopaka.-Dziękuję, dziękuję, dziękuję! A teraz idź do dzieci. A spróbuj się tylko obijać.
-A jak zrobię najlepszą zimę na świecie?
-Cóż...wtedy pomyślimy nad nagrodą.-pocałowałam go krótko.-A teraz spadaj!
Podbiegłam do pierwszej półki i nawet nie zauważyłam, kiedy Jack wyszedł. Utonęłam w zapachu książek w ich historiach i uczucia ciężaru na rękach. Nawet nie zauważyłam, jak zasnęłam.  

All I want...Pov. Elsa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz