Obudziły mnie promienie słońca. Zawsze, mimo wszystko wstawałam wraz z nimi. To dobrze, przynajmniej nie potrzebowałam wkurzającego budzika. Wstałam i przeciągnęłam się. Miałam na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem i krótkie spodenki, więc z całych sił starałam się nie patrzyć na swoje ciało.
Wstałam i udałam się do łazienki. Po porannej toalecie poszłam coś zjeść. Nigdy rano nie jadłam dużo, nie od kiedy wróciłam stamtąd. Napiłam się tylko kawy i przegryzłam jakąś kanapkę przeglądając portale społecznościowe. Nie wchodziłam na swojego Facebooka, Instagrama ani nigdzie, gdzie byłam znana pod swoim imieniem i nazwiskiem. Spokojnie za to przeglądałam Tumblr'a, YouTube, a nawet zajrzałam na Wattpada. Wszędzie miałam założone nowe konta. Chciałam pozostać niezauważona.
W końcu nadszedł czas, bym się ubrała, a także umalowała. Pozbyłam się z domu wszystkich niepotrzebnych, dużych luster. Miałam tylko jedno, małe, na toaletce. Potrzebowałam go tylko do makijażu. Na twarz mogłam patrzeć-nie była zniszczona jak reszta ciała.
Założyłam dżinsy i koszulkę z długim rękawem. Na nadgarstki założyłam bransoletki, a na szyje naszyjnik. Chciałam zakryć jak największą ilość ciała. Zniszczonego ciała, którego przestraszyłyby się dzieciaki. A tego nie chciałam.
Nie malowałam się tak, jak wtedy kiedy chodziłam do szkoły. Teraz nakładałam zaledwie jakiś jasny cień do powiek, albo malowałam usta. Tusz do rzęs był zbędny, bo mimo, iż moje rzęsy zawsze były gęste i ciemne, teraz stały się długie.
Włosy spinałam zazwyczaj tak, by nie przeszkadzały mi przy zabawie. Nie byłam już nastolatką, mimo, że nadal miałam taki wygląd.
Kiedy byłam gotowa, złapałam jeszcze swoją ogromną torbę i wyszłam z domu, uprzednio zamykając go na klucz.
Dzieciaki, z którymi pracowałam, były wyjątkowymi przypadkami. Te dzieci....po prostu umierały. Choroba Candlerra atakowała organizmy małych dzieci zaraz po urodzeniu. Była praktycznie nie do rozpoznania. Maluchy bawiły się i rozwijały jak zdrowe, ale tak naprawdę ich serce było przygotowane do wcześniejszej śmierci. Nie dożywały szesnastych urodzin. Najstarsze dzieci, jakie poznałam do tej pory miały trzynaście i czternaście lat. Najmłodsze-zaledwie trzy.
Ich śmierć z pewnością nie była bolesna. PO prostu szyły spać, a potem już nigdy nie otwierały oczu. Niektóre z nich miały rodziców, którzy ich odwiedzali, kochali i dbali, ale większość była porzucona. Dorośli nie chcą dziecka, które żyło tylko po to, by umrzeć. Te dzieci potrzebowały miłości i szczęścia każdego dnia, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy odejdą.
Przekroczyłam drzwi kliniki. Przywitały mnie radosne śmiechy dzieci, więc wiedziałam, że niektóre z nich już nie śpią. Ale byłam przekonana, że nie wszystkie, bo było za cicho.
-Cześć!-przywitałam się z pracownicami. Były tam pielęgniarki, sprzątaczki, kucharki i niańki. Ja byłam czymś w rodzaju tym trzecim. Mówili na mnie przedszkolanka, bo tylko ja potrafiłam ogarnąć je wszystkie w jednej sali.
-No hej! Nareszcie przyszłaś. Obudziły się już maluszki. Od rana rozrabiają i pytają się, kiedy wrócisz.-powiedziała Sophie, kiedy się rozbierałam.-Powinnaś tu zamieszkać.
Sophie była puszystą kobietą, którą natura obdarzyła fajnym tyłkiem i piersiami. Jej włosy były prawie czarne, a grzywka opadała na ciemne oczy. Była niańką. Zaprzyjaźniłyśmy się, kiedy tu przyszłam. Pomogłam jej ogarnąć trójkę rozbrykanych dzieciaków i wtedy dostałam tę prace.
-Mam swój dom.-powiedziałam, uśmiechając się do niej-Poza tym, niańki nocne nie lubią towarzystwa. Potrzebują "spokoju"-nakreśliłam palcami cudzysłów, na co ona się zaśmiała.
-ELSIA!-usłyszałyśmy krzyk dziewczynki. Wydawało mi się, ze to Olivia, ale nie byłam pewna.
-No idź już!-popędziła mnie z uśmiechem na ustach.
Kiedy wychodziłam z pokoju, który był naszym małym mieszkaniem na czas pobytu tutaj, na moje nogi wpadła dziewczynka. Miałam racje-to była Olivia.
-Elsia!-krzyknęła Liv i wyciągnęła rączki w górę. Podniosłam ją i posadziłam sobie na biodrze idąc w stronę sali sypialnej.-Naleście jeśteś!-sepleniła była tutaj najmłodsza, więc wszyscy ją uwielbiali.
-Jestem i ty, jako moja dzisiejsza pomocnica musi pomóc mi dobudzić wszystkie dzieciaczki.
-Taaak!-krzyknęła, a ja się roześmiałam.
Cały dzień spędziłam na zabawie z podopiecznymi. Zależało mi, żeby wszyscy się dogadywali, więc wciągałam w zabawy i te starsze i młodsze dzieci. Było ich tu zaledwie osiemnastu, więc utworzyła się niesamowita grupka pełna przyjaźni. To straszne, że nie mieli dorosnąć, znaleźć miłość, założyć rodziny...
Nie chciałam o tym myśleć. To było przygnębiające i realne, ale musiałam skupić się na tym, by odchodziły z uśmiechem na ustach. Urządzałam więc im przeróżne zabawy. Dziś padło na "Pluszakową bitwę". Pluszowe misie leżały w każdym możliwym pomieszczeniu. Nawet nie spodziewałam się, ze może ich być tak dużo. Spędziliśmy całe popołudnie na obrzucaniu się i uciekaniu przed nimi.
Kiedy nadszedł wieczór, dzieci musiały iść kłaść się spać. Ale gdy tylko wspomniałam coś o spaniu zaczęły jęczeć i marudzić. Musiałam znaleźć kompromis.
-To zróbmy tak: opowiem wam pewną niesamowitą historię, a potem wszyscy pójdziecie ładnie do łóżeczek, dobrze?.
Dzieciaki niemrawo pokiwały głowami i poszły do sali głównej, gdzie zawsze opowiadałam im bajki. W tym czasie moje koleżanki ścieliły łóżka i sprzątały. Niestety wiedziałam, że pluszaki będę musiała posprzątać sama.
-Więc historia zaczyna się w odległej krainie, w której rządziła piękna i mądra księżniczka Olivia.-Wyczarowałam koronę z lodu i włożyłam ją na głowę dziewczynki, której oczy się rozświetliły.-Niestety, została ona porwana, przez okropnie złego potwora. Król i królowa byli zrozpaczeni. Wysłali wieść o porwanej królewnie do wszystkich sąsiednich królestw. Niestety, królewicze przestraszeni opowieściami o potworze nawet nie próbowali ratować biednej księżniczki. Wtedy pojawił się dzielny książę Oscar.-Wyczarowałam lodowy miecz i wręczyłam go chłopakowi. Nie bez powodu wybrałam Oscara. Ewidentnie kleił się do Liv i było to zaskakująco urocze. Chłopak uśmiechnął się i spojrzał na dziewczynkę, która wpatrywała się w niego z zachwytem.
-Jestem rycerzem i obronię cię przed złym smokiem, Liv!-krzyknął i przyjął bohaterską pozę, na co dziewczynka zachichotała i klasnęła w dłonie.
-Siadaj!-pociągnął go za bluzkę James, najlepszy przyjaciel rycerza.-Niech Elsa skończy opowiadać, potem się będziesz wygłupiał. Chłopak zaczerwienił się i posłuchał kolega.
-Przybył on z dalekiej krainy, której nie znał żaden człowiek w królestwie.-kontynuowałam opowieść.- Szukał przygód i taka mu się trafiła. Kiedy ujrzał urodę pięknej księżniczki postanowił zrobić wszystko, aby ją uratować. Kiedy zbliżał się do smoka, ten jeszcze spał. Już chciał zaatakować, kiedy potwór poruszył się. Uniósł się w niebo i zionął ogniem. Książę pomyślał, że nie pokona go, kiedy ten jest w powietrzu. Ale że był sprytny...-zatrzymałam się, by popatrzeć na te rozwarte buzie dzieci. Niesamowity widok.-...wskoczył na swojego konia, odbił się od niego i wyleciał w powietrze. Jego ostrze wbiło się w pierś smoka i stworzenie padło nieżywe. Książę Oscar wrócił z księżniczką Olivią do zamku jej rodziców. Kilka dni potem odbył się huczny ślub, a potem wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Dzieci zaczęły klaskać w dłonie. Zaśmiałam się, bo zawsze reagowały w ten sposób. Ale czekała mnie ostatni element opowiadania bajek.
-No dobrze, chowamy magię i idziemy do łóżek.-powiedziałam i machnęłam rękami. Wokół dzieci zaczęły pojawiać się małe śnieżynki, które pozbyły się korony i miecza, które wyczarowałam wcześniej. Przy dzieciaczkach mogłam używać magii do woli. Oczywiście nigdzie poza salą do opowiadania, która była salą bez okien, więc byłam pewna, że nie podglądnie nas żadna z pracownic. A dzieci to uwielbiały. I nawet jeżeli palnęły coś o mojej magii dorośli zbywali to dziecięcą wyobraźnią. I może to było najbardziej egoistyczne rozumowanie na świecie, ale zabierały moją tajemnice do grobu.
-Skończone-rzekłam, kiedy wszystkie śnieżynki już zniknęły.-A teraz robimy Rządek Dobranocny na korytarzu.
Mimo, że dzieciaki były zadowolone z opowieści, nie chciały iść do łóżek. Ale wstały szybko i udały się na korytarz. W sali została tylko Liv.
-Co się stało, słoneczko?-spytałam podchodząc do niej. Usta miała wywinięte w podkówkę i wyglądała na zdezorientowaną i przestraszoną.
-Smok nie polwie mnie w nocy?-spytała cichutko. Przytuliłam ją do siebie.
-Oczywiście, że nie, kochanie. To była tylko bajka. Poza tym, smok porywa tylko te niegrzeczne dzieci, a ty jesteś jak aniołek.
Nie wyglądała na przekonaną. No cóż, nie mogłam już nic więcej zrobić.
-Obiecuję, że będę cię pilnować, hm? A teraz idziemy do rządku.
Spojrzałam ku drzwiom. Całej sytuacji przyglądał się Oscar. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Postanowiłam ich zostawić, ale oczywiście podsłuchałam co mówią.
-Liv, nie martw się.-powiedział chłopak łapiąc dziewczynkę za ręce.-Jeżeli przyleci tu jakiś smok, zabije go tak jak w bajce.
-Nie mas mieca-odezwała się cichutko sepleniąc.
-Jeżeli jakiś się tu znajdzie, nie będzie potrzebny mi miecz. Obronię cię Liv.-powiedział i przytulił ją. Od razu się rozpromieniła.
-Dzięki-pocałowała go w policzek, na co zaczerwienił się uroczo. To był najbardziej rozczulający widok na ziemi. Tych dwoje dzieci było dla siebie przeznaczonych. Widziałam to.
Rządek Dobranocny był naszą tradycją. Ustanowiłam ją niedługo jak zaczęłam tu pracować. Dzieci łapały się za rączki od najmłodszego do najstarszego, a na czele stałam ja. Przechodziliśmy takim wężem po całym ośrodku mówiąc "Dobranoc" każdemu pracownikowi. Mówiliśmy też "Dobranoc" każdemu dziecku jakie szło do swojej sali sypialnej. Chciałam, by dzieci idąc spać uśmiechały się, bo o wiele łatwiej patrzy się na zmarłe dziecko, kiedy na jego ustach formuje się uśmiech. Dzisiejszej nocy też któreś z dzieciaków mogło odejść. Nigdy nie było tego wiadomo.
Kiedy ostatnie "Dobranoc" było wypowiedziane, byłam wykończona. Jak zawsze po całym dni pędzonym z tymi energicznymi dzieci. Niestety zostało mi jeszcze posprzątać pluszaki. Sale sypialne były ogarnięte, zostało tylko pozbierać te z korytarza, a było ich naprawdę dużo. Nuciłam pod nosem cicho melodię, której nawet nie kojarzyłam. Chodziło tylko o zapełnienie tej ciszy. Nagle poczułam, że ktoś mi się przygląda. Pomyślałam, ze to jedna z pracownic, więc kontynuowałam zbieranie. Wzrok tej osoby sprawiał, że czułam się nieswojo, a kark wręcz mnie palił. Już miałam to zignorować, kiedy usłyszałam jego głos.
-Elsa...-wykrztusił, a ja zamarłam. Wypuściłam pluszaki z rąk i odwróciłam się do niego.
Stał tam.
Jack.
Heeeeeej! To wcale nie tak, że zarywam nockę, bo dostałam weny. Nieee....
Ale się porobiło nie? Chciałam, by ich spotkanie było w rozdziale XXX, więc musiałam przerwać w takim dramatycznym momencie.
Chętnie poznam waszą opinię.
Bo zacznie się dziać, oj zacznie...
Pozdrawiam ;*
CZYTASZ
All I want...Pov. Elsa ✔
Fiksi PenggemarElsa Mare zu Pan, to obdarzona niezwykłą mocą siedemnastolatka. Swój dar uważa za przekleństwo i za wszelką cenę chce go ukryć. Skrywa tak wiele tajemnic, że nie sposób ich zliczyć. Ukrywa się. Nie ujawnia. Co się stanie, kiedy na jej drodze spotka...