Rozdział 40

312 34 4
                                    


Mój umysł był otumaniony i otępiały. Nie czułam się sobą. Jednym ciałem. Praktycznie nic nie czułam, nie wiedziałam gdzie jestem ani ile czasu znajdowałam się w tym stanie.

W końcu zaczęły do mnie docierać pojedyncze odgłosy kroków, pikania a także mojego własnego oddechu. Poczułam swoje ciało. Poruszyłam palcami, choć był to wysiłek większy, niż mogłam sobie wyobrazić. Zaczęłam odczuwać ból, ale nie potrafiłam jeszcze określić, w której części mojego ciała się znajdował. Uniosłam powieki, ale ostre światło od razu zniechęciło mnie do dalszych prób. Zaczęły do mnie docierać wydarzenia z niedalekiej przeszłości. Najpierw, przypomniałam sobie groźbę Mroka. Przeszedł mnie dreszcz, ale również to wydawało się bolesne. Potem przypomniałam sobie Jack'a. Mojego Jack'a. Moją miłość. A potem dziecko. Ból, który poczułam przez sen. Krzyk, który wydawałam. Echo, które towarzyszyło każdemu skurczowi. Musiałam wiedzieć, że z moim maleństwem wszystko dobrze. Zebrałam się w sobie i znów spróbowałam otworzyć oczy.

Biel, która mnie oślepiła, przytłaczała i kojarzyła się z najgorszym. Wzrok miałam cały czas zamglony, a ciało odrętwiałe. Moja percepcja widzenia była całkowicie zaburzona.

Zdołałam dojrzeć kołdrę, którą byłam przykryta. Miała brzydki, zielony kolor i była rozkopana w każdym miejscu. Ujrzałam jej wzniesienie w okolicy brzucha. Mojemu dziecko nic się nie stało. Było bezpieczne.

Chciałam unieść rękę i pogłaskać to miejsce, ale nie mogłam się poruszyć. Otwarcie oczu było dla mnie wystarczająco męczące. Zamknęłam je z powrotem i znów odpłynęłam w sen. Wydawało mi się, że słyszę otwieranie drzwi i poczułam chłód oplatający moje palce.

-Czas wstać.-usłyszałam miękki i ciepły kobiecy głos. Był zupełnie podobny do głosu mojej babci, którą pamiętałam z dzieciństwa. Czyżbym umarła?

-Kochanie, proszę, otwórz oczy.-usłyszałam szept Jack'a. Jego głos wydawał się być tak pogrążony w smutku, że zapragnęłam otworzyć oczy i pocieszyć go, że nic mi nie jest. Że nasze dziecko jest już bezpieczne. A potem pragnęłam mu wszytko opowiedzieć. O Mroku i o jego groźbach. Chciałam, by mój narzeczony go znalazł i zabił za opowiadanie takich bzdur.

Zebrałam w sobie wszystkie siły i otworzyłam oczy. Ujrzałam twarz starszej kobiety, która spoglądała na mnie z wymuszonym uśmiechem. W jej oczach jednak czaił się smutek.

-Witam-powiedziała.-Jestem Debby Wint. Jestem twoim lekarzem prowadzącym i chciałabym zadać ci kilka pytań. Potem zostawię cię z twoim narzeczonym.-wzięła w swoją ciepłą rękę moją dłoń.-Ściśnij moją rękę, jeżeli boli cię głowa.

Ścisnęłam.

-Dobrze. Wiesz jak się nazywasz?

-Elisabeth...-nie dokończyłam, kiedy poczułam jak bardzo zdarte mam gardło. Zupełnie jakbym naruszyła niedawno zaschnięte strupy.

-Dobrze, nie kończ. Posłuchaj, czy boli cię...coś jeszcze oprócz głowy?

Pokiwałam głową.

-Dobrze, co to takiego?

Wzruszyłam ramionami. Moje ciało było obolałe i bolało mnie wszytko, a jednocześnie nie potrafiłam wymienić choćby jednego bolącego miejsca.

-Nie wiesz...Dobrze, zostawiam cię z Jack'iem.-powiedziała, po czym puściła moją rękę i zwróciła się do Jack'a.-Nie męcz jej za bardzo. Musi teraz dużo odpoczywać.

-Mogę...mogę jej powiedzieć?-spytał schrypniętym głosem. Co się stało?

-Tak, ale...zrób to delikatnie.

Usłyszałam zamykanie drzwi, a potem Jack usiadł zaraz obok mnie. Moja uwaga oparła się zupełnie na jego lodowych, błękitnych oczach, w których czaił się smutek. Chciałam wyciągnąć ku niemu rękę i pogłaskać go po twarzy, ale nie miałam na to siły. Widząc, że chcę podnieść rękę chłopak złapał ją i ucałował paliczki palców. Przeszedł mnie dreszcz i uśmiechnęłam się nie znacznie. Nie odwzajemnił mojego uśmiechu.

-Bardzo mocno cię kocham-powiedział. W jego oczach zaszkliły się łzy.-Bardzo, rozumiesz? I nic tego nie zmieni. NIC. Rozumiesz?

Pokiwałam głową na tak. Dlaczego był taki smutny? Przecież wszystko było w porządku. Czyżby...czy moje dziecko było chore? Może lekarze wykryli jakąś chorobę? To dlatego był smutny?

-Co z dzieckiem?-wyszeptałam tak cicho, że bałam się, ze mnie nie usłyszy. Widziałam jednak jak się wzdryga, kiedy o tym wspomniałam, więc jednak o to chodziło.-Co z nim?

Pokręcił głową, a po jego policzkach spłynęły łzy.

-Nie udało się.-powiedział, nie otwierając oczu.

-Co?-moje gardło błagało, bym nie mówiła już nic więcej, ale ja musiałam wiedzieć, dlaczego jest taki smutny.

-Nie żyje. Nasza córka zmarła.

W tamtym momencie w moje ciało wstąpił jakiś inny duch. Duch matki, którą nie byłam.

-Jack, co ty mówisz, przecież ono żyje...Przecież...Patrz...Ono...-odkryłam kołdrę. Nie było tam brzucha. Nie było tam mojego dziecka. Mojej córki. Naszej córki.

-Jack?! Gdzie ono jest?! Oddaj mi ją!-krzyczałam i szarpałam się, chcąc zejść z łóżka. Czułam jak moje znikome siły ustępują, ale musiałam znaleźć moje dziecko!

-Elsa, uspokój się. Ono nie żyje.-próbował mnie przytulić. Po mojej twarzy samoistnie spływały łzy, a gardło zdarło się ponownie sprawiając, że nie mogłam nawet oddychać.

A wtedy wszystko pękło. Mój świat. Moje serce. Moje ciało. Poczułam się otumaniona. Zaczęłam krzyczeć.

All I want...Pov. Elsa ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz