2.

1K 111 4
                                    

Ernan pogwizdując, pokonywał wioskę plemienia Narraset.
Uśmiechnął się nieco, dostrzegając swoją chatę.
Wszedł po niskich schodkach na mały taras. Już miał pchnąć drzwi, gdy nagle wejście się otworzyło i stanęła w nim Vivian.

- Tata? - Wlepiła w ojca swoje brązowe, wyrażające zdumienie oczy.

Morven zmierzył wzrokiem córkę. Ubrała się w swoje ulubione czarne spodnie i już nieco zniszczoną, skórzaną kurtkę. Skryła coś za plecami i uśmiechnęła się niewinnie.

- A ty dokąd tak wcześnie, młoda damo? - spytał w końcu.

- Em... - Nerwowo zgarnęła za ucho niesforny kosmyk swoich jasnych włosów. - Ja...

- Wiem, że kryjesz za plecami łuk - Uśmiechnął się nieco. - Zmykaj. Postaraj się znów nie zniknąć na trzy dni, dobra?

Vivian ucałowała go w policzek.

- Dzięki, tatku - rzuciła, zbiegając po schodach.

- Tylko uważaj! - zawołał, po czym wszedł do domu.

Westchnął cicho, zamykając za sobą drzwi. Było bardzo wcześnie, więc w chacie panowała cudowna cisza.
Ernan bezszelestnie zajrzał do jednego z pokoi. Obaj jego synowie nadal spokojnie spali.
Cicho zamknął drzwi i przeszedł do pomieszczenia obok. Przeciągnął się, po czym zdjął ubrania. Położył się przy żonie i objął ją w pasie.
Nora zamruczała cicho, czując jego dotyk.

- W końcu wróciłeś.

- Stęskniłaś się? - Delikatnie pocałował jej ramię.

Białowłosa obróciła się do niego.

- Prosiłam cię, żebyś wracał do domu na noc. Martwiłam się, że coś się stało...

- Nie mogłem wcześniej wrócić. Cały dzień tropiliśmy stado jeleni - Cmoknął ją w czoło. - Udało nam się upolować parę dorodnych byków.

- Kiepska wymówka.

Ernan zaśmiał się cicho, po czym złączył ich wargi w namiętnym pocałunku.
Po chwili Nora przerwała czułości i odwróciła się do męża plecami.

- Ej... - Zdziwił się. - Co to miało być?

- Kara - Zachichotała.

- No wiesz...

- Masz nauczkę.

- To okrutne.

- Jakoś to przeżyjesz - Ziewnęła.

Ernan przyciągnął ją do siebie i wtulił głowę w jej ramię. Uśmiechnął się pod nosem.

Eh, to twoje poczucie humoru.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Vivian uśmiechnięta od ucha do ucha, wpadła na łąkę, gdzie pasły się konie. Nie zwalniając, podbiegła do swojego ogiera o myszatej maści. Nie bojąc się kopnięcia, wskoczyła na grzbiet konia przez zad. Nie traciła czasu na siodłanie rumaka. Chwyciła jego smolistą grzywę i ścisnęła go łydkami. Ogier gwałtownie wyrwał do przodu. Przeskoczył nad wysokim ogrodzeniem i ruszył w stronę gęstej puszczy.
Vivian kochała samotne wyprawy do lasu. Mogła bez celu pędzić na swoim ogierze. Ciężkie dudnienie kopyt i parskanie rumaka, było dla niej niczym muzyka.
Puszcza ją wyciszała. Otoczona naturą, z dala od ludzi, czuła się wolna. Nikt nie mówił co ma robić. Nie wytykał błędów. A jej młodsi bracia, nie grali jej na nerwach.
Ściągnęła wstążkę z włosów, by wiatr mógł szarpać ich jasnymi kosmykami.
Krzyknęła zachwycona, wyrzucając ręce w górę. Tu mogła być sobą. To było jej miejsce.
Po chwili znów chwyciła grzywę ogiera, przylgnęła płasko do jego szyi i mocno ścisnęła go nogami.

- Szybciej, Temper - zawołała - Szybciej!

Przemykała leśnymi ścieżkami, nie zważając na nierówności i ostre zakręty. Nie bała się upadku, choć mógł się skończyć tragicznie.
Nie zwalniając, przegalopowała przez rzekę Libero i znów zniknęła w gęstym lesie.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz