15.

792 92 9
                                    

Ernan opierał się o reling i patrzył na ciemne wody, przecinane przez potężną karakę. Sprzedał konie, dzięki czemu miał za co przekupić kapitana statku płynącego do Naughton, by przy okazji zabrał jego oraz Vi i Randala.
Na chwilę przymknął oczy, rozkoszując się przyjemnym wiatrem, który szarpał jego ciemnymi włosami. Wsłuchał się w szum morza i łopot żagli.
W końcu uniósł powieki i spojrzał na powoli zachodzące słońce.
Obrócił się w stronę pokładu. Załoga była niemożliwie poważna. Nikt nie był skory do rozmowy. Do tego wszyscy patrzyli na siebie, jakby chcieli siebie nawzajem powypychać za burtę.
Znudzony przysiadł na relingu, obok Randala, który wpatrywał się nieprzytomnie w Vivian, wspinającą się po olinowaniu.

- Podoba ci się, co? - zagadnął po chwili.
- Bardzo - chłopak westchnął, nieodrywając wzroku od dziewczyny.

Nagle zdał sobie sprawę, że powiedział to na głos. Spojrzał przerażony na Ernana i uniósł ręce w obronnym geście.

- Uspokój się, dzieciaku. Przecież nie urwę ci za to łba - rzucił Morven, nim Randal zaczął się tłumaczyć - Ale uważaj. Jeśli moja córeczka uroni przez ciebie choć jedną łzę, to marny twój los.
- Zapamiętam - młodzieniec niepewnie się uśmiechnął.
- Słusznie.
- Statek na sterburcie! - rozległ się wrzask z bocianiego gniazda.
Ernan podszedł do kapitana, który wypatrywał łajby przez lunetę.
- Nie dobrze... - mruknął - Bardzo nie dobrze...
- Piraci? - spytał Morven.
- Niestety - kapitan podał mu lunetę - I to na pokładzie doskonale uzbrojonej fluity, psia mać.

Ernan uśmiechnął się nieco, rozpoznając banderę rywali. Piraci z Krwawej Zatoki. Nie mieli powodu do obaw.
Uśmiech szybko spełzł z jego ust, gdy w ich stronę poleciała salwa kul.

- Padnij! - wrzasnął.

Wszyscy przylegli do pokładu. Statek zadrżał. Zabrzmiały trzaski pękającego drewna i poleciały drzazgi.

- Do broni! - kapitan poderwał się z miejsca - Pokażemy tym cholernym korsarzom, gdzie ich miejsce!

Ernan podbiegł do Vivian i Randala, który pomógł jej podnieść się z podłogi.

- Idźcie pod pokład - rzekł stanowczo.
- Co? - Vi zmarszczyła brwi - Możemy się przydać!
- Zaraz wybuchnie niezła zadyma. Nie chcę was tu widzieć - mruknął, wbijając spojrzenie w Randala - Idźcie pod pokład. Natychmiast.

Randy chwycił Vivian za rękę i pociągnął ją za sobą.
Ernan wbił spojrzenie w statek korsarzy. Z trudem przełknął ślinę, gdy z kadłuba wrogiej łajby wyłoniły się ostrza. Piracka fluita rozpędzona otarła się o karakę, zaczepiając się o nią ostrzami.
Piraci wskoczyli na pokład.
Morven wsunął kaptur na głowę, dobył mieczy i rzucił się w wir walki. Korsarze mieli przewagę liczebną.
Z każdą chwilą załoga karaki traciła kolejnych ludzi. Ernan nie miał zamiaru dobrowolnie oddać się w ręce piratów. Wziął zamach i jednym z mieczy drasnął gardło rywala, następnie drugim ostrzem przebił mu czaszkę. Szybko się obrócił, słysząc, że nadbiega kolejny korsarz, chętny do potyczki. Wbił ostrza w pierś napastnika, gdy tamten szykował się do ataku. Kopnięciem posłał ciało na podłogę. Dostrzegł, że jego kapitan miał kłopoty. Dwóch piratów spychało go w stronę relingu. Ernan rzucił mieczem w plecy jednego z wrogów, czym dał szansę kapitanowi umknąć z potrzasku. Nagle zabrzmiał huk. Morven mimowolnie wrzasnął z bólu. Postrzelony w obojczyk, padł na ziemię. Wszyscy zamarli. Na pokład karaki wkroczył tęgi mężczyzna. Był odziany w długi, szkarlatny płaszcz, a głowę osłaniał mu duży, ciemnobrązowy kapelusz. Dumnie, głośno uderzając o pokład swoimi ciężkimi butami, krążył wokół swoich piratów i załogi karaki. Mierzył wszystkich swoimi pełnymi pogardy, czarnymi oczami. Jego pulchne usta, otoczone przez gęsty, ciemny zarost, były wykrzywione w upiornym grymasie.
Ernan ściskając ranę postrzałową, powoli podniósł się na kolana. Po chwili dwóch korsarzy chwyciło go i siłą postawiło na nogi. Morven jęknął cicho. Pozwolił głowie swobodnie opaść. Nie szarpał się. Musiał oszczędzać siły.

- Kogo my tu mamy? - kapitan piratów stanął przed Likwidatorem i przyjrzał mu się dokładnie. Chwycił go za szczękę i siłą uniósł jego głowę - Sądziłem, że Zdobywcy wszystkich was wybili.
- Zawiedziony? - warknął Ernan.
- Wręcz przeciwnie. Larkin sowicie płaci za dostarczenie mu żywego Likwidatora - spojrzał na swoich ludzi - Przeszukać łajbę. Może jest ich tu więcej.
- Była umowa, piracie - syknął Morven - Nie macie prawa tknąć Likwidatorów.
- Umowa przestała obowiązywać, gdy Zdobywcy wszystko zgarnęli.
- Nie macie ich bandery - stwierdził Ernan - Nie służycie im.
- Jesteś bystry - morski rozbójnik wyszczerzył zaniedbane zęby - Kto mówi, że jesteśmy sługusami tych idiotów? Chodzi nam tylko o złoto, a za twoją głowę dostaniemy całą skrzynię.

Kapitan korsarzy ściągnął Likwidatorowi kaptur i bezczelnie spojrzał mu w oczy.

- Ile masz lat?
- Co cię to obchodzi?
- Jesteś dosyć młody. Byłbyś cenny, jako niewolnik.
- Wierz mi, mój "właściciel" długo by nie pożył - Ernan uśmiechnął się upiornie.
- Jakiś ty pyskaty - pirat chwycił go za ranę - Nie podoba mi się to.

Morven jęknął, gdy grube palce wrogiego kapitana bezlitośnie ścisnęły miejsce, gdzie utkwiła kula.
Nagle usłyszał wrzask Vivian. Ignorując ból, zaczął się szarpać, gdy dostrzegł jak jeden z korsarzy ciągnie za sobą jego córkę.

- Puszczaj! - wierzgała.

Pirat chwycił ją w pasie, by nie mogła mu się wyrwać.

- Zabieraj łapy!
- Przyzwyczajaj się, maleńka - zarechotał, po czym jedną rękę przesunął na jej udo.

W odwecie Vivian wpakowała łokieć w żebra korsarza, a gdy ją puścił bez zawahania kopnęła go w krocze.
Kapitan piratów podszedł do Vi, po czym uderzył ją w twarz. Cios był tak silny, że dziewczyna zatoczyła się i upadła. Korsarz chwycił ją za włosy i przyjrzał się jej dokładnie.

- Co za podobieństwo - mruknął, zerkając na Ernana, który był czerwony ze złości.
- Tato... - Vivian wlepiła w ojca pełne przerażenia oczy.
- Spokojnie, Vi. Będzie dobrze.
- Vi? - zabrzmiał męski głos.

Spomiędzy korsarzy wyszedł mężczyzna z zieloną hustką zaciągniętą na nos. Zmierzył wzrokiem Vivian i Ernana, po czym odsłonił twarz.

- Donowan? - Morven wytrzeszczył oczy.

Ibor łypnął na Likwidatora, po czym spojrzał w stronę Vi.

- Mógłbyś puścić moją siostrzenicę, kapitanie?
- Masz szczęście, dziewucho, że to twój wuj - mruknął korsarz, puszczając włosy Vivian.

Dziewczyna szybko podniosła się z podłogi, podbiegła do Donowana i uścisnęła go.

- Urocze - prychnął kapitan piratów - Zabieramy Likwidatora i dziewczynę, a reszta na dno.
- Nie pozwól im na to, wujku - Vivian wlepiła w Ibora błagalne spojrzenie.
- Ciesz się, że jeszcze pożyjesz - mruknął, wskazując na fluitę - Idź.

Dziewczyna odsunęła się od niego.

- Nie.
- Nie zachowuj się, jak ojciec. Nic dobrego z tego nie wyniknie - Donowan chwycił ją za ramię i zaciągnął na piracki statek.

Vivian przerażona patrzyła, jak korsarze szykują się do zatopienia karaki.

- Wuju, proszę. Nie pozwól im na to. Tak nie można!
- Powinno ci wystarczyć, że ty i twój, chory na łeb, tatuś nadal żyjecie.
- Tam został mój przyjaciel! Błagam. Nie pozwól im zatopić tego statku!
Donowan warknął zniecierpliwiony.
- Jak wygląda?
- Brunet. Ma specyficzny kolor oczu.

Ibor wskoczył z powrotem na pokład karaki. Po chwili wrócił, ciągnąc za sobą Randala. Chłopak z trudem trzymał się na nogach. Piraci mocno go poobijali.

- Pod pokład z nimi - zarządził kapitan korsarzy.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz