107.

597 76 31
                                    

W domu Omara panowała zupełna cisza. Nie było w nim nikogo, prócz Vivian. Dziewczyna postanowiła się zrelaksować i wziąć gorącą kąpiel, wykorzystując fakt, że gospodarz wraz z Randalem i swoimi uczniami udali się na miasto, by poćwiczyć pod osłoną nocy. Jednak nie była w stanie rozkoszować się parującą wodą i ciszą. Jej myśli ciągle zmierzały ku ojcu i bratu, którzy wyruszyli do Naughton i od dawna nie dali żadnego znaku życia. Ponoć byli na mokradłach Ursu, a to były bardzo niebezpieczne tereny, pełne jadowitych stworzeń. Podobno grasował tam też kłusownik, który postradał zmysły.
Martwiła się też o dziadka. Prawdopodobnie był teraz w Searbhreat, a tam roiło się od Zdobywców. Wiedziała, że Zethar jest świetnym wojownikiem, jednak miał już swoje lata, a noga zraniona lata temu, wciąż dawała mu się we znaki.
Do tego wszystkiego obawiała się spotkania z Likwidatorami, którzy mieli lada dzień się zjawić. Martwiła się, że tym razem poniesie porażkę, a nie mogła sobie na to pozwolić. Każdy wojownik był na wagę złota.
Vi westchnęła ciężko, opierając palce na nasadzie nosa. Zganiła się w myślach. Miała się relaksować, a nie pozwolić, by czarne myśli znów ją dręczyły.
Nagle usłyszała ciche kroki.
Cała się spięła. Bezszelestnie wychyliła się z wanny i podniosła z podłogi nóż, który na wszelki wypadek zawsze miała przy sobie. Wbiła spojrzenie w drzwi, czekając w gotowości do ataku.
Po chwili stąpanie ucichło. Mimowolnie zacisnęła chwyt na rękojeści sztyletu, gdy ktoś zapukał.
Odetchnęła głęboko, kiedy wejście się otworzyło i stanął w nim Randal.

- Tu się schowałaś - zamknął za sobą drzwi - Urocze powitanie - uśmiechnął się, dostrzegając nóż w jej dłoni - Spodziewałaś się kogoś innego?
- Skutek incydentu na pustyni Tibilisi - rzuciła sztylet z powrotem na podłogę - I jeszcze to spotkanie...
- Będzie dobrze - podszedł do niej, a na jego usta wkradł się figlarny uśmieszek - Co powiesz na wspólną kąpiel?

Vi uśmiechnęła się lekko, kiwając przy tym głową.
Randal ściągnął ubrania, po czym wszedł do wanny i usiadł za dziewczyną.
Vivian westchnęła cicho, opierając się o niego.

- Jak romantycznie - zaśmiał się, mierząc wzrokiem liczne świece, po ustawiane w pokoju - Tylko róż i wina brakuje.
- No proszę, jaki z ciebie romantyk - zachichotała cicho - Chyba nigdy nie przestaniesz mnie zaskakiwać.
- Taki mam zamiar - zamruczał jej do ucha, przytulając ją - Czemu kąpiesz się w koszuli? - spytał, mierząc wzrokiem ciemny materiał, który przylgnął do jej drobnego ciała.
- Tak jakoś...
- Znowu zamartwiasz się tymi ranami?
- Nie.
- Nie umiesz kłamać - mruknął - Jeszcze trochę czasu, a rysy nie będą tak widoczne. Zobaczysz.
- Przestań. Wiele razy opatrywałam ci rany, które nie wyglądały tak poważnie, jak moje. I co? Masz widoczne ślady. Więc nie próbuj mnie uspokajać, bo wiem, że te wstrętne rysy i tak nie znikną.
- Nawet jeśli to co?
- Zostawmy ten temat.
- Jak sobie życzysz - oparł brodę na jej ramieniu - Coś jeszcze cię dręczy, prawda?

Vivian westchnęła zrezygnowana.

- Boję się...
- Czego?
- Tego spotkania.
- Nie masz się czego obawiać.
- Co jeśli nie dam rady ich przekonać? Nie jestem przywódcą...
- Ktoś musi zastąpić twojego ojca.
- Tristan lepiej by sobie poradził... Pomimo, że jest młodszy.
- Przecież on też wyjechał do Naughton.
- A Victor?
- To ciebie Ernan prosił, abyś go zastąpiła, a nie Victora.
- Co jeśli Likwidatorzy mnie nie wysłuchają? - zerknęła przez ramię.
- Czemu mieliby cię zlekceważyć? - uniósł brew.
- Bo nie jestem Likwidatorką.
- Za to jesteś córką jednego z nich. Jeżeli darzą go szacunkiem, to wysłuchają co masz im do powiedzenia w jego imieniu - czule pocałował ją w szyję - Nie martw się. Dotąd doskonale sobie radziłaś, więc i tym razem się uda.
- Mam taką nadzieję... - mruknęła pod nosem.
- Pocieszy cię to, że cały czas będę przy tobie?
- Trochę... - przetarła oczy.

Była zmęczona. Poprzedniej nocy znów nie zmrużyła oka, bo dręczyły ją myśli o Likwidatorach, którzy lada dzień mieli się zjawić.
Przeszedł ją przyjemny dreszcz, gdy poczuła ciepły oddech Randala na karku.

- Jakoś to będzie, maleńka - szepnął jej do ucha - Nie martw się. Poradzisz sobie.

Vi wlepiła spojrzenie w jedną ze świec. Patrzyła na płomień, który powoli trawił knot i topił otaczający go wosk.
Słuchała równego, głębokiego oddechu Ammara.
Po chwili rozluźniła się trochę. W końcu westchnęła słabo, pozwalając powiekom opaść.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz