76.

639 87 13
                                    

Randal stanął przed drzwiami małej chaty. Po krótkim namyśle uniósł rękę, zaciśniętą w pięść i uderzył kilka razy w drewno. Splótł ręce za sobą, oczekując, aż ktoś otworzy drzwi. Oczywiście mógł od tak wejść do środka, lecz wolał nie ryzykować wybuchem awantury z tak błachego powodu.
W końcu drzwi otworzyły się.
- O! Patrzcie kogo diabli przynieśli!
Brunet przewrócił oczami.
- Witaj, ojcze - rzucił oschle.
- Po cholerę tu przylazłeś? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że tęskniłeś.
- Wpuścisz mnie?
Mężczyzna prychnął, odsuwając się nieco.
Randal wszedł do domu i od razu przeszedł do nie dużego salonu.
- Randy! - jego matka podeszła do niego i przytuliła go mocno - Tak się cieszę, że cię widzę, synku. Długo się nie pokazywałeś...
Chłopak odwzajemnił uścisk.
Po chwili kobieta odsunęła się i zmierzyła wzrokiem jego ubranie i broń. Spojrzała mu w oczy.
- Jesteś...? Jednym z nich?
- Zależy kogo masz na myśli.
- Współpracujesz z Likwidatorami? - w jej oczach zagościła troska i strach.
- Tak.
- Że co?! - ryknął jego ojciec, chwytając go za ramię - Jesteś z tymi mordercami?! Ten sukinsyn Morven i jego córeczka cię w to wplątali?!
- Sam podjąłem decyzję.
- Ta dziewucha Vivian zawróciła ci głowie!
- Vi nie miała z tym nic wspólnego - Randal spojrzał w srogie oczy ojca - I bądź tak łaskaw, wyrażać się o mojej narzeczonej z szacunkiem.
- O kim?! Kurwa, po moim trupie!
- Roger! - oburzyła się jego małżonka.
- To da się załatwić - Randal pozwolił sobie na prowokacyjny uśmieszek.
- Randy!
- Zrobiłeś się bezczelny - mruknął Roger - Nie podoba mi się to. Masz się odciąć od Morvenów i ich zabójczej bandy!
- Odciąć się od Likwidatorów? Ha! Z tym może być mały problem.
- Co?
Brunet nieco rozciągnął koszulę, pokazując symbol wypalony na sercu.
- Coś ty narobił?! Jak mogłeś pozwolić by wypalili ci swoje piętno?!
- Moje życie, moje wybory. Jestem Likwidatorem i walczę ze Zdobywcami, czy to ci się podoba, czy nie.
- Po prostu nie wierzę... Mój syn mordercą... Jeszcze mi brakuje w rodzinie tej twojej Vivian!
- Ożenię się z nią i tobie nic do tego. Lepiej zaakceptuj ten fakt.
- Nigdy! Nie pozwolę, by córka mordercy była twoją żoną!
- Czemu nie chcesz jej poznać? Od zawsze traktujesz ją, jakby była największym złem na świecie! Co ona ci takiego zrobiła?
- Powinieneś dać jej szansę, kochanie - rzekła matka Randala.
- Nie wtrącaj się, Mitra - mruknął jej mąż, znów skupiając się na synu - Nigdy nie pogodzę się z faktem, że związałeś się z kimś takim, jak ta cała Vivian!
- Coś ty się jej tak uczepił? - Randy zmarszczył brwi.
- Zrobiła z ciebie zabójcę!
- W tych czasach co drugi ma krew na rękach. Wcześniej, czy później i tak bym został mordercą. Ani Vi, ani jej rodzina nie miała wpływu na moją decyzję - chłopak splótł ręce za sobą - Tak cię boli, że jestem szczęśliwy?
- Jak zabójca może być szczęśliwy? - prychnął Roger.
- Mam cudowną kobietę, którą kocham ponad życie - wzruszył ramionami - Więcej mi nie trzeba.
- I masz czyjeś istnienie na sumieniu!
- Nie jedno - Randal mruknął pod nosem, przewracając oczami.
- Co tam mamroczesz?
- Nic, ojcze - brunet uśmiechnął się bezczelnie.
Mężczyzna zmierzył syna wzrokiem wyrażającym zawód i pogardę. Po chwili westchnął ciężko.
- Pomożemy ci oderwać się od Likwidatorów - rzekł w końcu- Wyprowadzimy się gdzieś daleko i zaczniesz nowe życie, jako budowniczy. Może nikt się nie zorientuje.
- Moim powołaniem jest walka, ojcze, nie budownictwo. Powinieneś być dumny, że pomagam odzyskać wolność.
- Nie widzę powodu do dumy.
- Nigdy go nie dostrzegasz - prychnął Randal - Nie umiesz się pogodzić z tym, kim jestem? Zatem nie masz już syna.
Brunet odwrócił się na pięcie i wyszedł z domu.
- Randy! - usłyszał za sobą głos matki.
Zatrzymał się i spojrzał przez ramię na biegnącą w jego stronę kobietę.
- Zrozum go... Jedno dziecko już stracił... Martwi się o ciebie.
- Marnie to okazuje - mruknął chłopak, krzyżując ręce na piersi.
- Zawsze miał problem z wyrażaniem uczuć...
Randy odwrócił wzrok. Po chwili odchrząknął.
- Nie spotkamy się przez dość długi czas. Wyjeżdżam, załatwić ważne sprawy. Zresztą, ojciec...
- Uważaj na siebie, synku - Mitra niepewnie odgarnęła niesforny kosmyk jego włosów.
Chłopak spojrzał na nią. Po chwili przytulił ją.
- Vivian prosiła, bym cię pozdrowił - rzekł, odsuwając się od niej.
- To miłe z jej strony - uśmiechnęła się nieco.
- Cieszę się, że choć ty ją akceptujesz - odwrócił się - Pora na mnie. Do zobaczenia.
- Czekaj.
Randy spojrzał pytająco na matkę.
- Powiedz mi, kiedy planujecie się pobrać?
- Póki co, nie mamy czasu na rozmyślanie nad tym - uśmiechnął się słabo - Spokojnie. Możesz być pewna, że gdy ustalimy datę, przyjdę i cię o tym poinformuję.
Mitra pokiwała głową.
- A... Planujecie dzieci?
Randal drgnął niespokojnie. Spuścił wzrok.
- Wiesz... - podrapał się po karku - To chyba nie odpowiedni moment na dzieci...
- Jakoś dziwnie zareagowałeś... Powiedziałam coś nie tak?
- To trochę... delikatny temat...
- Nie rozumiem.
- Nie ważne - machnął ręką. Po chwili odchrząknął - Idę do Vivian. Cześć.
- Uważaj na siebie.
Randal rzucił matce ciepły uśmiech, po czym chwycił wodze swojego rumaka i odszedł.
Po chwili był już przy domu Morvenów. Vivian siedziała na schodkach chaty wraz Victorem.
Podszedł do nich i powitał brata Vi uściskiem dłoni.
- No i co? - spytała - Jak poszło?
- Szkoda gadać - mruknął.
- Aż tak źle?
- Daruję sobie komentarz.
Vivian skinęła głową.
- No, to my będziemy się zbierać -  cmoknęła brata w policzek, po czym wstała.
- Uważajcie na siebie.
- Już uciekacie? - Nora wyszła z domu.
- Czeka nas długa droga, więc im szybciej wyruszymy, tym lepiej - odparła Vi.
- Powodzenia - białowłosa uśmiechnęła się lekko.
Vivian splotła dłoń z ręką Randala i ruszyła z nim w stronę koni.
Wsiedli na rumaki, po czym opuścili wioskę i pognali przed siebie.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz