14.

794 100 37
                                    

Ernana przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy pokonywał ścieżki Brae. Wszystkie budynki były zniszczone i pokryte sadzą. Część runęła. Nikt nie zaprzątał sobie głowy grzebaniem zmarłych. Chodnik był usłany szkieletami i zwęglonymi ciałami. Niegdyś białe, bądź szare kamienie przybrały upiorną, brunatną barwę.
Panowała przytłaczająca cisza. W miasteczku nie było nikogo żywego po za Likwidatorem i dwójką podążających za nim nastolatków.
Morven zerknął przez ramię. Vivian była potwornie blada, a w jej oczach czaiły się łzy. Miała za słabe nerwy, by tak po prostu przejść przez ruinę w jaką zmieniło się miasteczko.
Randal zdawał się być zupełnie nie poruszonym masakrycznym widokiem. Bardziej martwił się o Vi, która wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć.
W końcu dotarli do miejsca, gdzie niegdyś stała chata Iborów.
Morven zmierzył wzrokiem górę gruzu, jaka pozostała po budynku. Nie zaprzątał sobie głowy przeszukiwaniem ruiny. Wiedział, że ściany pogrzebały pod sobą wszystko, co mogłoby jakkolwiek pomóc w ustaleniu, co się stało z domownikami.
Bez słowa minął pozostałości po chacie i ruszył w stronę swojego dawnego domu, licząc, że jeszcze stoi.

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

Ernan nieufnie przekroczył próg chaty, w której dorastał. Uważnie przyglądał się strawionym przez płomienie ścianom. W każdej chwili wszystko mogło runąć, dlatego Morven sam wszedł do domu, a Vivian pozostała wraz z Randalem w bezpiecznej odległości od budynku.
Ernan sprawdził dawną kuchnię i pokoik, który kiedyś robił za łazienkę. Ostrożnie wszedł na uszkodzone schody. Stąpał powoli i delikatnie, by nie zniszczyć do końca naruszonej konstrukcji. Serce mocniej mu zabiło, gdy wszedł na podłogę, która potwornie zaskrzypiała pod jego ciężarem. Ostrożnie sprawdził sypialnie.
W żadnym z dotąd sprawdzonych pomieszczeń nie znalazł zwłok. Pozwolił sobie na odetchnięcie pełne ulgi. Wciąż była nadzieja, że Zethar żył.
Likwidator powoli cofnął się do schodów i zaczął po nich schodzić. Nagle zabrzmiał mrożący krew w żyłach trzask. Jeden ze stopni zapadł się pod stopą Ernana.
Morven ostrożnie wyjął nogę z dziury. Otarł dłonią spocone czoło. Mogło być o wiele gorzej.
Kiedy znów coś huknęło, schody zaczęły się rozpadać. Łotr zeskoczył na ziemię, ryzykując bolesnym urazem. Zrobił szybki przewrót, gdy stopy zetknęły się z podłogą, dzięki czemu natychmiast stanął na równe nogi. Szybko skrył się w salonie.
Po chwili zabrzmiał donośny łomot i podniosła się chmura pyłu.
Ernan ostrożnie wyjrzał zza ściany. Pół drugiego piętra i schody runęły, niszcząc przy tym łazienkę i część kuchni.
Morven uspokoił się trochę, po czym zerknął na wielką dziurę w dachu, ogarniającą cały salon. Przynajmniej tu nie musiał się martwić, że stare deski runą mu na głowę.
Skupił się na kamiennym kominku, który nadal trzymał się w całości. Ernan przyłożył rękę do trzech kamieni, ignorując fakt, że były czarne od sadzy. Z trudem wepchnął  wybrane cegiełki. Zabrzmiał trzask i część kominka zaczęła wolno opadać. Po chwili mechanizm zamarł w bezruchu, pomimo, że przejście nie zostało w pełni otwarte.
Morven ignorując brud, przeczołgał się do ukrytego pomieszczenia. Ten pokój również ucierpiał.
Łotr zmierzył wzrokiem sczerniałe ściany i regały, oraz popiół, który pozostał po dokumentach. Po chwili w oczy rzucił mu się spory kufer, który jakimś cudem przetrwał pożar. Przykucnął przy skrzyni i podważył nożem zamek. Kiedy uchylił wieko pudła, dostrzegł nieco zniszczone ubrania. Chwycił czarny płaszcz i wyjął go ze skrzyni. Zmierzył wzrokiem szatę i wywnioskował, że to było odzienie jego matki. Znów zerknął do skrzyni. Nie było Likwidatorskich ubrań Zethara.
Ernan wyprostował się i ponownie rozejrzał po pokoju. Skupił się na regałach, które ledwo, nadal utrzymywały ciężar poukładanej na nich broni. Brakowało jednego z mieczy i kilku drobniejszych ostrzy.
Łotr mimowolnie się uśmiechnął. Zethar umknął.
Kiedy Morven obrócił się do wyjścia ze skrytki, dostrzegł coś na podłodze. Przykucnął i przesunął dłonią po deskach, odgarniając zebrany przez wiele lat kurz. Zmierzył wzrokiem wyryte w podłodze litery.

- Tam, gdzie wszystko się zaczęło - odczytał na głos - Coś ty wykombinował, staruszku?

◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇◇

- Nareszcie! - krzyknęła Vivian, gdy Ernan wyłonił się z chaty - Pół domu się zapadło, a po tobie ani widu, ani słychu! Myśleliśmy, że cię zasypało!
- Jak widzisz, nic mi nie jest - odparł, spokojnie otrzepując się z pyłu.
- No i co? Znalazłeś coś?
- Nie ma ciała. Zniknęła broń i Likwidatorski płaszcz - spojrzał na swoje czarne od brudu ręce - Uciekł.
- Ale dokąd? Masz pomysł, gdzie mógł się zaszyć?
- Najciemniej jest pod latarnią, maleńka - uśmiechnął się nieco, wycierając dłonie o spodnie - Ukrył się tam, gdzie nikt o zdrowych zmysłach, by się nie odważył. Tam, gdzie wszystko się zaczęło.

***

Domyślacie się, gdzie Zethar mógł się ukryć? :)

Co myślicie o tej części? Daje radę, czy może jednak jest słabsza od poprzednich? Piszcie śmiało w komentarzach, jestem ciekawa co myślicie.

To tyle na dziś. Do nexta 👋

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz