43.

725 88 3
                                    

Ernan zwinnie skakał po zimnych skałach. Po dość długim biegu, zatrzymał się przed stromym spadkiem i spojrzał w dół. Zaklął pod nosem, dostrzegając silny potok, snujący się między wieloma wrakami statków. Znów wybrał złą drogę...
Po chwili ruszył dalej. Spojrzał w niebo. Stracił już kilka godzin, na błąkaniu się między kamiennymi ścianami.
Rozmasował obolałe dłonie i zmierzył wzrokiem drobne zacięcia. Pomimo, że był zmęczony, a jego ciało powoli odmawiało mu posłuszeństwa, musiał iść dalej. Nie miał zamiaru odpuścić.
Zamarł w bezruchu, gdy coś trzasnęło mu pod nogami. Zaskoczony spojrzał w dół. Zmierzył wzrokiem spękany kamień, na którym się zatrzymał.
Nie zdążył nic zrobić, gdy stracił grunt pod stopami. Otarł się o szorstkie skały, a po chwili twardo wylądował na ziemi. Jęknął, powoli siadając.
Złapał się za głowę. Starał się ignorować mroczki przed oczami oraz potworne pieczenie, jakie ogarnęło jego bok i plecy. Jego goła skóra mocno ucierpiała po zderzeniu z kamieniami.
W końcu wstał. Cudem utrzymał równowagę. Kiedy zamroczenie trochę odpuściło, rozejrzał się. Zmierzył wzrokiem tunel, w którym się znalazł.
Westchnął zrezygnowany. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie wpakował się w jakieś kłopoty.
Ruszył mrocznym korytarzem. Odrobina słonecznego światła, wpadała przez spękania w sklepieniu. Ernana co rusz przechodziły dreszcze, gdy korzenie zwisające z kamiennego sufitu, muskały jego odkryte ciało.
Zmrużył oczy, gdy wyszedł z tunelu i zalała go fala słonecznych promieni.
Zagwizdał, dostrzegając drewniane chaty. Jedne wbudowane w pnie potężnych, starych drzew, a inne stojące na ziemi. Nie wycięto wielu drzew i krzewów. Wioska była dostosowana do natury, a nie na odwrót.
Wszystko otaczała ogromna, kamienna ściana kanionu.
Morven zmierzył wzrokiem wodospad, spływający do sporego jeziorka. Woda była krystalicznie czysta.
Nagle z gęstych zarośli wyskoczyła zgraja ciemnoskórych postaci.
Łotr uniósł ręce i zamarł w bezruchu.
Przyjrzał się niemal zupełnie nagim wojownikom, których ciała znaczyły blizny ułożone w skomplikowane  wzory oraz wielobarwne tatuaże, wykonane farbami.

Błagam tylko niech to nie będą kanibale...

- Mam pokojowe zamiary - rzekł Ernan, gdy ktoś z tyłu ukłuł go dzidą w plecy.
Wojownicy spojrzeli na niego nic nie rozumiejącym wzrokiem.
Morven powtarzał swe słowa we wszystkich znanych mu językach i dialektach, jakich nauczył się w Talwyn.
Po chwili stanęła przed nim kobieta, która w porównaniu do towarzyszy, miała bladą karnację. Na głowie nosiła szeroki, kolorowy pióropusz. Jej duże usta były wykrzywione w upiornym grymasie, wyrażającym gniew, pogardę i nieufność. Lekko przymrużone, bladoniebieskie ślepia, uważnie wpatrywały się w intruza.
Przez oczy biegły krwistoczerwone, wymalowane farbą pasy, które spływały po szyi właścicielki, po czym rozdzielały się na wysokości mostka. Biegły po jej rękach, aż do czubków chudych palców, zakończonych długimi paznokciami.
Czerwone malowidła pokrywały też nagie piersi kobiety i brzuch, znikając na chwilę pod kawałkiem skóry, osłaniającej jej łono. Spływały również po jej nogach, aż do bosych stóp.
Niewiasta w kościstej dłoni, ściskała długą dzidę. Przy grocie oręża wisiał sznurek, z nawleczonymi na niego kłami drapieżnych zwierząt.
Ernan spojrzał w jej upiorne oczy, gdy coś do niego rzekła, swoim przepełnionym jadem głosem.
- Coś ty za jeden? - nagle zasyczała w znanym mu dialekcie, przysuwając dzidę do jego szyi.
- Zwą mnie Ernan - odparł, odchylając głowę.
- Czego tu szukasz?
- Próbowałem znaleźć bezpieczną drogę dla statku, którym podróżuję - z trudem przełknął ślinę, gdy broń wojowniczki otarła się o jego gardło.
- Jak tu trafiłeś?
- Przypadkiem. Ziemia się pode mną zapadła. Nie mam złych intencji. Chcę tylko bezpiecznie wrócić do towarzyszy i przepłynąć Kanion Zguby.
- Czemu miałbym ci wierzyć? - kobieta docisnęła dzidę do ciała Morvena.
Łotr mimowolnie syknął, gdy oręż lekko go skaleczył.
- Jestem nieuzbrojony.
- Już raz zaufaliśmy komuś takiemu, jak ty. Też był bezbronny. Też zapewniał o swoich czystych intencjach. Później zebrał swych towarzyszy i wyrżnął w pień połowę mego ludu! - zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w symbol na piersi Łotra - Cóż to? Kim jesteś, diable?
- Nie jestem diabłem, a zwykłym człowiekiem.
- Czemuż twe ciało szpeci głowa śmierci?
- Gdyż me ręce plami krew ludzi, dopuszczających się takich zbrodni, jak odbieranie życia niewinnym. Odpłacam mordem, za mord.
Wojowniczka patrząc na niego nieufnie, cofnęła broń. Zaczęła krążyć wokół niego, uważnie mu się przyglądając. Pozwoliła sobie, musnąć dłonią głębokie rysy na plecach Likwidatora.
Po chwili znów stanęła przed Ernanem. Niespodziewanie chwyciła go za gardło i spojrzała mu w oczy.
- Czemuż miałabym cię oszczędzić?
- Nie skrzywdziłem twoich ludzi. Poddałem się dobrowolnie. Jeśli mnie stracisz, postąpisz równie haniebnie, co ci, którzy wybili część twego ludu.
- Śmiałe słowa, zważając na to, iż twój los spoczywa w mych rękach - puściła jego szyję - Odwaga to, czy głupota?
- Więcej szaleństwa, niż hartu ducha .
Nagle kobieta zaczęła się śmiać.
- Bawisz mnie, intruzie - zmierzyła wzrokiem jego bliznę na twarzy, po czym znów skupiła się na jego brązowych, pewnych siebie oczach - Dam ci szansę, gdyż jesteś pierszym, który nie drży przede mną i moimi wojownikami.
Spojrzała na ciemnoskórych i rzekła coś do nich. Wojownicy opuścili broń, po czym nieco uspokojeni, ruszyli w stronę zabudowań.
- Zwą mnie Bellatrix - wskazała na chaty - Witaj w wiosce Calamitas.
- Pomożesz mi odnaleźć drogę do mego statku?
- Pierw powinnam opatrzyć ci rany.
- Daruj, lecz nie skorzystam z twej gościnności. Muszę wrócić do swoich. Do mej córki.
Ernan spojrzał na wojowniczkę. Jej dotąd srogi wyraz twarzy, stał się nieco łagodniejszy. Na jej ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Chodź za mną - rzekła, odwracając się.
Morven zmierzył wzrokiem krwistoczerwone pasy, które spływały po karku kobiety, aż do jej łopatek. Dalej malowidła w kształcie litery "v" biegły po kręgosłupie do krzyża, by później znów w postaci pasów, przemknąć przez nogi właścicielki.
Łotr twardo nie patrzył na odkryte pośladki idącej przed nim wojowniczki.
Bellatrix zatrzymała się przy kaskadzie. Wskazała na ścianę wody.
- Tym tunelem dostaniesz się do swego statku.
- Skąd ta pewność?
- Widzieliśmy waszą łajbę. Tędy najszybciej dotrzesz do swoich.
- Dziękuję - Ernan ukłonił się nieco - Jestem ci winny przysługę.
- Nie sprowadź zagłady na mych ludzi, a twój dług zostanie zapomniany i będziesz tu witany, jak jeden z nas.
Morven skinął głową, po czym wszedł do jeziorka. Zbliżył się do wodnej ściany. Łypnął na Bellatrix, po czym przeszedł przez kaskadę i zniknął w ukrytym tunelu.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz