19.

908 92 12
                                    

Gdy zrobiło się ciemno, Ernan opuścił pokład pirackiego galeonu i udał się do miasteczka.
Nerwowo poprawił kaptur brązowej kurtki, którą pożyczył od Heresa. Odetchnął głęboko, po czym pchnął drzwi tawerny i wszedł do środka. Zmierzył wzrokiem stoły oblegane przez podpitych korsarzy oraz drobne kobiety co i rusz dolewające alkoholu do kufli klientów. Ignorował pijackie wycia, które miały być śpiewem i chór rozmów. Liczył, że tym razem szczęście mu dopisze i odnajdzie tego, kogo szuka.
W końcu wypatrzył w tłumie samotną, męską sylwetkę, siedzącą przy stoliku w kącie.
Przebrnął przez gromadę rozbawionych, niezbyt trzeźwych piratów i usiadł na przeciwko jegomościa, którego twarz krył cień głębokiego kaptura.
Przyjrzał się zielonej apaszce na szyi korsarza.

- Powinieneś być aktorem - Ernan odchylił się na starym krzesełku - Gdybyś się nie uśmiechnął, to nie domyśliłbym się, że udajesz.

Mężczyzna nic nie powiedział. Jego usta były zaciśnięte w wąską linię, a zniszczone pracą dłonie powoli obracały pustą szklankę.

- Kiedykolwiek mi wybaczysz? - spytał Morven, nie wytrzymując milczenia towarzysza - Nie możemy ze sobą normalnie pogadać? Jak kiedyś?
- Postaw mi piwo, to się zastanowię.
- A nie przypieprzysz mi szklanką?
- Nie obiecuję.

Ernan uniósł rękę. Po chwili podeszła do nich kobieta o ognisto rudych lokach. Uśmiechnęła się lekko do mężczyzn, stawiając przed nimi dwa kufle piwa. Wzięła drobną zapłatę, po czym odeszła.

- Donowan? - Morven nerwowo zastukał palcami o stół.
- Hm?
- Powiedz szczerze. Dalej mnie nienawidzisz?
- Już dawno mi przeszło.
- Naprawdę? Kiedy?
- Gdy przyjechałeś z Vi do Brae. Kiedy mała o tobie opowiadała, w jej oczach pojawiał się dziwny błysk. Ciągle chciała być z tobą. Wpatrywała się w ciebie z takim podziwem i zaufaniem - upił łyk alkoholu - To mnie przekonało, że jesteś dla niej dobry - uniósł nieco czubek kaptura i spojrzał na Ernana - Zresztą... Zająłeś się Vivian, choć mogłeś się ulotnić. Tym udowodniłeś mi, że potrafisz wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Dotarło do mnie, że gdybyś wiedział, że zostaniesz ojcem, to nie wyjechałbyś z Brae. Nie zostawiłbyś Akiry.
- Cieszę się, że w końcu to dostrzegłeś - zamyślił się - Hm... Jakoś nie pokazywałeś, że już się nie wściekasz. Zwłaszcza na waszej fluicie.
- Znasz mnie. Nie chętnie przyznaję się do błędu. No i musiałem być naprawdę okrutny, bo moi towarzysze na pewno podsłuchiwali.
- A cios w twarz?
- Nie mogłem przegapić takiej okazji - na ustach Donowana pojawił się cień uśmiechu.

Zamilkli na chwilę.

- Wiesz... - zaczął Ibor - Nigdy ci nie podziękowałem za uratowanie Akiry.

Morven spojrzał na niego pytająco.

- Twój pierwszy mord... Siostra powiedziała mi, jak zabiłeś trzech chłystków, pomimo, że mogłeś zwiać - wyjaśnił.
- Na moim miejscu też byś walczył.
Donowan pokiwał głową.
- Myślisz, że nasi rodzice jeszcze żyją?
- Nie wiem - Ernan napił się piwa - Może popłyniesz ze mną do Naughton?
- Teraz moje życie jest związane z piratami - pokręcił głową - Gdybyś potrzebował pomocy, to wiesz, że możesz na mnie polegać, ale... Po prostu nie mogę sobie od tak odejść z załogi. Juster urwałby mi łeb.
- Rozumiem. Tak właściwie, to jak zostałeś korsarzem?
- Stwierdziłem, że nie chcę spędzić całego życia w Brae - wzruszył ramionami - Pomyślałem, że poszukam szczęścia na morzu. Jakiś kupiec zgodził się mnie przyjąć do załogi, pomimo, że nie miałem bladego pojęcia o żeglowaniu. Szybko się przyzwyczaiłem do życia na łajbie - wbił spojrzenie w naczynie z piwem - To miała być wyprawa, jak każda inna. Mieliśmy popłynąć na jakąś plantację i odebrać towar. Kapitan stwierdził, że o wiele szybciej dotrzemy do celu mijając Krwawą Zatokę. Ostrzegaliśmy go, że to zły pomysł, ale nie słuchał. Na własne życzenie wpadliśmy w łapy piratów... Podczas abordażu, stanąłem z Justerem twarzą w twarz, gotów do walki. Nie byłem mistrzem fechtunku, ale jakoś sobie radziłem. To jednak nie wystarczyło. Juster przypieprzył mi w łeb i straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, byłem na pokładzie pirackiej łajby. Jako jedyny z mojej załogi. Kapitan postawił sprawę jasno. Albo dołączam do jego ludzi, albo mogę skakać za burtę. Stwierdziłem, że i tak nie mam nic do stracenia, więc zostałem z korsarzami - zerknął na Ernana - Jakiś czas później doszły do nas wieści o podbojach Zdobywców. Postawili nam ultimatum. Albo prezentujemy Larkinów, albo będą nas wybijać. Mając do wyboru dołączenie do Zdobywców, bądź zostanie z piratami i prawdopodobnie zginąć... Wybrałem korsarzy - napił się - Jak ci się udało przeżyć ataki Zdobywców?
- Wyniosłem się do Talwyn. Tylko tam Zdobywcy nie zaatakowali. Nie mieli odwagi, aż do teraz...
- Hm?
- Zaczynają się gromadzić w lasach. Ostrzegłem wodzów plemion i zniszczyliśmy kilka ich obozów - podparł głowę - Zobaczymy, jak to wszystko się potoczy...
Zamilkli na chwilę.
- Pewnie szukasz kogoś, kto by cię przetransportował do Naughton, co? - w końcu Donowan przerwał milczenie - Mam znajomości. Napewno ktoś się zgodzi.
- Ten problem już został rozwiązany.
- Naprawdę?
- Tak. Heres zgodził się popłynąć.
- Heres? - Donowan podrapał się po brodzie. Po chwili uśmiechnął się - Dobrze trafiłeś. Tylko uważaj, bo jest chorobliwie zazdrosny o Zayę.
- Jestem żonaty. Nie szukam kochanki - upił trochę alkoholu - Po za tym ostatnie czego mi trzeba, to bijatyka z piratem-Likwidatorem.
- Ciszej - Ibor odchrząknął - Nie każdy o tym wie.
- Serio?
- Jak myślisz, dlaczego jeszcze żyje?
- A ty, jak się dowiedziałeś?
- Przypadkiem - wzruszył ramionami - Jak już mówiłem, Heres jest bardzo zazdrosny o żonę. Domyśl się, czym się to zazwyczaj kończy.
- Mordobiciem.
- Mhm. Podczas jednej szarpaniny koszula Heresa ucierpiała. Dobrze, że ja go wtedy odciągałem od nieszczęśnika, który dostał od niego parę potężnych ciosów w ryj. Nikt nie zauważył, co ma na ręce.

Znów zapadła między nimi niezręczna cisza.
W końcu Ernan wstał.

- Pora na mnie. Pewnie Vi już odchodzi od zmysłów.

Już miał odejść, gdy Donowan chwycił go za rękaw kurtki.

- Jeśli będziesz miał jakieś wieści o moich rodzicach, daj znać, dobrze?
- Jasne.
- Dziękuję - Ibor puścił Morvena -Uważaj na siebie.
- Nawzajem, przyjacielu.

Ernan ruszył do wyjścia. Zrobiło mu się gorąco, gdy dostrzegł Justera, stojącego na środku sali. Ledwo trzymał się na nogach i śmiał się, niczym wariat. Wyjąc przeraźliwie, wesoło machał niemal pustym kuflem.
Likwidator prychnął w duchu.

Niektórzy nie wiedzą, kiedy przestać pić.

Trącił ramieniem korsarza, gdy go mijał. Juster warknął wściekły. Chwycił Ernana za ramię i przygotował kufel, który ściskał w dłoni, do ciosu. Morven szybko się obrócił i uniknął uderzenia naczyniem. Wymierzył prawy sierpowy w szczękę napastnika, po czym odebrał piratowi kufel i roztrzaskał go na jego głowie. Korsarz padł nieprzytomny.
Morven strzepnął z ramienia odrobinę szkła, po czym wyszedł z tawerny. Wciągnął do płuc chłodne powietrze i uśmiechnął się pod nosem.

Cudowny koniec dnia.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz