34.

731 88 3
                                    

Szli żwawo, lecz bezszelestnie. Uważnie przyglądali się mijanym celom. W więzieniu panował półmrok i dokuczliwy chłód. Przytłaczającą ciszę przerywały jedynie ciche trzaski płomieni, tańczących w pojedynczych lampach, wiszących pod sufitem i jęki, i szlochy skatowanych więźniów.
Ernan i Sheridan w ostatniej chwili chwycili Randala za ramiona, gdy zadudniły kroki. Likwidatorzy zachowali zimną krew. Skinęli głowami do mijającej ich grupy strażników.

- Zmiana warty - szepnął Sheridan, zerkając przez ramię - Musimy się pośpieszyć.

- Ile mamy czasu? - spytał Ernan, puszczając Randala.

- Nie wiem. Dziesięć, może dwadzieścia minut. Marnie to widzę...

- Myślę, że dziesięć minut w pełni wystarczy. O ile obędzie się bez problemów...

Randy omal nie wrzasnął, gdy ktoś przełożył ręce przez kraty i chwycił go za kostkę.
Spojrzał na kobietę, która go zatrzymała. Jej twarz była zniszczona przez otrzymane ciosy. Zaszlochała cicho, tuląc do piersi maleńkie dziecko.

- Pomóżcie - szepnęła.

Po jej brudnych policzkach spłynęły łzy.
Ernan przykucnął przy kracie.

- Za co tu siedzisz? - spytał.

- Za kradzież - Starła krople, umykające jej z oczu. - Ukradłam kawałek suchego chleba... Musiałam... Nie miałam za co kupić jedzenia i czym nakarmić dziecka...

Likwidator spojrzał w jej zmęczone oczy. Przyglądał się jej przez chwilę. Próbował wyczytać z jej pełnych rozpaczy ślepi, czy mówi szczerze. Uważnie obserwował jej twarz. Żadnego drgnięcia powieki, dziwnego wykrzywiania ust, czy uciekania wzrokiem w bok. Mówiła prawdę.

- Jak masz na imię? - spytał w końcu.

- Breena.

- Powiedz mi, Breeno, ilu zamkniętych tu nieszczęśników naprawdę zasługuje, by tu gnić?

- Prawdziwi zbrodniarze albo siedzą w klatkach i smażą się na słońcu, albo zostali dawno zamordowani. Tu siedzą ludzie z drobnymi występkami...

Morven przełożył rękę przez pręty i dotknął policzka kobiety. Breena spojrzała na niego zaskoczona tym gestem. Zadrżała, czując jego ciepłą dłoń.

- Jesteś wyziębiona - mruknął, rozpinając ciemną kurtkę munduru - Dziwne, że jeszcze się nie rozchorowałaś - Ściągnął kubrak i podał pannie odzienie.

- Dziękuję - szepnęła, otulając ubraniem siebie i maleństwo.

- Z dzieckiem wszystko w porządku? - spytał.

- Tak - Czule musnęła wargami główkę synka.

- Wiesz może, kto ma klucze?

- Taki niski facet o krótkich, ciemnych włosach. Wołają na niego Goran.

Morven wyprostował się.

- Wrócimy po ciebie - rzekł, ruszając dalej.

Łotr mimowolnie zacisnął pięści, myśląc o Goranie. Już obmyślał plan, jak go zabije. Nie będzie miał litości.

- Ernan - Z rozmyślań wyrwał go głos Randala.

Zatrzymał się i zerknął przez ramię. Spojrzał na chłopaka, wskazującego na jedną z cel.
Podszedł do klatek i przyjrzał się sylwetce leżącej w mroku.

- Heres - szepnął.

Kapitan nie drgnął.

- Nieźle go załatwili - mruknął Sheridan, dostrzegając plamy krwi rozlane po jasnej koszuli pirata - Żyje jeszcze?

- Oddycha - odparł Randy, skupiając wzrok na piersi Likwidatora.

Jego oddech był płytki i chaotyczny, ale najważniejsze było, że nadal chwytał powietrze do płuc.

- Zostańcie tu - rzekł Ernan - Ja załatwię Gorana.

- Tylko się pospiesz - mruknął Sheridan - Strażnicy mogą przyjść w każdej chwili.

Morven truchtem ruszył dalej. Twardo pilnował, by jego kroki były bezszelestne, a oddech nadal był równy i spokojny. Nagle zatrzymał się, dostrzegając uchylone drzwi. Zbliżył się do nich i zajrzał do pomieszczenia. Pokoik był mały i niemalże zupełnie pusty. Oświetlała go jedna, nadtopiona świeca. Pod ścianą stało jedynie stare, drewniane biurko, przy którym siedział... Goran.
Czając się w cieniu, niczym upiór, Łotr bezszelestnie zaczął się zbliżać do zamyślonego mężczyzny. Liczył, że zdąży się zaatakować, nim Goran dostrzeże jego cień.
Na szczęście był odwrócony do niego plecami, a jego uwagę zupełnie pochłonął jakiś ważny dokument, który właśnie pisał. Zamyślony mamrotał coś pod nosem.
Nagle Ernan przygniótł przedramieniem krtań Gorana. Mężczyzna zaczął się szarpać, chcąc zaczerpnąć choć trochę powietrza i wezwać pomoc.

- Ciii... - Likwidator syknął do ucha ofiary - Przestań wierzgać, bo twoja agonia będzie trwała dłużej.

Zaśmiał się okrutnie, czując, że Goran drży ze strachu, a jego puls przyśpieszył.

- Poczuj ten strach, gdy twój żywot zależy od czyjejś łaski - warknął po chwili - Z pewnością masz kogoś bliskiego. Wyobraź sobie rozpacz twojej ukochanej osoby, kiedy dowie się, że nie żyjesz. Masz świadomość, że będzie cierpieć, opłakiwać cię, być może zupełnie się załamie. Przyjemne uczucie?

- Litości - Goran wykrztusił z trudem, desperacko chwytając rękę Ernana.

- Gdyby role się odwróciły, okazałbyś mi łaskę?

Morven nie otrzymał odpowiedzi.

- Litość jest ci obca, więc nie oczekuj jej ode mnie - Zacisnął chwyt, bezlitośnie miażdżąc gardło swojego celu. - Twoje ofiary miały o tyle lepiej, że sznur, który tak chętnie założyłeś im na szyje, niemalże natychmiast zmiażdżył im kręgi. Umarli szybko. Lecz ty - zaśmiał się upiornie - Nie masz tego szczęścia.

Goran próbował oderwać rękę Ernana od swojej szyi. Powoli się dusił i nic nie mógł na to poradzić. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Po chwili stracił przytomność.
Morven puścił go, pomimo, że nadal żył. Chwycił jego rękę i podwinął rękaw koszuli. Po chwili wziął, leżący na biurku, nóż do otwierania listów i wolno, nie szczędząc siły przesunął ostrzem po żyłach ofiary. Posoka wartkim strumieniem popłynęła po ręce Gorana.
Łotr wcisnął zakrwawiony nóż do jego zdrowej dłoni. Spojrzał na upiorny szkarłat, ściekający po palcach jego ofiary i kapiący na podłogę.
W końcu oderwał wzrok od powoli rosnącej kałuży krwi i skupił się na biurku. Zgarnął pęk kluczy, po czym poślinił palce i zgasił świecę.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz