147.

401 45 17
                                    

~ Talwyn ~

Na bezchmurne niebo, powoli wspinało się słońce, ropędzając mrok nocy. Nie była to spokojna noc. I nie był to też cichy świt. Potężne grzmoty bębnów było słychać niemal we wszystkich wioskach Talwynskich ludów. Śpiewy i przerażające okrzyki wzmażały ten chaos.
Talwynczyczy pomimo jeszcze dotkliwego chłodu, świętowali zwycięstwo.

Ludzie radowali się ze swego triumfu także w forcie. Na środku placu rozpalili wielkie ognisko. Wojownicy ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi tańczyli w rytm bębnów. Ludzi było tak wielu, że nie wszyscy mieścili się w fortecy. Kilka mniejszych ognisk rozpalono wokół wielkiego ogrodzenia.

W powietrzu unosił się zapach krwi i dymu, wzbogacone jescze o woń potu, alkoholu i palonych ziół. Wszyscy tańczyli, pomimo bólu katującego rany, odniesione w długiej bitwie i zdzierali swe gardła oddając się śpiewom lub po prostu wrzeszcząc.
Choć jednak nie wszyscy...

Butch jednak nie potrafił się cieszyć z resztą wojowników. Przynajmniej nie w ten sposób. Stał na dachu baraku i przyglądał się podskakującym sylwetkom. Ludziom opojonym winami i pitnym miodem oraz opalonych narkotyzującymi ziołami, które nie tylko przenosily ich umysły w inny świat ale i skutecznie tłumiły ból...
Ciała wojowników miały na sobie jeszcze resztki barw wojennych i zaschnietą krew, która obryskała ich podczas bitwy. Jednak wielu miało na sobie świeże ślady krwi. Nie tylko z ich własnych ran. Talwynczycy malowali się jeszcze ciepłą posoką dopiero co uśmierconych jeńców, na co Butch patrzył z pogardą i lekkim niepokojem. Trwogą napawały go też głowy poległych Zdobywców, tkwiące na dzidach, które wbito w ziemię, dookoła wielkiego ogniska.

- Coś taki markotny, Butch? - zagadnął Dante, zbliżając się do mężczyzny - Powinieneś świętować. Cieszyć się!

- Z tego mam się cieszyć? - burknął opiekun fortu, wskazując na ścięte głowy i misy wypełnione krwią.

- Trochę ich poniosło, to fakt. Ale spróbuj ich zrozumieć. Radują się, że odzyskali swe ziemie i pomścili przyjaciół, których Zdobywcy wymordowali na długo przed wojną.

- Ich radość i fakt, że są naćpani ich nie upoważnia do bezczeszczenia zwłok. Powinni zebrać ciała wrogów i je spalić, a nie użynać im głowy i spuszczać z nich krew!

- Wiem, że to okrutne, przyjacielu. Lecz wiesz, że próby uspokojenia ich nic nie dadzą. Jak sam stwiedziłeś, są odurzeni.

- Wiem, Dante. Wiem. Ale po prostu nie potrafię na to patrzeć. A sam przecież jestem talwynczykiem! Jednak gardzę takimi zwyczajami.

- Są rzeczy, na które nie da się wpłynąć.

- Niestety. Na szczęście wkrótce to już nie będzie moim zmartwieniem.

- Co masz na myśli?

- Jeśli Likwidatorzy odniosą sukces to wynoszę się stąd. Mam dość użerania się z tą bezmyślną bandą. Dosyć przekrzykiwania ich i proszenia, aby się opamiętali. Wystarczająco długo próbowałem przemówić im do rozsądku i zbyt wiele nerwów mnie to kosztowało.

- Zapominasz o jednym, Butch. Nasi przyjaciele dopiero rozpoczynają swe zmagania ze Zdobywcami. Pamiętaj, że oni mogą nie mieć tyle szczęścia co my.

- Oby im się udało...


◇◇◇◇◇◇

~ Oliverto - Pustynia Tibilisi ~

Okryty skórami kojotów koń, zatrzymał się w bezpiecznej odległości od skąpanego w nocnych ciemnościach miasta. Siedząca na jego grzbiecie kobieta, patrzyła przez chwilę na tlące się w oddali światła. Ciszę przerywały dźwięki wydawane przez cykady oraz parskanie koni i ciche stukoty kopyt, gromadzących się za niewiastą rumaków.
Po chwili kobieta na czele, zsunęła z głowy kaptur, najeżony ostrymi, obrobionymi kośćmi upolowanych zwierząt i piórami sępów, a następnie ściągnęła maskę zrobioną z fragmentu czaszki antylopy. Po chwili odchyliła chustę, którą była obwiązana i spojrzała na dokładnie okryte niemowlę. Mimowolnie się uśmiechnęła, patrząc na pulchne policzki swojego maleństwa i spokój malujący się na niewinnej buzi. Po chwili oderwała spojrzenie od córeczki, uśpionej przez bujanie konia i skupiła się na mężczyźnie, który stanął tuż obok jej konia.

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz