~ II ~

733 94 3
                                    

Nie trudno się domyślić, co się działo, gdy wróciłem do pałacu ślepy na jedno oko... Ojciec wpadł w szał i tak, jak się spodziewałem kazał mnie pilnować. Po codziennych naukach, byłem zamykany we własnej komnacie na klucz, a drzwi pilnowało zawsze dwóch strażników. Nie było sekundy, by żaden żołnierz nie sterczał pod pokojem.
Ha. Nie spodziewali się, że jestem w stanie ich przechytrzyć.
Wymykałem się oknem. Na początku używałem sznura, który kiedyś skryłem pod łóżkiem. Z czasem nauczyłem się wspinać po ścianach bez zabezpieczenia, jakim była lina.
Jak to możliwe, że nikt mnie nie przyłapał? Każdy mój dzień wyglądał tak samo. Wcześnie wstawałem i jadłem śniadanie. Przez pół dnia ojciec zawracał mi głowę, a dalej mogłem robić co chciałem. Przynajmniej dopóki nie wkurzyłem ojca... Mój wolny czas miałem spędzać w komnacie. Wszyscy naiwnie sądzili, że grzecznie siedzę w zamknięciu, a w rzeczywistości grasowałem w mieście.

Po przygodzie z bandziorem, postanowiłem podszkolić się w walce. Na nauczyciela wybrałem zwykłego najemnika. Któż lepiej sprawdzi się w roli trenera, od człowieka, dla którego przemoc jest codziennością?

Pewnego dnia trafiłem na jakiegoś chłystka, siedzącego przed starą gospodą. Spytałem go, czy zna kogoś, kto dobrze walczy.
Nigdy nie zapomnę, jego miny. Wyglądał, jakbym opowiedział mu jakiś żałosny żart. Kiedy powtórzyłem pytanie, wyciągnął do mnie rękę. Zaskoczony tym gestem, niepewnie, patrząc na niego podejrzliwie uścisnąłem jego dłoń. Nazywał się Werner.
Jeśli mam być szczery, to nie sądziłem, że czegokolwiek mnie nauczy. Był wychudzony i dosyć niski. Co mnie do niego przekonało? Jego oczy. Pełne dumy i pewności siebie, nieznoszące sprzeciwu.
Zgodził się podzielić ze mną swoimi sztuczkami, ale nie dlatego, że byłem księciem. Żądał zapłaty i to sowitej. Zgodziłem się na ten warunek. Byłem ciekaw, co potrafi taki knypek.
Przekonałem się co potrafi...

Spuszczanie mi łomotu dawało mu podejrzanie dużo przyjemności...
Parę razy przetrącił mi nos. Raz omal nie wybił zęba. Moje żebra były ciągle popękane.
Czy się nie broniłem, że tak kończyłem? Czego bym nie zrobił, to Werner zawsze znalazł jakąś lukę w mojej obronnej postawie. I nigdy nie mówił co robiłem źle...
Długo mnie katował. W końcu machnąłem ręką. Chciałem zrezygnować.
Powiedziałem mu, a właściwie wykrzyczałem w twarz, że mam dość. Miał mnie uczyć się bronić, a nie bezkarnie okaleczać.
Wtedy zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się bezczelnie.
- Właśnie o to mi chodziło - rzekł.
Zgłupiałem. Nie miałem bladego pojęcia, co chciał osiągnąć poprzez ciągłe robienie mi krzywdy.
Ze stoickim spokojem wyjaśnił, że byłem zbyt pewny swojej wygranej. Patrząc na niego widziałem, niegroźnego chłopaka.
W bolesny sposób mi pokazał, że pomimo swojej wątłej postury, mógł mi dokopać i to porządnie...
Wtedy dotarło do mnie, że mam przed sobą człowieka, który był naprawdę niebezpieczny.
Dał mi niezłą lekcję pokory.

Każdy może okazać się niebezpiecznym rywalem. Na własnej skórze się przekonałem, że wygląd potrafi być BARDZO mylący...

Nigdy nie lekceważ przeciwnika!

Likwidator : Ostateczne starcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz