Lauren's POV:
- Jak tam twój wczorajszy trening kickboxingu? - pyta Austin. Jego głos jest naprężony, bo właśnie podnosi kolejny worek ziemi. - Możesz mi pomóc, wiesz?
- Wiem - podpieram nogę o jedną z drewnianych półek wewnątrz szklarni Karen.
Z dramatycznym wywróceniem oczu, Austin rzuca worek na ziemię i ociera pot z czoła.
- Kickboxing jest w porządku, ale trenerem była nieznośna kobieta, więc było słabo.
- Czemu? Bo skopała ci tyłek?
- Masz na myśli moją dupę? I nie, nie zrobiła tego.
- Co sprawiło, że wykorzystałaś voucher? Mówiłem Mila, by ci go nie kupowała, bo go nie użyjesz - czuję ukłucie irytacji na sposób, w jaki wymawia jej imię. Nie podoba mi się to.
To tylko Austin, przypominam sobie. Nie zalicza się on do całego syfu, o który teraz muszę się martwić.
- Ponieważ byłam wkurwiona i poczułam wielką potrzebę rozwalenia całego cholernego mieszkania, więc kiedy wywalałam wszystkie szuflady z komody, znalazłam ten voucher, założyłam buty i poszłam.
- Wywaliłaś wszystkie szuflady z komody? Camila cię zabije - potrząsa swoją głową i nareszcie siada na wielkim stosie z worków ziemi. Nie wiem, czemu zgodził się pomóc swojej mamie w przenoszeniu tego wszystkiego.
- W każdym razie, ona tego nie zobaczy. Już tam nie mieszka - przypominam mu, starając się utrzymać normalny ton głosu.
- Przykro mi.
- Taa - wzdycham, nie umiem powrócić do mojej wcześniejszej, wyluzowanej postawy.
- Trudno mi jest tobie współczuć, kiedy równie dobrze możesz być tam z nią - mówi Austin po paru chwilach ciszy.
- Pierdol się - opieram moją głowę o ścianę i czuję na sobie jego spojrzenie.
- To nie ma sensu - dodaje.
- Dla ciebie.
- I dla niej oraz dla nikogo.
- Nie muszę się nikomu tłumaczyć - wybucham.
- To dlaczego tutaj jesteś?
Zamiast mu odpowiedzieć, rozglądam się po szklarni, nie będąc pewna swojej odpowiedzi.
- Nie mam gdzie się podziać - czy on myśli, że nie tęsknię za nią przez każdą cholerną sekundę? Albo, że nie wolałabym być tam z nią niż przebywać tutaj?
- A co z twoimi przyjaciółmi? - pyta.
- Masz na myśli tę, która nafaszerowała Camilę narkotykami? Albo tego, który specjalnie poinformował Camilę o zakładzie; albo jeszcze tego, który chciał dobrać się do jej majtek? - wyliczam na palcach, dodając dramatycznego efektu. - Mam wymieniać dalej?
- Raczej nie - wzrusza ramionami. - Więc co masz zamiar robić?
- Dokładnie to, co robię teraz.
- Zamierzasz spędzać czas ze mną i rozczulać się nad sobą?
- Nie rozczulam się nad sobą, robię to, co mi poradziłeś - 'staję się lepsza' - kpię z jego cytatu. - Rozmawiałeś z nią, odkąd wyjechała? - pytam.
- Tak, pisała mi, że dojechała.
- Jest u Vance'a, prawda?
- Dlaczego tak cię to interesuje? - kurwa, Austin jest taki irytujący.
- Wiem, że tam jest. Gdzie indziej miałaby być?
- Z tym chłopakiem, Trevorem - Austin uśmiecha się przebiegle, a ja walczę z pragnieniem powalenia go na ziemię. Za bardzo by nie ucierpiał, siedzi tylko parę metrów nad gruntem. Nawet, by nie został mu po tym siniak...
- Zapomniałam o pieprzonym Trevorze - jęczę, pocierając mocno skronie. Trevor jest prawie tak samo irytujący jak Zayn, jednakże wiem, że ma dobre intencje, jeśli chodzi o Camilę, co mnie jeszcze bardziej wnerwia.
- Więc co dalej z projektem samodoskonalenia? - uśmiecha się, ale to mija się z celem, więc zmienia swój wyraz twarzy na poważny. - Jestem bardzo dumny z ciebie, że to robisz, wiesz? Miło jest widzieć, że faktycznie się starasz i nie jest to krótkotrwałe. Wiele będą dla niej znaczyć te dostrzegalne zmiany.
- Nie próbuj mnie pouczać. Nie zdążyłam niczego spartaczyć, bo minął dopiero jeden dzień od jej wyjazdu.
Długi, nieszczęśliwy, samotny dzień.
- Nie nadużywałaś alkoholu, nie wszczęłaś bójki, nie zostałaś aresztowana i wiem, że przyszłaś pogadać ze swoim tatą.
- Powiedział ci? - wytrzeszczam oczy. A to skurwiel.
- Nie, nic mi nie powiedział. Mieszkam tu i widziałem twój samochód.
- Aha.
- Myślę, że rozmowa z nim znaczyłaby bardzo dużo dla Camili.
- Mógłbyś przestać? Kurwa, nie jesteś moim psychiatrą. Przestań się zachowywać, jakbyś był lepszy ode mnie, a ja jakbym była jakimś wybrakowanym zwierzęciem, które potrzebuje...
- Dlaczego nie możesz tego wziąć po prostu za komplement? Nigdy nie powiedziałem, że jestem lepszy od ciebie, wszystko co staram się robić, to być twoim przyjacielem. Nie masz nikogo, sama to stwierdziłaś i teraz, kiedy pozwoliłaś Camili przeprowadzić się do Seattle, nie masz ani jednej osoby - patrzy na mnie, a ja spoglądam gdzieś w dal. - Musisz przestać odpychać od siebie ludzi. Wiem, że mnie nie lubisz. Nienawidzisz mnie, bo myślisz, że jestem trochę odpowiedzialny za twoje problemy z tatą, ale bardzo przejmuję się tobą i Camilą, niezależnie od tego, czy chcesz mnie słuchać czy nie.
- Ani słowa więcej - parskam w odpowiedzi. Czemu zawsze wygaduje mi takie bzdury? Przyszłam tutaj by... nie wiem, porozmawiać z nim. Nie po to, by dowiedzieć się, że się mną przejmuje. Czemu w ogóle się mną przejmuje? Byłam suką dla niego od dnia naszego pierwszego spotkania, ale nie mogę go nienawidzić. Czy na serio tak myśli?
- Cóż, to jedna z rzeczy, nad którymi musisz popracować - wstaje na nogi i wychodzi ze szklarni, zostawiając mnie samą.
- Ja pierdolę - wykopuję nogę, a ona przez przypadek zderza się z półką. Dźwięk łamania drewna rozprzestrzenia się po pomieszczeniu, a ja szybko skaczę na nogi. - Nie, nie, nie! - próbuję złapać pudła kwiatów, donice i inne przypadkowe gówna, zanim spadną na podłogę. W ciągu kilku sekund wszystko jest na betonowym podłożu. To się, do cholery, nie dzieje naprawdę, nawet nie chciałam tego złamać, a teraz stos ziemi, kwiatów i połamanych naczyń leży u moich stóp.
Może uda mi się coś posprzątać, zanim...
- O mój... - Karen wstrzymuje oddech.
Jaa pierdolę.
- Nie chciałam tego zrobić, przysięgam. Kopnęłam nogą i przypadkowo złamałam półkę, a te pierdoły zaczęły spadać, ale próbowałam to wszystko złapać! - gorączkowo się tłumaczę, kiedy Karen podbiega do stosu złamanej ceramiki. Jej ręce przesiewają grunt, próbując poskładać wszystkie części doniczki niebieskiego kwiatu, ale widocznie nie ma szans na przywrócenie pierwotnego stanu.
Nic nie mówi, ale słyszę jej pociąganie nosem oraz widzę, jak unosi ubrudzone od ziemi ręce, by otrzeć policzki.
- Miałam tę doniczkę, od kiedy byłam małą dziewczynką, ten kwiatek to była pierwsza rzecz jaką posadziłam.
- Ja... - nie wiem, co mam jej powiedzieć. Spośród całego bałaganu, jaki zawsze robiłam, to był tylko wypadek.
- On i porcelana to były jedyne rzeczy, które zostały mi po babci - płacze.
Porcelana. Porcelana, którą rozbiłam na milion kawałków.
- Karen, przepraszam. Ja...
- W porządku, Lauren - wzdycha, rzucając kawałki wazonu z powrotem na stertę ziemi. Nie jest w porządku, mogę to wyczytać z jej brązowych oczu. Mogę fizycznie zobaczyć jak cierpi i jestem zaskoczona od ciężaru winy na mojej klatce piersiowej na widok jej smutnych oczu. Patrzy na rozbitą doniczkę przez parę sekund, a ja w ciszy się jej przyglądam.
- Pójdę skończyć obiad, niedługo będzie gotowy - ponownie pociera oczy i zostawia mnie w ten sam sposób, jaki jej syn parę minut wcześniej.
