37

2.5K 178 11
                                    


• Adele - Take It All

Camila's POV:

- Lauren! - popycham drzwi i krzyczę jej imię. Jest już w połowie podwórza.
Gdy się odwraca, przekrzywia zdezorientowana głowę.
- Tak?
- Mogłabyś powiedzieć Astinowi, żeby do mnie zadzwonił, jeśli nie chce wchodzić do środka? - szybko odpowiadam. Wiem, że Austin wszedłby do domu mojej matki, ale jestem pewna, że Lauren chce jechać teraz, a w przeciwieństwie do Austina, nie odpowiadałoby jej czekanie w samochodzie.
- Och, okej.
Czekam na to, że się do mnie jeszcze odwróci, nie wiem czego tak naprawdę oczekuję, pożegnania, przytulenia, czegoś, ale to nie nadchodzi. Otwiera drzwi do samochodu Austina od strony pasażera i wdrapuje się do środka.
Moja dłoń wykonuje w powietrzu żałosne ruchy pożegnania. Austin odkręca szybę i odmachuje mi, obiecując, że zadzwoni jutro. Pewnie Lauren nalegała, żeby już jechali.
W momencie, gdy samochód Austina znika z pola widzenia, pustka naciska na moją pierś z ogromnym ciężarem, i wchodzę do środka. Shawn opiera się o ścianę między salonem, a kuchnią,
- Odjechała? - pyta.
- Tak, odjechała - mój głos jest odległy, nieznajomy.
- Nie wiedziałem, że nie jesteście już razem.
- My, cóż... Po prostu próbujemy sobie wszystko poukładać.
- Możesz mi powiedzieć jedną rzecz, zanim zmienisz temat? - jego oczy skanują moją twarz. - Znam to spojrzenie, właśnie masz zamiar znaleźć jakiś powód, żeby to zrobić - nawet po takim czasie bycia z dala ode mnie, w dalszym ciągu tak dobrze mnie zna.
- Co chcesz wiedzieć? - pytam, zanim zgodzę się na jego prośbę.
- Gdybyś mogła cofnąć czas, zrobiłabyś to? Słyszałem jak mówiłaś, że chciałabyś zamazać ostatnie sześć miesięcy, naprawdę byś to zrobiła? - pyta, wpatrując się swoimi brązowymi oczami w moje.
Czy bym to zrobiła?
Siadam na kanapie, by przemyśleć to pytanie, czy cofnęłabym to wszystko? Zamazała wszystko, co mi się przydarzyło przez ostatnie sześć miesięcy? Zakład, nieskończone kłótnie z Lauren, popsucie stosunków między mną a moją matką, zdrada Dinyh, wszystkie upokorzenia, wszystko.
- Tak, zrobiłabym to, bez zastanowienia.
Dłoń Lauren na mojej; sposób, w jaki mnie obejmowała swoimi wytatuowanymi ramionami, przyciskając mnie do swojej piersi. Sposób, w jaki się czasem śmiała tak mocno, że zamykała oczy, a dźwięk jej śmiechu wypełniał moje uszy, moje serce i całe mieszkanie tak niespotykanym szczęściem, że nic nie mogłoby zamazać tego wspomnienia.
- Nie, nie zrobiłabym tego. Nie mogłabym – zmieniam odpowiedź, a Shawn kręci głową.
- To co w końcu? - dławi śmiech i siada na rozkładanym fotelu naprzeciwko kanapy.
- Nie wymazałabym ich.
- Jesteś pewna? To był dla ciebie ciężki rok, a ja nawet nie znam jego połowy.
- Jestem pewna – kiwam głową, naprawdę tak myślę. - Zrobiłabym parę rzeczy inaczej, jeśli chodzi o ciebie - oznajmiam.
- Taa, ja też - Shawn zgadza się ze mną po cichu, po czym sięga po pilot od telewizora, leżący na oparciu fotela. Gwizdanie i wiwatujące tłumy wypełniają mały salon, a ja wpatruję się w ekran, odtwarzając w głowie śmiech Lauren do momentu aż zasypiam.

***

- Karla - jakaś ręka łapie mnie za ramię i potrząsa mną. – Karla, obudź się.
- Nie śpię – jęczę i próbuję wydostać się z uścisku mojej matki. – Która jest godzina?
- Siódma wieczorem. Miałam zamiar obudzić cię wcześniej – naburmusza się. Wiem, że pewnie wychodziła z siebie, pozwalając mi spać w dzień na swojej kanapie. Co dziwne, sama myśl mnie bawi.
- Wybacz, nie pamiętam nawet kiedy zasnęłam – rozciągam się i staję na nogi. - Czy Shawn poszedł? - zaglądam do kuchni i nigdzie go nie widzę.
- Tak, pani Mendes bardzo chciała cię zobaczyć, ale powiedziałam jej, że to nienajlepszy moment.
- Dziękuję - chciałabym móc się właściwie pożegnać z Shawnem, ale wiem, że prędzej czy później go zobaczę, tak jak Austina. Lecz jego spotkam dużo wcześniej.
- Widzę, że Lauren przywiozła twój samochód - słyszę dezaprobatę w jej głosie, gdy odwraca się od pieca, by podać mi talerz pełen sałaty i grillowanych ziemniaków.
Nie tęskniłam za jej pojęciem dobrego posiłku.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że ona tu była? Teraz mi się przypomniało.
- Ona mnie o to poprosiła.
- Od kiedy obchodzi cię to, czego ona chce? - wymyka mi się i boję się jej reakcji...
- Nie obchodzi. Nie nie wspominałam, bo dla ciebie najlepiej będzie, jeśli o tym zapomnisz.
Widelec wyślizguje mi się z palców na talerz z ostrym uderzeniem.
- Trzymanie pewnych rzeczy w sekrecie przede mną nie jest wcale dla mnie najlepsze – robię wszystko, żeby mój głos brzmiał spokojnie. Wycieram kąciki moich ust perfekcyjnie złożona serwetką.
- Karla, nie wyżywaj się na mnie. Cokolwiek ta osoba ci zrobiła, że stałaś się taka, jest tylko i wyłącznie twoją winą. Nie moją.
W momencie gdy jej czerwone usta formują pewny siebie wredny uśmieszek, wstaję od stołu i rzucam serwetkę na talerz, po czym wychodzę z pokoju.
- Gdzie się wybierasz, młoda damo? - woła mnie.
- Idę się położyć. Muszę wstać o czwartej rano, żeby wziąć prysznic i jechać. Mam przed sobą długą drogę - krzyczę i zamykam za sobą drzwi.
Mam wrażenie, że jasnoszare ściany zamykają się wokół mnie, gdy siadam na moim łóżku z dzieciństwa. Nienawidzę tego domu, nie powinnam, ale tak jest. Nienawidzę tego, jak się tu czuję, jakbym nie mogła oddychać bez bycia strofowaną albo poprawianą. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo zamknięta i kontrolowana tu byłam przez całe swoje życie, aż do momentu, gdy zaznałam wolności z Lauren. Uwielbiam jeść pizzę na obiad, spędzać cały dzień nago w łóżku z nią. Bez żadnych złożonych serwetek, lokowanych włosów i obrzydliwych żółtych zasłon.
Zanim mogę się powstrzymać, dzwonię do niej i odpowiada po drugim sygnale.
- Camz? - dyszy.
- Uhm, hej – szepczę.
- Coś nie tak? - wzdycha, próbując złapać oddech.
- Nie, dobrze się czujesz?
- Dawaj, Jauregui, wracaj tutaj – słychać kobiecy głos.
- Och, jesteś... Nie będę ci przeszkadzać – serce łopocze w mojej klatce piersiowej, gdy różne scenariusze tworzą się w mojej głowie.
- Nie, daj spokój. Ona może poczekać – głos coraz bardziej ucicha. Pewnie odchodzi z daleka od niej.
- Naprawdę, jest okej. Rozłączę się, nie chcę... ci przeszkadzać.
- W porządku – oddycha.
Co?
- Okej, pa – szybko się rozłączam i przykładam dłoń do ust, by nie zwymiotować na dywan mojej matki.
Przecież musi być jakieś logiczne...
Mój telefon wibruje obok mojej nogi, ukazując imię Lauren na małym ekranie.
- Nie robię tego, co myślisz. Nawet nie zdałam sobie sprawy, jak to zabrzmiało – szybko tłumaczy, szorstki wiatr wieje przez słuchawkę, zagłuszając jej głos.
- W porządku, naprawdę.
- Nie, Camz, nie byłoby to w porządku. Gdybym była teraz z kimś innym, nie byłoby w porządku, więc przestań się zachowywać jakby tak było - wyrzuca mi i kładę się na plecach na łóżku, przyznając sobie w duchu, że ma rację.
- Nie pomyślałam, że robisz coś takiego – kłamię w połowie, w jakiś sposób wiedziałam, że tego nie robi, ale przeszło mi to przez myśl.
- Dobrze, może w końcu mi zaufasz.
- Może.
- Byłoby to o wiele trafniejsze, gdybyś mnie nie zostawiła – jej ton jest ostry.
- Lauren.
- Dlaczego zadzwoniłaś? Czy twoją mama zachowuje się jak skończona suka? - wzdycha.
- Nie, nie mów tak o niej – wywracam oczami. – No dobra, trochę tak, ale to nic wielkiego. Ja tylko... tak naprawdę sama nie wiem, dlaczego zadzwoniłam.
- W takim razie... - przerywa, słyszę jak zamykają się drzwi od samochodu. – Chcesz pogadać, czy coś?
- Nie masz nic przeciwko? Możemy? - pytam jej. Dosłownie godziny temu mówiłam jej, że muszę być bardziej niezależna, a teraz dzwonię do niej, bo jestem smutna.
- Jasne.
- Gdzie właściwie jesteś? - muszę utrzymać naszą rozmowę tak neutralnie, jak się tylko da, nie żeby to było możliwe między mną a Lauren.
- Na siłowni.
- Na siłowni? Ty nie chodzisz na siłownię – prawię się śmieję. Lauren jest jedną z niewielu ludzi, którzy zostali obdarzeni nieziemskim ciałem bez potrzeby trenowania. Jej naturalna budowa jest idealna, jest wysoka z pięknymi kształtami. Jej mięśnie są twarde, ale niezbyt wyraźne; jej ciało ma coś z delikatności, a zarazem z niezłomności.
- Wiem, dała mi wycisk. Byłam na serio zażenowana.
- Kto? - kobieta, której głos słyszałam, oczywiście.
- Trenerka, zdecydowałam, że zużyję tę kartę na kickboxing, którą dałaś mi na urodziny – odpowiada.
- Naprawdę? - myśl Lauren trenującej kickboxing, sprawia, że zaczynam myśleć o rzeczach, o których nie powinnam myśleć.
- Taa.
- I jak?
- Chyba całkiem okej, preferuję innego typu ćwiczenia, ale jestem dużo mniej wściekła niż byłam parę godzin temu - marszczę się, słysząc jej odpowiedz, chociaż przecież nie może mnie zobaczyć.
- Pójdziesz znowu? - rysuję palcami po kwiatowym wzorze na pościeli. Wreszcie czuję, że mogę oddychać, gdy Lauren zaczyna mi opowiadać, jak niezręczne było pierwsze pół godziny jej treningu, jak przeklinała kobietę, na co dostała od niej parę razy przez łeb, co w efekcie sprawiło, że wzbudziła w niej respekt i przestała się zachowywać w stosunku do niej jak kretynka.
- Poczekaj – mówię w końcu. – Jesteś tam jeszcze?
- Nie, jestem teraz w domu.
- Tak po prostu... wyszłaś? Powiedziałaś jej?
- Nie, czemu miałabym to zrobić? - pyta. Pochlebia mi to, że rzuciła to, co robiła, tylko po to, by ze mną pogadać, chociaż nie powinnam się z tego cieszyć.
- Nie idzie nam najlepiej w dawaniu sobie przestrzeni – wzdycham.
- Nigdy nam to nie wychodziło – widzę w myślach jej głupi uśmieszek, mimo że jest ponad sto mil stąd.
- Wiem, ale...
- To nasza wersja przestrzeni, nie przyjechałaś tutaj, przecież tylko zadzwoniłaś.
- Niby tak – pozwalam sobie zgodzić się z jej zakręconą logiką. W jakiś sposób ma rację. Moja podświadomość próbuje się przebić do mojej głowy, by rzucić jakiś złośliwy komentarz, ale natychmiast ją odpycham.
- Nie pożegnałaś się ze mną - mamrocze.
- Chciałaś już jechać – przypominam jej.
- Tak, bo powiedziałaś mi, żebym nie mówiła niczego, co mogę później żałować. Byłam dwie sekundy od tego, by powiedzieć coś okropnego, czego nie miałam na myśli, więc odjechałam.
- Och.
- Czy Shawn tam dalej jest?
- Nie, wyszedł parę godzin temu.
- I dobrze. Gadanie przez telefon jest tak cholernie dziwne - śmieje się Lauren.
- Dlaczego?
- Nie wiem, rozmawiamy już ponad godzinę.
Sprawdzam zegarek na moim telefonie i rzeczywiście ma rację.
- Wcale tego nie odczułam.
- Wiem, nigdy wcześniej nie rozmawiałam z nikim przez telefon. Poza momentami, gdy dzwoniłaś, żebym przywiozła coś do domu lub ewentualnie parę telefonów do moich znajomych, ale one nigdy nie trwały dłużej niż pięć minut.
- Naprawdę?
- Tak, dlaczego miałabym to robić? Nigdy nie byłam za nastoletnimi randkami, wszyscy mi znajomi spędzali godziny na telefonie, słuchając jak ich dziewczyny nadają o lakierach do paznokci albo innym gównie, o którym zawsze gadają nastolatki - lekko się śmieje, a ja wzdrygam się na myśl o tym, że Lauren nigdy nie miała okazji być normalną nastolatką.
- Dużo nie straciłaś – zapewniam ją.
- A ty? Z kim rozmawiałaś godzinami? Z Shawnem? - złośliwość jest słyszalna w jej pytaniu.
- Nie, ja też nigdy nie rozmawiałam godzinami przez telefon. Byłam zajęta wciskaniem nosa w książki – może ja też nigdy nie byłam prawdziwą nastolatką.
- Cóż, w takim razie cieszę się, że byłaś kujonem – mówi, powodując, że podskakuje mi żołądek. Czy tak to wygląda, jak się z kimś spotykasz? Umawiałam się tylko z Shawnem i Lauren, Shawn zawsze był ze mną w domu, a Lauren, cóż, nic co wiązało się z naszym związkiem nigdy nie było tradycyjne.
- Karla! - wracam do rzeczywistości, gdy moja matka powtórnie mnie woła.
- Już po dobranocce? - droczy się Lauren. Ten nasz związek, czy jakkolwiek to nazwać, dawanie sobie przestrzeni i rozmowy przez telefon stały się jeszcze bardziej zagmatwane przez ostatnią godzinę.
- Zamknij się – odpowiadam i zakrywam głośnik na tak długo, by powiedzieć mojej matce, że zaraz przyjdę. – Muszę iść zobaczyć czego chce.
- Naprawdę jutro jedziesz?
- Tak, jadę.
- No dobrze, w takim razie uważaj na siebie.
- Mogę do ciebie rano zadzwonić? - głos mi drży, gdy zadaję to pytanie.
- Nie, chyba nie powinnyśmy tego więcej robić. Przynajmniej nie często – mówi, na co ściska mnie w klatce piersiowej. – Nieustanne rozmowy nie mają sensu, jeśli nie mamy zamiaru być ze sobą.
- Okej – moja odpowiedź jest cicha, która udowadnia przegraną.
- Dobranoc, Camila – linia staje się cicha.
Ma rację. Wiem, że ma, ale wiedza o tym, nie sprawia, że mniej boli. Nie powinnam była w ogóle do niej dzwonić.

***

- Masz wszystko, co ci będzie potrzebne? - moja matka mnie przepytuje.
- Tak, wszystko jest już w samochodzie.
- Dobrze, zatankuj zanim wyjedziesz z miasta.
- Dam sobie radę, matko.
- Wiem, staram się tylko pomóc – jest za piętnaście piąta i chociaż raz moja matka nie jest ubrana, tak jakby miała zaraz wyjść z domu. Ma na sobie jedwabną piżamę i owinięty wokół siebie szlafrok, dopasowany do kapci zakrywających jej stopy. Moje włosy są nadal wilgotne od wody, ale zdążyłam przynajmniej się trochę umalować i włożyć na siebie przyzwoite ubranie.
- Wiem, wiem – otwieram ramiona, przytulając ją na pożegnanie, a następnie uruchamiam silnik samochodu, by pojazd się nagrzał. W międzyczasie idę do kuchni zrobić sobie kawę na drogę. Dręczący cień nadziei w dalszym ciągu się mnie trzyma. Naiwna część mnie tak bardzo chce, by zobaczyć w ciemności reflektory, po czym wyłaniająca się z auta Lauren oznajmi mi, że jest gotowa, by jechać ze mną do Seattle. Ta naiwna część mnie właśnie taka jest - naiwna.
Dziesięć minut po piątej, przytulam mamę po raz ostatni i wsiadam do samochodu. Adres Kimberly i Christiana jest wstukany w moją nawigację na telefonie. Cały czas się wyłącza i przelicza, chociaż jeszcze nawet nie wyjechałam z podjazdu. Naprawdę potrzebuję nowego telefonu. Gdyby Lauren tu była, przypomniałaby mi, że to kolejny powód, dla którego powinnam kupić sobie iPhone'a.
Ale Lauren tu nie ma.

***

Droga jest długa, mam wrażenie, że dużo dłuższa niż tylko parę godzin. Muszę co jakiś czas zatrzymać się na kawę, jedzenie i żeby po prostu pooddychać. Staram się zachować spokój, gdy przemierzam ciemne ulice. Wreszcie w połowie mojej drogi wschodzi słońce i mój humor poprawia się wraz z rozjaśnieniem nieba. Naprawdę to robię, naprawdę spełniam swoje marzenia i przeprowadzam się do Seattle. Mam wspaniały staż i samochód zapakowany górą moich rzeczy. Nie mam mieszkania, nie mam nic poza samą sobą, paroma pudłami na tylnym siedzeniu i pracą.
Wszystko się ułoży.
Ułoży się.
Będę szczęśliwa w Seattle, będzie tak jak zawsze sobie wyobrażałam.
Tak będzie.
Mija każda kolejna mila, każda sekunda jest wypełniona wspomnieniami, pożegnaniami i wątpliwościami.

***

Dom Kimberly i Christiana jest jeszcze większy niż mi tłumaczyła. Jestem zdenerwowana i onieśmielona samą wielkością ich podjazdu. Drzewa ciągną się przez całą posiadłość, a powietrze pachnie słoną wodą. Parkuję za samochodem Kimberly i biorę głęboki oddech, po czym wysiadam z samochodu. Ogromne drewniane drzwi mają wyryte wielkie 'V'. Zaczynam chichotać na myśl o ich mniemaniu o sobie, gdy Kimberly otwiera drzwi.
Unosi brew i spogląda za moim wzrokiem na drzwi za sobą,
- My tego nie zrobiliśmy! Przysięgam ci, że ostatnia rodzina, która tu mieszkała nazywała się Vermon – zarzeka się.
- Przecież nic nie powiedziałam – wzruszam ramionami.
- Wiem co myślisz, jest paskudny. Christian jest dumnym facetem, ale nawet on by czegoś takiego nie zrobił – puka w literę swoim czerwonym paznokciem, na co zaśmiewam się ponownie.
- Jak ci minęła podróż? Wejdź do środka, jest strasznie zimno – idę za nią przez drzwi wejściowe i wita mnie ciepłe powietrze oraz słodki zapach kominka.
- Całkiem nieźle, trochę się dłużyło – mówię jej.
- Mam nadzieję, że nigdy więcej nie będę musiała przemierzać takiej drogi – marszczy nos. - Christian jest cały dzień w biurze, ja wzięłam wolne, by upewnić się, że się u nas zadomowisz. Smith wróci ze szkoły za parę godzin.
- Dziękuję ci jeszcze raz, że mogę u was mieszkać. Obiecuję, że nie będę tu dłużej niż dwa tygodnie.
- Nie stresuj się, wreszcie jesteś w Seattle – uśmiecha się szeroko i nagle zdaję sobie z tego sprawę - jestem w Seattle.

After "Camren część IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz