13

3K 186 8
                                    

- Dok jest trochę chybotliwy, ale wystarczająco solidny. Muszę wynająć tu kogoś, żeby go odnowił – mówi Ken, kiedy idziemy za nim do doku za domkiem.
Ogród prowadzi prosto do niego, widok jest niesamowity.
-Świetnie – komentuje Lauren. Fale rozbijają się o skały, wyznaczając linię brzegową. Instynktownie chowam się za Lauren.
- Coś nie tak? – pyta cicho.
- Nie, jestem po prostu nieco podenerwowana.
Obraca się, aby stanąć ze mną twarzą w twarz, wślizgując swoje obie dłonie do tylnych kieszeni moich dżinsów.
- To tylko woda, kochanie, będzie w porządku – uśmiecha się. Nie umiem określić, czy ze mnie szydzi, czy jest szczera, ale kiedy jej wargi przemierzają mój policzek, moje wątpliwości znikają.
– Zapomniałam, że nie lubisz wody – przyciąga mnie bliżej.
- Lubię wodę, w basenach.
- I strumieniach? – w jej oczy błyszczą humorem.
- Tylko jednym strumieniu - uśmiecham się na samo wspomnienie.
Tamtego dnia też byłam zdenerwowana. Lauren zaciągnęła mnie do tej wody tylko przekupstwem. Obiecała odpowiedzieć na jedno z moich niekończących się pytań na jej temat, w zamian za wejście z nią do wody. Ten dzień wydaje się tak odległy, w sumie przedpotopowy, ale powszechny motyw tajności zaśmieca również naszą teraźniejszość. Lauren ujmuje moje dłonie w swoje, gdy podążamy za jej rodziną do niesamowitego okazu cumowanego na końcu doku. Nie wiem zbyt wiele na temat łódek, ale wydaje mi się, że to może być przerośnięty ponton. Wiem, że to nie jest jacht, ale jest większe niż jakakolwiek łódź rybacka, którą kiedykolwiek widziałam.
- Jest taki wielki – szepczę do Lauren.
- Ćśś, nie powinnaś mówić w tej chwili o tym co mam w spodniach – docina, uśmiechając się. Uwielbiam ten swawolny, acz naburmuszony nastrój, w którym się znajduje, jej uśmiech jest zaraźliwy.
- Uważajcie na stopień – woła do nas Ken, wchodząc na drabinkę, łączącą łódź z dokiem. Ręka Lauren przesuwa się na moje plecy, podczas gdy pomaga mi przebyć drabinkę. Próbuję zmusić się do wyobrażenia sobie, że wspinam się tylko na małą drabinkę na placu zabaw, a nie na olbrzymią łódź. Otucha, która przychodzi wraz z dotykiem Lauren jest jedyną rzeczą, zatrzymującą mnie przed ucieknięciem przez chwiejny dok do chatki i skryciem się pod łóżkiem.
- To nie jacht, ale nam pasuje.
Łódź jest miła, wystrój utrzymany w białej i karmelowej skórze. Miejsce do siedzenia jest wielkie, wystarczająco duże, aby zmieścić nas wszystkich, a nawet więcej osób, wciąż siedząc wygodnie.
- Miło widzieć, że twoja łódka jest ładniejsza od domu mamy – mówi Lauren, a dumny uśmiech Kena znika.
- Lauren – szepczę, tarmosząc ją za rękę.
- Przepraszam – fuka. Ken wzdycha, ale akceptuje przeprosiny córki, a potem odchodzi na inną stronę łodzi.
- Wszystko w porządku? – zwraca się do mnie Lauren.
- Tak, ale proszę, bądź tylko miła. Już jestem przyprawiona o mdłości.
- Będę miła, już przeprosiłam.
Siada na jednej z sof, a ja do niej dołączam. Liam bierze od niej torbę z zakupami i schyla się, by rozpakować puszki wody gazowanej i paczki chrupek. Rozglądam się od lewej do prawej, mój wzrok wodzi przez łódź i wodę. Jest pięknie, słońce tańczy na tafli wody.
- Kocham cię – mówi miękko Lauren do mojego ucha. Silnik łodzi zostaje przywrócony do życia z lekkim szumem, a ja przysuwam się bliżej do Lauren.
- Kocham cię – odpowiadam, spoglądając za siebie, na wodę.
- Jeżeli wypłyniemy dostatecznie daleko, może zobaczymy parę delfinów albo, jeśli się nam poszczęści, wieloryba! – mówi głośno Ken.
- Na pewno wieloryb przewróci tę łódź za parę chwil – odgryza się Lauren, a ja głośno przełykam ślinę na tę myśl.
- Kurwa, przepraszam – kaja się.
Im dalej odpływamy od brzegu, tym spokojniejsza się staję. To dziwne, myślałam, że będzie na odwrót, ale jest pewien spokój, który niesie ze sobą bycie tak odłączonym od lądu.
- Często widujecie tutaj delfiny? – pytam Karen, podczas gdy siorbie swojego drinka.
- Nie, to zdarzyło się tylko raz, ale ciągle próbujemy – uśmiecha się.
- Nie mogę uwierzyć w dzisiejszą pogodę, czuję się jakby to był czerwiec – stwierdza Austin, zdejmując koszulkę przez głowę.
- Pracujesz nad swoją opalenizną? – pytam go, zauważając jego blady tors.
- Tak, nawet jeśli nie będę potrzebował jej w mieście.
- Gdyby woda nie była lodowato zimna, moglibyśmy wszyscy pójść popływać bliżej brzegu – mówi Karen.
- Może latem – przypominam jej, na co wesoło kiwa głową.
- Przynajmniej wciąż mamy jacuzzi w domku – mówi Ken.
- Myślałem, że było zepsute? – pyta Austin swojej matki.
- Nie, już działa. Jest na tarasie, w pokoju Lauren i Camili – mówi. Lauren wciąż siedzi cicho, wgapiając się w przestrzeń.
- Spójrzcie! Tutaj! – Ken wskazuje na miejsce za nami. Obie z Lauren szybko się odwracamy i zajmuje mi chwilę, by zobaczyć, na co wskazuje. Ławica delfinów ślizga się po wodzie. Nie są blisko łodzi, ale wystarczająco blisko, by zobaczyć, jak synchronicznie przedzierają się przez fale.
- To nasz szczęśliwy dzień! – śmieje się Karen.
Wiatr zdmuchuje moje włosy na twarz, na moment blokując mój widok, więc ręka Lauren sięga, aby odgarnąć je z powrotem za moje ucho. To zawsze są te proste rzeczy, które robi, małe powody, które znajduje, aby mnie dotknąć bez przemyślenia; to one wprowadzają zamieszanie w moim brzuchu.
- To było takie nieskazitelne – mówię do niej.
- Tak, właściwie było – brzmi na zdumioną.
Po dwóch godzinach rozmawiania o łodziach, pięknych latach w tym miejscu, sportach, i niezręcznym wspomnieniu Seattle, które Lauren ucięła prawie tak szybko jak się zaczęło, Ken zawraca do brzegu.
- Nie było tak źle, co nie? – obie z Lauren pytamy się o to w tym samym czasie.
- Chyba nie – śmieje się, pomagając mi zejść z drabinki do doku. Słońce naznaczyło jej policzki i mostek nosa, jego włosy są niesforne i roztrzepane przez wiatr. Jest taka piękna, to boli.
- Zrobię nam lunch, jestem pewna, że wszyscy są głodni – informuje Karen, kiedy wchodzimy do domku.
- Co jeszcze jest tu do roboty? – pyta Lauren swojego ojca.
- Cóż, jest miła restauracja w mieście dalej, planowaliśmy wyjście tam jutro na obiad dla nas wszystkich, oprócz tego staromodne kino, biblioteka...
- A więc nagromadzenie lamerskich badziewi? – mówi Lauren, jejbsłowa są ostre, ale ton rozbawiony.
- To miłe miejsce, powinnaś dać mu szansę – mówi Ken. Nie wydaje się być obrażony przez słowa córki.
Nasza piątka stoi dookoła kuchni, podczas gdy Karen nakłada półmisek kanapek i owoców. Lauren, który zachowuje się dziś przesadnie uroczo, jeszcze raz układa swoją dłoń na moim udzie.
Może to miejsce jest dla niej dobre.
Po lunchu pomagam Karen posprzątać kuchnię i zrobić lemoniadę, gdy Austin i Lauren dyskutują jak okropna jest literatura nowoczesna. Nie mogę temu poradzić i śmieję się, gdy Austin wspomina 'Harry'ego Pottera', co prowadzi Lauren do pięciominutowej pogadanki o tym, dlaczego nigdy nie czytał i nigdy nie przeczyta tych książek, a Austin do desperackich prób przekonania jrj do zmiany zdania.
- Karen i ja zamierzamy wyjść do domku naszych przyjaciół parę domów stąd, jeśli zechcecie dołączyć – oferuje Ken. Lauren spogląda na mnie z drugiego końca pokoju i czekam aż odpowie.
- Ja spasuję – mówi w końcu, wciąż patrząc na mnie.
Austin spogląda w tę i z powrotem pomiędzy Lauren a mną, zanim składa swoją odpowiedź.
- Ja pójdę – mówi i przysięgam, że złapałam go posyłającego uśmieszek Lauren, zanim odszedł do Kena.
- Jeżeli potrzebujecie czegokolwiek po prostu zadzwońcie do mnie na komórkę, nie powinniśmy wyjść na dłużej niż godzinę lub dwie – mówi Ken.
Jak tylko zamykają się frontowe drzwi, Lauren wstaje, by dołączyć do mnie na kanapie.
- Nie chciałaś iść? – pytam.
- Dlaczego, do cholery, miałabym chcieć? O wiele bardziej wolę zostać tu z tobą, sam na sam – zgarnia moje włosy z mojej szyi, wysyłając lekki dreszcz, przeszywający się przeze mnie.

After "Camren część IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz