Lauren's POV:
W momencie, gdy dostrzegam samochód Zayna na podjeździe ceglanego domku, zbiera mi się na wymioty. Nie mogli przybyć dawno, ponieważ parę razy przekroczyłam dozwoloną prędkość, jadąc tutaj. Wzrasta moja złość i wpadam w szał, kiedy zauważam go na ganku. Podchodzi wolno do swojego pojazdu, a ja parkuję na ulicy, nie chcąc zablokować mu wyjazdu.
Co mam mu powiedzieć? A co mam JEJ powiedzieć? Czy będzie w ogóle w stanie usłyszeć, co mam jej do powiedzenia?
- Wiedziałem, że się tu pokażesz - mówi cicho, kiedy się przed nim pojawiam.
- Czemu miałabym nie przyjechać? - burczę, powstrzymując mój rosnący gniew.
- Może dlatego, że to twoja wina - szydzi.
- Czy ty jesteś poważny? To moja wina, że Dinah jest popieprzoną psychopatką? - tak, to moja wina.
- Nie, to twoja wina, ponieważ nie poszłaś z nią na tę imprezę. Powinnaś była zobaczyć jej twarz, kiedy wyważyłem drzwi - potrząsa głową, by pozbyć się tego wspomnienia z pamięci. Moja klatka piersiowa się zaciska.
- Ja... ja nie wiedziałam, że się tam wybiera, więc spierdalaj. Gdzie ona jest?
- W środku - twierdzi z wyrazem mordu w oczach.
- Nie patrz się tak na mnie, nie powinno ciebie nawet tutaj być - przypominam mu.
- Gdyby nie moja interwencja, mogłaby zostać zgwałcona i Bóg wie, co jeszcze - chwytam go za kołnierz kurtki i pcham na maskę samochodu.
- Nie ważne, ile razy będziesz próbował, ile razy ją 'uratujesz', ona i tak ciebie nie zechce. Pamiętaj o tym - pcham go po raz ostatni i odchodzę od niego. Chcę uderzyć go prosto w jego nos za bycie takim dupkiem, ale zobaczenie Camili, która jest parę metrów stąd, jest teraz ważniejsze.
Kiedy przechodzę koło okna jego samochodu, dostrzegam torebkę Camili oraz jej... sukienkę... na siedzeniu. Nie ma na sobie ubrań?
- Dlaczego jest tutaj jej sukienka? - ośmielam się zapytać. Szarpię za klamkę od drzwi i biorę jej rzeczy, kiedy czekam na jego odpowiedź.
- Zdjęli ją z niej - wyjaśnia prosto; wyraz jego twarzy jest ponury.
- Kurwa mać - syczę i idę w stronę ganku.
- Co ty tutaj, do cholery, robisz? - mama Camili blokuje mi przejście. Już się na mnie wydziera. Jak pięknie.
- Muszę ją zobaczyć - łapię za klamkę od drzwi, na co potrząsa głową, ale usuwa się z przejścia. Mam wrażenie, iż wie, że i tak ją odepchnę.
- Nie wejdziesz tam! - krzyczy.
Ignoruję ją i przechodzę obok niej.
- Nie słyszysz mnie?! Nie przechodź koło mnie, tak jakbyś mnie nie słyszała! - zatrzaskuję drzwi i wchodzę do małego salonu, by odszukać Camilę.
Gdy ją zauważam, momentalnie zamarzam. Leży na kanapie, z lekko zgiętymi kolanami, włosy ma porozrzucane na wszystkie strony, a oczy zamknięte. Carol dalej mnie nęka, grożąc policją, ale mam to w dupie. Schylam się do poziomu twarzy Camili. Bez zastanowienia, pocieram kciukiem jej kości policzkowe, po czym obejmuję całą ręką jej rozpalony policzek.
- Chryste - przeklinam i oglądam uważnie, jak jej klatka piersiowa wolno się porusza w górę i dół.
- Kurwa, Camz, tak mi przykro. To wszystko moja wina - szepczę do niej, mając nadzieję, że mnie usłyszy.
- Masz całkowitą rację! To wszystko twoja wina, a teraz wynoś się stąd, zanim zadzwonię po policję!
- Mogłaby pani dać sobie spokój? Nigdzie się nie wybieram. Śmiało, proszę dzwonić na policję i zrobić zamieszanie w środku nocy, z którego będzie musiała się pani tłumaczyć całemu miastu, a wszyscy wiemy, że pani tego nie chce - wiem, że teraz się na mnie gapi i w swojej wyobraźni rzuca we mnie sztyletami, ale nie mogę oderwać wzroku od dziewczyny naprzeciwko mnie.
- Dobrze - Carol prycha po namyśle. - Masz pięć minut - jej buty zahaczają o dywan w najbardziej możliwy ohydny sposób. Dlaczego jest tak ubrana o tej porze?
- Mam nadzieję, że mnie słyszysz, tak mi przykro. Boże, przepraszam za wszystko. Po pierwsze, nie powinnam była ci pozwolić odejść. Co ja sobie myślałam? - moje słowa szybko wypływają z moich ust, ale mój dotyk jest delikatny, kiedy pieszczę skórę jej policzka.
- Myślę, że powinnaś być ze mnie trochę dumna. Nie zabiłam Dana, kiedy go spotkałam, tylko kopnęłam go w twarz... i lekko poddusiłam, ale oddycha. I prawie się upiłam tej nocy, lecz nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam jeszcze bardziej pogorszyć spraw między nami. Wiem, że pewnie myślisz, że to mnie nie obchodzi, ale po prostu nie wiem, jak ci to okazać - zatrzymuję moją wypowiedź i przyglądam się, jak jej powieki drżą na dźwięk mojego głosu.
- Słyszysz mnie? - pytam.
- Zayn? - ledwo szepcze i mogę przyrzec, że przez chwilę diabeł pogrywa z moim umysłem.
- Nie, tu Lauren. Jestem Lauren, nie Zayn - nie mogę nic poradzić na moją irytację wynikającą na dźwięk imienia, wychodzącego z jej ledwo przytomnych ust.
- Nie, nie Lauren - jej brwi marszczą się w zmieszaniu, a oczy ma nadal zamknięte. - Zayn? - powtarza, a ja zabieram rękę z jej policzka.
Kiedy wstaję na nogi, jej mamy nie ma w zasięgu wzroku. Jestem zaskoczona, że nie ślęczy nad moim ramieniem, kiedy staram się o wybaczenie jej nieprzytomnej córki.
- Skończyłaś? - wraca z powrotem.
- Nie, nie skończyłam - chciałabym, ale ona po tym wszystkim jeszcze woła Zayna.
- Mogłabyś zanieść ją do jej pokoju, zanim pójdziesz. Nie może tak po prostu leżeć na tej kanapie - jej mama wnioskuje.
- Wiem, że nie jestem tu mile widziana, ale... - zatrzymuję się, wiedząc, że nie wyniknie nic dobrego z dogadania się z tą kobietą po raz dziesiąty, od kiedy ją spotkałam. - Jasne, gdzie jest jej pokój?
- Ostatnie drzwi na lewo - odpowiada krótko i znika. Nie wiem, skąd pochodzi ta życzliwość Camili, ale jestem pewna jak cholera, że nie odziedziczyła tego po matce.
Wzdychając, wsuwam jedną rękę pod jej kolana, a drugą pod szyję i podnoszę ją z kanapy. Mały jęk wyrywa się z jej ust, kiedy zostaje uniesiona, ale szybko przysuwa się do mojej klatki piersiowej. Trzymam moja głowę lekko w dół, kiedy niosę ją przez korytarz. Ten dom jest mały, mniejszy niż go sobie wyobrażałam. Ostanie drzwi po lewej są zamknięte i kiedy je otwieram, jestem zaskoczona nostalgicznym uczuciem, które znajduje się gdzieś w środku mnie, gdy uświadamiam sobie, że nigdy tutaj nie byłam. Małe łóżko spoczywa pod ścianą, dzieląc niewielki pokój. Biurko w rogu pomieszczenia jest prawie tego samego rozmiaru, co łóżko. Nastoletnia Camila przepływa przez moją wyobraźnię; sposób, w jaki musiała spędzić wiele godzin przy biurku, odrabiając niezliczoną ilość prac domowych. Jej zmarszczone brwi, jej usta zaciśnięte w cienką linię w koncentracji, jej włosy wchodzące do oczu, które zostają szybko odgarnięte, a na uchu zostaje zamieszczony ołówek...
Znając ją, teraz nigdy bym nie odgadła, że ta różowa tapeta i fioletowa kołdra należą do niej. Musiały zostać zakupione parę lat temu, kiedy Camila przechodziła fazę 'lalek Barbie', ostatnio określiła go nawet jako 'najgorszy okres w swoim życiu'. Problemem w nim było to, że zbyt bardzo wszystko analizowała, tak jak robi to teraz. Już wtedy dopytywała mamę, gdzie pracuje Barbie, albo jakie studia ukończyła.
Patrzę teraz na dorosłą Camilę w moich ramionach i tłumię uśmiech na jej stałą ciekawość, jedna z moich najbardziej i najmniej lubianej cech u niej. Odsuwam koc i delikatnie kładę ją na łóżku, upewniając się, że pod jej głową jest tylko jedna poduszka, czyli sposób, w jaki śpi w domu. Dom... już nie jest dłużej jej domem. Podobnie jak ten mały dom, nasz apartament był tylko krótkim przystankiem w drodze do jej marzeń. Seattle.
Mała, drewniana komoda skrzypi, gdy szarpię za najwyższy uchwyt szuflady, szukając ubrania, które mogłabym na nią założyć. Na samą myśl, że Dan ją dotykał, zaciskam rękę na jej starej koszulce, modląc się, by dalej na nią pasowała, w przeciwnym razie, trudnością będzie dla mnie podróż bez koszulki. Jest to jedna z tych chwil, kiedy mój stary zwyczaj przechowywania stosu koszulek w bagażniku się przydaje.
Podnoszę wolno Camilę, kiedy zakładam jej bluzkę przez głowę. Jej włosy są teraz w nieładzie za sprawą moich trzęsących się rąk, a kiedy próbuję je wygładzić, to jeszcze bardziej pogarszam ich stan. Ponownie jęczy, natomiast jej place drgają. Próbuje się poruszyć, ale nie może. Nienawidzę tego. Przełykam wielką gulę i mrugam na samą myśl, że ją dotykał.
Muszę odwrócić wzrok, kiedy przeciągam jej ramiona przez rękawy, aż w końcu jest ubrana. Carol stoi w progu. Ma zarazem zmartwioną, jak i wkurwioną minę, a ja zastanawiam się, jak długo już tam stoi.
- Kocham cię i jest mi tak strasznie przykro – szepczę przy skórze za jej uchem i delikatnie kładę jej głowę na poduszkę.
Opuszczanie jej pokoju, pokoju z dzieciństwa, jest wystarczająco trudne bez jej skomlenia, gdy znajduję się na korytarzu.
- Chcę zabrać ją do domu – oznajmiam kobiecie, która stoi przede mną ze skrzyżowanymi ramionami.
- Nie ma mowy.
- No wiem – burzę się i zastanawiam, jak bardzo Camila byłaby wkurwiona, gdybym teraz wyklęła jej matkę.
- Gdzie się podziewałaś, gdy to miało miejsce? – wypytuje, podążając za mną wzdłuż przedpokoju.
- W domu.
- Dlaczego nie było cię tam, by to powstrzymać?
- Czemu jest pani taka pewna, że nie brałam w tym udziału? Zawsze jest pani pierwsza w kolejce do winienia mnie za całe zło na świecie.
- Ponieważ wiem, pomijając twoje marne decyzje i jeszcze marniejszą postawę, że nie pozwoliłabyś na żadną z tych rzeczy, jeśli byłabyś w stanie temu zapobiec.
Czy właśnie powiedziała mi komplement? Z domieszką złośliwości, ale przyjmuję go, zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności.
- Cóż... - zaczynam.
Unosi swoją rękę, by mnie uciszyć.
- Nie skończyłam. Nie winię cię za całe zło na świecie, winię cię tylko za to, które jest w jej życiu - wskazuje na śpiącą, pół-przytomną dziewczynę na małym łóżku.
- Nie zaprzeczę - wzdycham, ponosząc porażkę. Wiem, że ma rację; zrujnowałam niemalże wszystko w życiu Camili.
'Była moją bohaterką, czasem i oprawczynią, ale w większości bohaterką' - napisała. Bohaterką? Daleko mi do pieprzonego heroizmu. Oddałabym wszystko, żeby nią dla niej być, ale nie wiem, jak się do tego zabrać.
- Cóż, przynajmniej w jednym się zgadzamy - na jej pełne usta wkrada się uśmiech, ale szybko się go pozbywa, po czym opuszcza wzrok. - Jeśli to wszystko, to możesz już iść.
- W porządku... - po raz ostatni spoglądam na Camilę, a potem z powrotem na jej mamę.
- Jakie masz plany, co do mojej córki? Muszę wiedzieć, ponieważ za każdym razem, gdy się obrócę, dzieje się coś niedobrego. Jakiekolwiek zamysły na Seattle?
- Nie jadę z nią - ciężko wypowiada mi się te słowa.
- Co? - zaczyna iść wzdłuż korytarza, więc za nią podążam.
- Nie jadę. Sama się przeprowadza.
- Pomimo tego, że cieszę się jak szalona, mogę wiedzieć, czemu? - unosi brew, a ja odwracam wzrok.
- Po prostu, i tyle. Poza tym, lepiej dla niej, że nie jadę.
- Brzmisz jak mój były mąż - przełyka ślinę. - Czasem winię siebie za przywiązanie Camili do ciebie, a ma to związek z tym, jaki był jej ojciec, zanim nas zostawił. Może dlatego jest teraz z dziewczyną - delikatnie przygładza swoje włosy, by zakryć fakt, że wspomnienie o Richardzie nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.
- On nie ma nic wspólnego z naszym związkiem, Camila ledwo go nawet zna. Ich ostatnie dni spędzone razem udowadniają to, że nie pamięta o nim zbyt wiele, by miało to wpływ na jej wybór, co do mężczyzn.
- Ostatnie dni? - oczy Carol rozszerzają się w zdziwieniu, a chwilę później staje się coraz bledsza.
Cholera.
Kurwa.
Ja pierdole.
- Ona... uhm, wpadliśmy na niego jakiś ponad tydzień temu.
- Richard? Znalazł ją?
- Nie, po prostu na niego wpadła.
- Gdzie?
- Nie sądzę, że powinnam mówić pani cokolwiek z tych rzeczy.
- Słucham? - zamiera.
- Gdyby Camila chciała pani powiedzieć o tym, że spotkała tatę, już dawno by to zrobiła.
- To jest o wiele ważniejsze niż to, że cię nie lubię, Lauren. Często się z nim widywała? - jej brązowe oczy są teraz zaszklone, jakby łzy miały się z nich wylać w każdej chwili, lecz znam tę kobietę - nie pozwoliłaby, żeby ktokolwiek zobaczył choćby kroplę z nich, zwłaszcza ja.
Wzdycham, nie chcąc zdradzać Camili, jednak z drugiej strony nie mogę jeszcze bardziej namieszać z jej mamą.
- Został u nas na kilka dni.
- Nie zamierzała mi o tym powiedzieć, prawda? - mówi cienkim, piskliwym głosem, gdzie w międzyczasie skubie swoje paznokcie.
- Pewnie nie. Łatwo się z panią nie gada - przypominam jej. Zastanawiam się, czy to dobry moment, by wspomnieć o moim podejrzeniu, co do włamania.
- A z tobą niby łatwo? Przynajmniej troszczę się o to, by żyło się jej jak najlepiej. To więcej niż ty możesz powiedzieć! - unosi głos i podchodzi bliżej.
- Troszczę się o nią bardziej niż ktokolwiek inny, nawet pani! - odgryzam się. Wiedziałam, że normalna, cywilizowana rozmowa zbyt długo nie potrwa.
- Jestem jej matką, nikt nie kocha jej bardziej niż ja! Jesteś nic, tylko obłąkana!
- Wie pani, co myślę? Myślę, że pani mnie nienawidzi za to, że przypominam moim zachowaniem pani męża i o tym, co pani zrujnowała, więc wini pani mnie, a nie siebie. Ale powiedzieć pani coś? - czekam na jej sarkastyczne kiwnięcie głową i kontynuuję. - Pani i ja jesteśmy bardzo do siebie podobne. Jeszcze bardziej niż z Richardem. Nie chcemy brać odpowiedzialności za nasze błędy i zamiast tego winimy innych. Izolujemy się od tych, których kochamy, i zmuszamy ich... - przerywa mi, zanim zdążam jej powiedzieć, że resztę życia spędzi sama jak palec.
- Nie! Mylisz się! - płacze.
- Nie, nie mylę. A teraz wychodzę. Mogę przywieźć tu jutro auto Camili, chyba, że sama pani woli to zrobić.
- W porządku, przywieź je. To i tak nic nie zmieni. Nadal cię nie lubię - wypluwa.
- A mnie nigdy to nie będzie obchodzić - idę w kierunku drzwi i momentalnie zastanawiam się, czy nie pobiec do Camili i ją ze sobą nie zabrać.
- O której jutro tu przyjedziesz? - pyta Carol.
- W południe. Muszę znaleźć jej auto, więc może to trochę potrwać. Niech się pani nie martwi, na jutro będzie.
- Doceniam to, że przyjechałaś tu sprawdzić jej stan, Lauren. Pomimo tego, co do ciebie czuję, wiem, że kochasz moją córkę. Chcę ci tylko przypomnieć, że jeżeli darzysz ją miłością, prawdziwą miłością, przestaniesz angażować się w jej życie. Nie jest tą samą dziewczyną, którą podrzuciłam do tego piekielnego college'u pół roku temu.
- Wiem - pomimo tego, że nienawidzę tej kobiety, to jej współczuję, ponieważ, tak jak ja, będzie sama przez resztę swojego mizernego życia. - Może pani coś dla mnie zrobić? - pytam, na co patrzy na mnie z podejrzeniem w oczach.
- Co niby?
- Niech pani jej nie mówi, że tu byłam. Jeśli nie będzie tego pamiętać, niech o tym nie wie - żądam. Camila jest kompletnie nieprzytomna, więc pewnie nie będzie pamiętać ani jednej rzeczy. Nie sądzę, że wie, że tu jestem.
- W porządku - kiwa głową, a ja wychodzę na zewnątrz.