23

2.6K 173 15
                                    

Camila's POV:

- Zasadniczo to jest historia mojego życia – uśmiecha się Robert. Jego uśmiech jest ciepły i szczery, prawie dziecięcy, ale w najbardziej ujmujący sposób.
- To było... interesujące – sięgam po butelkę wina na stole i przechylam ją, by napełnić moją szklankę. Nic się do niej nie wlewa.
- Kłamczucha – cmoka, a ja wybucham śmiechem, wywołanym przez wino. Jego historia życia była krótka i słodka. Nie taka prosta, nie ekscytująca, po prostu normalna. Dorastał z obojgiem rodziców, jego matka jest nauczycielką w szkole, a ojciec szeryfem. Po ukończeniu społecznego college'u, mieszczącego się dwa miasta stąd, zdecydował się pójść do szkoły medycznej. Pracuje tu tylko dlatego, że jest na liście rezerwowych do przyjęcia do programu medycznego na Uniwersytecie Waszyngtońskim i dlatego, że zarabia całkiem niezłe pieniądze, pracując w najdroższej restauracji w okolicy.
- Powinieneś był pójść na WSU zamiast na to – mówię mu, a on kręci głową. Wstaje od stolika i zawiesza w powietrzu swój palec wskazujący, by zatrzymać konwersację. Siadam z powrotem na krześle, czekając, aż wróci. Opieram głowę o drewniane oparcie i wgapiam się w sufit. W tej niewielkiej części jest pomalowany w chmury, zamki i cherubinki. Wizerunek dokładnie nade mną śpi, ma zaróżowione policzki, jej głowę zwieńczają kręcone brąz włosy. Jej małe skrzydełka leżą praktycznie płasko, jakby drzemały. Obok niej dziewczynka, a przynajmniej tak przypuszczam, patrzy się na nią, przypatrując się jej z rozwiniętymi, czarnymi skrzydłami.
Lauren.
- Nie ma takiej opcji, nawet gdybym chciał, to oni nie oferują programu, jakiego potrzebuję. Dodatkowo, program medyczny jest na głównym kampusie w Seattle, na WSU twój kampus w Seattle jest o wiele mniejszy – Robert wraca z nową butelką wina w dłoni.
- Byłeś tam? W kampusie? – pytam go, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej o mojej nowej miejscówce. Jeszcze bardziej chcę przestać gapić się na przerażające rysunki niemowlęcych aniołków na suficie.
- Tak, raz. Jest mały, ale miły.
- Mam tam być w poniedziałek i nie mam gdzie mieszkać – śmieję się. Wiem, że moje nieporadne planowanie nie powinno być śmieszne, ale w tym momencie takie jest.
- W ten poniedziałek? Skoro dziś jest czwartek, a poniedziałek jest za kilka dni?
- Tak – potwierdzam.
- Co z akademikami? – poleca. Mieszkanie w akademiku nigdy nie przeszło mi przez myśl, ani razu. Zakładałam, dobra, miałam nadzieję, że Lauren będzie mi towarzyszyła, więc mieszkanie w akademiku nie było w moim obszarze poszukiwań.
- Nie chcę mieszkać w kampusie, szczególnie teraz, gdy wiem, jak to jest być na swoim.
- To prawda. Kiedy raz zasmakujesz wolności, nie ma odwrotu.
- Totalnie prawda. Gdyby Lauren jechała do Seattle – zatrzymuję się. – Zapomnij.
- Planowałyście ciągnąć to na długi dystans?
- Nie, to by nigdy nie zadziałało. Nawet krótki dystans przy nas nie działa – zaczynam odczuwać ból w klatce piersiowej. Muszę zmienić temat, zanim skończę, mażąc się. Mażąc się, co za dziwne słowo.
- Mażąc się – powtarzam, szczypiąc wargi kciukiem i palcem wskazującym.
- Bawisz się? – uśmiecha się Robert, a ja potakuję, wciąż się śmiejąc. – Muszę przyznać, że to najzabawniejsze, co zdarzyło mi się w pracy od dawna.
- Mnie też – zgadzam się. – Cóż, gdybym tu pracowała – żadna moja wypowiedź nie ma sensu. – Nie piję często, cóż, teraz i tak częściej niż to bywało kiedykolwiek wcześniej, ale nie na tyle często, by podwyższyć próg tolerancji, więc upijam się baa-rdzo szybko – śpiewam, unosząc swoją szklankę przed twarzą.
- Mam tak samo. Nie jestem typem pijącym, ale kiedy widzę piękną dziewczynę, która ma złą noc, robię wyjątek – komplementuje, po czym oblewa się strasznym rumieńcem. – Miałem na myśli tylko... ahh – zakrywa twarz dłońmi. – Wygląda na to, że nie mam przy tobie filtra.
Sięgam za stół i zdejmuję jego dłonie z twarzy. Lekko się wzdryga, a kiedy spogląda na mnie, jego oczy są tak czysto niebieskie.
- To tak jakbym mogła określić, o czym myślisz – mówię na głos, nie zastanawiając się.
- Może możesz – szepcze, a jego język szybko przemierza wargi, by je zwilżyć. Wiem, że chce mnie pocałować, mogę to wyczytać z jego twarzy. Mogę to zobaczyć w jego szczerych oczach. Oczy Lauren są cały czas takie ostrożne, muszę walczyć o możliwość odczytania czegoś w niej, a nawet wtedy nigdy nie jestem upoważniona do przeczytania jej tak, jak chcę, jak tego potrzebuję. Przechylam się bliżej niego, a kiedy on robi to samo, dzieli nas tylko mały stolik.
- Gdybym nie kochała jej tak mocno, pocałowałabym cię – mówię cicho, nie odsuwając się, ale też nie przysuwając się ani milimetr bliżej. Nawet tak pijana, jak jestem, i tak wściekła na Lauren, nie mogę tego zrobić. Nie mogę go pocałować. Chcę, ale nie mogę.
Lewy kącik jego ust unosi się i układa w koślawy uśmiech, kiedy mówi:
- I gdybym nie wiedział, jak bardzo ją kochasz, pozwoliłbym ci.
- W porządku – nie jestem pewna, co powiedzieć. Jestem pijana, czuję się niezręcznie i nie wiem jak zachowywać się przy kimkolwiek innym niż Lauren, i Zayn, ale w pewien sposób ci dwoje są do siebie podobni. Robert nie jest jak ktokolwiek, kogo wcześniej spotkałam. Oprócz Austina. Austin jest słodki i miły, a moje myśli fruwają wokół pocałowania kogoś, kto nie jest Lauren.
- Przepraszam – siadam z powrotem na krześle, a on robi to samo.
- Nie przepraszaj. O wiele bardziej wolę to, że mnie nie pocałujesz, niż gdybyś mnie pocałowała, a później tego żałowała.
- Jesteś dziwny – mówię mu. Żałuję, że wybrałam to słowo, ale jest już za późno. – W dobry sposób – poprawiam się.
- Ty też – chichocze. – Myślałem, że będziesz snobistyczną, bogatą dziewczyną, bez żadnej osobowości.
- Cóż, z pewnością nie jestem bogata – śmieję się.
- Ani snobistyczna – dodaje.
- Moja osobowość nie jest taka zła – wzruszam ramionami.
- Daje radę – droczy się, z uśmieszkiem na ustach.
- Jesteś okropnie miły.
- Czemu miałbym nie być?
- Nie wiem – przekomarzamy się nawzajem. – Przepraszam, brzmię jak idiotka.
Wygląda na rozbitego przez chwilę, po czym mówi:
- Nie brzmisz jak idiotka. Nie musisz ciągle przepraszać.
- Co masz na myśli? – pytam. Jestem mętnie świadoma, że właśnie oddzieliłam od reszty obwódkę styropianowego kubeczka. Małe, białe kawałeczki zaśmiecają stolik przede mną.
- Ciągle przepraszasz za wszystko, co powiesz. Przeprosiłaś co najmniej dziesięć razy przez ostatnią godzinę. Nie zrobiłaś nic złego, więc nie masz za co przepraszać – jestem zawstydzona jego słowami, ale jego oczy są takie miłe, a w jego głosie nie słychać nawet krztyny złości lub oceny.
- Przepraszam – mówię po raz kolejny. – Widzisz! Sama nie wiem czemu to robię – zakładam luźny lok za ucho.
- Mógłbym zgadywać, ale tego nie zrobię. Po prostu pamiętaj, że nie powinnaś przepraszać – wykłada prosto.
Biorę głęboki oddech i wypuszczam go. To relaksujące rozmawiać z kimś bez martwienia się, czy go nie zdenerwujesz przez cały czas.
- Tak czy siak, opowiedz mi coś więcej o swoim nowym stażu w Seattle – mówi, a ja jestem wdzięczna za zmianę tematu.

After "Camren część IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz