Camila's POV:
Po spędzeniu połowy popołudnia na rozmowie z Lauren i nie wykonaniu żadnej prawdziwej pracy, mój pierwszy dzień w nowym biurze dobiega końca. Czekam cierpliwie pod drzwiami swojego gabinetu na Trevora, ponieważ obiecał, że po mnie przyjdzie.
Gdy rozmawiałam przez telefon, Lauren wydawała się być taka spokojna, jakby była skupiona na czymś innym. Stojąc tu, nie mogę bardziej wyrazić swojego szczęścia z tego, że jeszcze się komunikujemy. Jest to o wiele lepsze, niż unikanie się nawzajem. Gdzieś w środku wiem, że to nie będzie takie proste, otrzymując tylko małe skrawki Lauren, ponieważ tak naprawdę jestem świadoma tego, że pragnę jej całej. Pragnę, by tu ze mną była, przytulając mnie, całując i rozśmieszając.
Przez cały czas się wypierałam, więc teraz znam to uczucie.
Lecz jak na razie, dobrze mi z tym. Porównując do drugiej opcji - smutku, jest to prostsze.
Wzdycham i opieram tył głowy o ścianę, gdy kontynuuję swoje czekanie. Zaczynam nawet żałować, że poprosiłam Trevora o spędzenie ze mną czasu, ponieważ wolałabym siedzieć w domu Kimberly i rozmawiać z Lauren przez telefon. Szkoda, że tu nie przyjdzie, szkoda, że nie będzie tą, która ma się tu ze mną spotkać. Mogłaby mieć swój gabinet blisko mojego i wpadać do mnie kilka razy w ciągu dnia, a w międzyczasie, ja mogłabym wymyślać wymówki na wstąpienie do niej. Jestem pewna, że pan Vance dałby pracę Lauren, gdyby chciała. Dał jej jasno do zrozumienia, że chciał ją zatrudnić, kiedy jeszcze pracowałam w starym biurze.
Mogłybyśmy spędzać razem nasze przerwy na lunch, może nawet mogłybyśmy odtworzyć wspomnienia z czasów, kiedy to Lauren odwiedziła mnie w moim poprzednim gabinecie. Gdy tylko zaczynam sobie wyobrażać, jak stoi za mną i pociąga za moje włosy, kiedy ja pochylam się nad biurkiem...
- Przepraszam za spóźnienie, spotkanie mi się przedłużyło - przerywa Trevor, a ja podskakuję zaskoczona i jednocześnie zażenowana.
- Och, uhm, nic nie szkodzi. Ja tylko... - zarzucam kosmyk włosów za ucho i przełykam ślinę - czekałam - gdyby tylko wiedział o czym myślałam; dzięki Bogu, że nie ma bladego pojęcia. Nawet nie wiem, skąd te myśli się wzięły.
Pochyla głowę, wskazując na pusty korytarz.
- Gotowa?
- Tak.
Przeprowadzamy małą pogawędkę, kiedy kierujemy się przez budynek. Niemalże wszyscy już skończyli pracę, pozostawiając na korytarzach ciszę. Opowiada mi o nowej posadzie swojego brata w Ohio i o tym, jak poszedł na zakupy po nowy garnitur, na wesele naszej współpracownicy Krystal, które odbędzie się za miesiąc. Zastanawiam się nawet, ile garniturów Trevor posiada. Codziennie ma jakiś inny.
Podążam za jego BMW, kiedy mkniemy przez zatłoczone miasto, aż w końcu docieramy do małej dzielnicy zwanej Ballard. Sugerując się Google, jest to jedna z najmodniejszych dzielnic w Seattle. Kawiarnie, wegańskie restauracje i hipsterskie bary rozprzestrzeniają się na ulicach. Parkuję samochód w garażu i śmieję się, przypominając sobie propozycję Trevora, bym zamieszkała w tym kosztownym budynku.
- Oczywiście muszę się przebrać - uśmiecha się, wskazując na swój garnitur.
Rozglądam się po salonie Trevora z ciekawością. Zdjęcia rodzinne i wycinki z gazet wypełniają wszystkie ramki, a w żadnym kącie nie ma ani grama kurzu. Jestem pod wrażeniem.
- Gotowy - oznajmia Trevor, zapinając swoją czerwoną bluzę. Zawsze dziwnie się czuję, widząc go normalnie ubranego. Jest to tak ogromna różnica od jego codziennego garnituru.
Dwa bloki dalej od jego budynku, oboje trzęsiemy się ze zmachania.
- Jesteś głodna? Możemy skoczyć na coś do jedzenia - białe kłębki dymu wychodzą z jego ust wraz ze słowami, na co kiwam głową niecierpliwie. Burczenie w brzuchu przypomina mi o skąpym lunchu złożonego z krakersów z masłem orzechowym.
Mówię Trevorowi, żebyśmy wybrali restaurację i kończymy w małej włoskiej knajpce, która jest tylko kilka metrów dalej od miejsca, w którym byliśmy. Słodki zapach czosnku wypełnia moje nozdrza, a ślina cieknie mi z ust, kiedy jesteśmy zaprowadzani do małej loży na tyłach.Lauren's POV:
- Wyglądasz teraz o wiele... czyściej - mówię Richardowi, kiedy wychodzi z łazienki, wycierając swoją świeżo ogoloną brodę o biały ręcznik.
- Nie goliłem się miesiącami - oznajmia, po czym pociera swoją gładką skórę.
- Co ty nie powiesz - przewracam oczami, a on rzuca mi pół-uśmiech.
- Jeszcze raz dzięki, że pozwoliłaś mi tu zostać... - odzywa się.
- Nie na stałe, więc mi nie dziękuj. Jestem bardziej niż wkurwiona przez to, co zaszło - biorę kolejny kęs pizzy, którą dla siebie zamówiłam... i kończę na dzieleniu się z nią z Richardem.
- Wiem o tym. Dziwię się, że mnie stąd nie wywaliłaś - stara się zażartować.
Gapię się na niego; jego oczy są nieproporcjonalnie duże w porównaniu do twarzy, a tuż pod nimi znajdują się ciemne poświaty. Wzdycham.
- Ja też - przyznaję zirytowana.
Drży pod moim wzrokiem, lecz nie z onieśmielenia, tylko z nadmiaru jakiegoś przeklętego narkotyku, który bierze.
Chcę wiedzieć, czy nie przyniósł tu ich, kiedy tydzień temu zaoferowaliśmy mu schronienie. Jednakże, jeśli powie, że tak, stracę mój zdrowy rozsądek i wypierdolę go za drzwi w przeciągu sekundy. Dla swojego i Camili dobra, opuszczam pokój z pustym talerzem w ręku. W zlewie uzbierała się podwójna ilość brudnych naczyń, a zabawa ze zmywarką to ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę.
- Bierz się za naczynia w zapłacie! - nawołuję Richarda. Słyszę jego głęboki śmiech w przedpokoju, a gdy wchodzi do kuchni, ja już znajduję się w sypialni i zamykam za sobą drzwi.
Mam ochotę zadzwonić do Camili, by znów usłyszeć jej głos. Chcę wiedzieć, jak przebiegła reszta jej dnia i jakie ma plany po pracy. Czy tak jak ja gapiła się na swój telefon z durnym uśmiechem na twarzy, po tym jak się rozłączyłyśmy?
Pewnie nie.
Teraz wiem, że grzechy z przeszłości po mnie wróciły i dlatego właśnie dostałam Camilę. Bezlitosna kara jako piękna nagroda. Posiadanie jej bliskości przez miesiące tylko po to, by została ode mnie zabrana, dyndając przed moją twarzą w postaci telefonów i odległości. Nie wiem, jak długo to potrwa, zanim przeznaczenie mojego losu się wypełni, a ja przestanę się go wypierać.
Wypieram się - to właśnie robię.
W sumie, wcale tak nie musi być. Jeszcze mogę wszystko zmienić. Mogę być tym, kim ona mnie pragnie i nie zaciągnę jej ponownie na dno własnego piekła. Jej uśmiech rozświetla się przed moimi oczami, rozświetla moją żałość, więzienie, które sam sobie stworzyłam. Właśnie ten uśmiech podnosi mnie na duchu i każe szukać wyjścia z tej klatki.
Pieprzyć to, dzwonię do niej.
W tle nieustannie rozbrzmiewają się sygnały, lecz nadal nie odbiera. Jest już prawie szósta po południu, więc powinna już skończyć pracę i być poza biurem Vance'a. Gdzie, do cholery, mogłaby pójść? Podczas rozmyślania, czy dzwonić do Christiana czy nie, wkładam adidasy, leniwie je wiążę i zakładam na siebie kurtkę.
Wiem, że byłaby zła, gdzie tam - wkurwiona, gdybym do niego zadzwoniła, jednak wybrałam jej numer już sześć razy i nie odebrała nawet ani razu. Jęczę i przeczesuję palcami włosy. Wkurwia mnie to dawanie cholernej przestrzeni.
- Wychodzę - oznajmiam mojemu niepożądanemu gościowi. Kiwa głową, niezdolny mówić, ponieważ wpycha do gęby garść chipsów. Przynajmniej zlew jej czysty.
Gdzie, do chuja, mam w ogóle pójść?
W przeciągu kilku minut parkuję samochód za siłownią. Nie wiem, na co mi tu było przychodzić, ani czy mi to pomoże, lecz jestem coraz bardziej poirytowana Camilą, a jedyne o czym teraz mogę myśleć, to wyklęcie jej lub jazda do Seattle, by ją odnaleźć. Nie muszę robić żadnej z tych rzeczy, jeszcze bardziej pogorszyłoby to sprawę. Fakt, że nie odbiera moich telefonów naprawdę do mnie przemawia i proszę bardzo, oto ja - gotowa by przełożyć swój gniew na zatęchły, stary worek treningowy.