Rozdział 11 MARATON

186 9 0
                                    

- Kotek, wiem co z Kianem.

- Co jest? Żyje?

- Tak żyje. Jest przytomny. Lecz jest jedno ale.

- Coś jest nie tak?

- Mhmm.. Kian potrzebuje krwi...- niedane było mi dokończyć, no bo co.. nie byłby sobą gdyby mi ktoś dał dokończyć.

- Ja mogę oddać te krew.

- Ty to zajmij się sobą. Ja już oddałem tą krew. Tak Kian mnie opiepszył.

- Co? Czemu ?

- Jak to czemu? On mowił, że moja krew ma być dla ciebie.

- Pff.. przecież dam sobie radę.

Pov. Ola
Przytuliłam mojego koteteła i tak trwaliśmy dobre 10 minut. Kocham go i jego silne ramiona, ktore chronią mnie przed upadkiem.

* 3 tygodnie później *

Wróciłam już do domu i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa. Razem z Remkiem postanowiliśmy zamieszkać razem. ( nie pamiętam czy oni już mieszkali razem czy nie)
Ale wracając... czuję się już dobrze.. emm..  no chyba dobrze. Kilka dni temu byliśmi po mojego brata i on też jest z nami w domu.
Remek pilnuje mnie jak moja matka. Właściwie to moja matka już nie mieszka ze mną i Kianem, wyprowadziła się i napisała list że nie chce już z nami mieszkać, bo jej życie zatrówamy. No nie powiem trochę zabolało. Zostawiła nam cały dom, a przy liście było 20 tysięcy złotych. Napisała, że z tego mamy sobie wszystkie rachunki płacić i że będzie przysyłać co miesiąc pieniądze. Nie wiem co zrobić, no ale cuż.

- Ola!

- Emm.. co?

- No chodź na ten obiad.

- Mhmm... - zeszłam na parter i udałam się do kuchni. Zjadłam nawet (bardzo) dobry obiad.

- Kto robił ten obiad?

- Ja - odezwał się mój brat, a ja zakrztusiłam się.

- Co?!

- No ja Kian Szmidt robiłem ten obiad- powiedział wstając.

- No chyba cię coś boli.

- No trochę głowa. Przyniosłabyś mi tabletki? - wybuchłam. Śmiałam się do rozpuku, a najbardziej z tego wszystkiego śmieszne myło to, że Remek z bardzo poważną miną przyglądał się nam i patrzył na osobę, która akurat mówiła i jego głowa chodziła w tą i spowrotem. Boszz...

# MARATON CZAS ZACZĄĆ!

Luck waiting for youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz