-77-

6.7K 388 17
                                    


Obudziłam się wtulona w aksamitną kołdrę, wyszytą złotymi nićmi. Było mi tak wygodnie, że nie umiałam zebrać się do tego, aby wstać. Gdy już to zrobiłam, zamówiłam sobie wielkie, pożywne śniadanie i wyszłam do łazienki, aby wziąć prysznic i ukoić zszargane nerwy. Ciepła woda koiła moje zadrapania i wszelkie rany, a dzięki apteczce w rogu, mogłam zrobić sobie nowy opatrunek. Całe szczęście szwy nie popękały, a tym bardziej ładnie się zrastały. Założyłam na siebie czarne body i ustałam przed lusterkiem. Wysuszyłam umyte włosy i związałam je w niedbałego koczka, a oczy postanowiłam podkreślić stylowym smoke makijażem. Usta, po raz pierwszy od dawien dawna, pomalowałam na czerwono, przez co stały się większe i bardziej kobiece. Następnie stuknęłam się w czoło. Byłam przed śniadaniem!

Założyłam na tyłek czarne spodenki z ciekawym wzorkiem na nogawkach i do jednej z kieszonek schowałam szminkę oraz małe lustereczko. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia i założyłam na stopy białe conversy. Stare ubrania podarłam i wyrzuciłam do kosza, nie chcąc zostawiać po sobie żadnych śladów. Wyszłam na balkon w oczekiwaniu na służące i przyjrzałam się panoramie miasta. Było przepiękne. Poranne powietrze wciąż miało wilgotną aurę, ale zza budynków w oddali wyłaniało się słońce. Wstałam bardzo wcześnie, mimo że późno zasnęłam, ale chciałam dłużej cieszyć się pięknem tego mieszkania i chwilą ciszy. Usiadłam na czerwonym fotelu przed telewizorem i patrzyłam na siebie w wiadomościach. Z najdalszej kamery nie było mnie kompletnie widać, a jedynie ciemne włosy i białą sukienkę poplamioną krwią. Została w samochodzie, którego nie uchwycono na kamerze. Postawiłam go w takim miejscu, żeby żadna kamera nie była w stanie dosięgnąć go swoim obiektywem. Resztę monitoringu wybiłam.

Kiedy służące dały mi w końcu mój pokarm, rzuciłam na stół napiwek i przełączyłam z wiadomości na program z muzyką. Zaczęłam ruszać ręką w rytm muzyki i tupać nogą, a przy mocniejszych bitach zaczynałam śpiewać. Po skończonej sztuce i sprawdzeniu pogody postanowiłam opuścić mury magicznego hotelu, aby udać się po przyjaciółkę. Przystojnemu, złotowłosemu chłopakowi, odchodząc dałam duży napiwek za świetne miejsce, a on mrugnął do mnie oczkiem i dyskretnie schował tę zdobycz w bokserki. Zaśmiałam się i od razu po wypisie ruszyłam do auta. Bałam się, że ktoś mógł mnie rozpoznać, dlatego pojechałam w las i zostawiając w nim wszystko podejrzane - podpaliłam. Odbiegłam kawałek i wyszłam za murami  jakiegoś budynku, słysząc z daleka tylko głośne boom. Uśmiechnęłam się pod nosem i razem z innymi zaczęłam udawać, że nie wiedziałam, co się stało. Gdy wszystko wróciło do normy, zatrzymałam taksówkę, zabierając się nią pod sam szpital.

- Joey! - Zaczęłam się śmiać, wchodząc do sali blondynki. Dziewczyna już nie spała, a wręcz rwała się do tego, żeby wstać.

- Ferero Roche! - Odwzajemniła gest i wyciągnęła ręce, aby mnie przytulić. - Lekarz zrobił wyniki, powiedział, że wszystko mi się zgadza i po podaniu jeszcze odpowiedniej dawki leków będzie mógł mnie wypisać. - Klasnęła w ręce. - Mam nadzieję, że wzięłaś forsę. Muszę wykupić tabletki do dalszego leczenia.

- Mam wszystko. - Usiadłam przy niej. - Gdy wyjdziesz, pojedziemy po nowe sukienki na mój ślub i skryjemy je w naszej nowej willi. Musimy kupić kwiatki dla matek i czekoladki dla panów, co ty na to? - Uśmiechnęłam się.

- Bomba. - Poruszyła zabawnie brwiami. - Kupuję sukienkę taką samą, co poprzednia, uprzedzam! - Machnęła mi ręką przed oczami.

- A moja będzie krótka, może do kolan i z dekoltem w kształcie serca. Na plecach muszą być nitki albo ewentualnie jakaś siatka, a welon będzie do ziemi! Pantofelki będą posrebrzane, a do tego białe podkolanówki. - Klasnęłam w ręce.

- Chcesz wyglądać jak wariatka? - zaczęła się śmiać.

- Jestem nią - powiedziałam trochę tajemniczo i przybiłyśmy sobie piątkę. Wtedy do sali przyszedł lekarz, który postanowił dać blondynce wypis i pokierować ją do najbliższej apteki. Po kilkugodzinnych zakupach trafiłyśmy przed ogromną willę z dwoma bukietami różowych i pomarańczowych tulipanów, z kilkunastoma torbami, a także z pięcioma opakowaniami czekoladek dla super mężczyzn. Ustałam przed białymi drzwiami, razem z Jo, która bez wahania chciała zapukać. - Zaczekaj. - Złapałam ją za dłoń. - Dobrze wyglądam?

- Pewnie, że tak. - Uśmiechnęła się. - Masz stracha?

- Przed Shawnem... - szepnęłam. - Cóż, raz się żyje. Pukaj. - Machnęłam ręką, a dziewczyna płynnym gestem wykonała zamierzoną wcześniej czynność.

- Dziewczyny! - krzyknął z radością Shiley i łapiąc nas obie po ramię, mocno przytulił.

- Zgnieciesz kwiatki! - warknęła Jo, a on śmiejąc się, w mojej obecności, namiętnie ją pocałował.

- Też cię kocham.

- Kto przyszedł? - zapytała moja mama, a ja weszłam w próg domu pierwsza i wręczyłam jej różowe rośliny. - Rachel, nie musiała. - zaśmiała się, choć wiedziałam, że ten niewielki podarek bardzo ją ucieszył.

- Przepraszam, mamo. Za wszystko i jeszcze więcej - zaśmiałam się, mocno ją przytulając.

Kobieta popatrzyła na mnie szklanymi oczyma i głośno westchnęła.

- Nie musisz. - Pogłaskała mnie po policzku. - Przyjedź tylko czasem do Chicago.

- Na pewno tak zrobię. - Kiwnęłam stanowczo głową, a ona jeszcze raz mnie przytuliła.

- A Jo? - Zobaczyłam za ramieniem mamę mojej przyjaciółki. - Amy Jo Carter! - krzyknęła, a dziewczyna weszła do środka razem z Shiley'em, który obejmując ją od tyłu, pomógł z pakunkami. - A wy co tak uroczyście? - Popatrzyła na rozbawioną dwójkę.

- Mamo! - Uśmiechnęła się i obdarowała ją wielkim przytuleniem, zaraz po wręczeniu pomarańczowych tulipanów, pod kolor włosów jej matki. - Cieszę się, że cię widzę. - Wzruszyła ramionami.

- Dobra, dobra, nie podlizuj się. Widziałam ciebie i Shi-leeey, a ty dokąd? Chodź tutaj natychmiast. - Wskazała na miejsce obok siebie, a ja, razem z moją mamą zaczęłyśmy się śmiać z nigdy niereformowalnego charakteru matki blondynki. - O Charlie'm i Rach się wypowiadałeś, a pominąłeś, że spotykasz się z moją córką?

- Nie przesadzaj. - Jo machnęła niedbale ręką. - To dopiero początki. - Mrugnęła jej okiem, a Shiley stojąc jak skarcony psiak zaczął się śmiać.

- Masz szczęście. Będę patrzeć na twoje ręce. - Kiwnęła mu palcem przed oczami. - Do salonu wszyscy - zarządziła, dlatego równocześnie z blondynką postawiłyśmy swoje zakupy w kącie i poszłyśmy dalej z czekoladkami.

- A kto był grzeczny w tym roku? - krzyknęła Jo, śmiejąc się do zebranych mężczyzn, głośno nad czymś dyskutującym.

- Moja mała, jak ja cię dawno nie widziałem! - Podbiegł do niej jasnowłosy, wysoki i elegancko ubrany ojciec i mocno ją do siebie przycisnął.

- Au! - Złapała się za klatkę piersiową. - Nie tak mocno, bo mnie udusisz. - Obróciła sprawę w żart, dlatego ze spokojem mogłam dać słodkość swojemu ojcu.

- Wrócę do domu - szepnęłam. - Na pewno was nie zostawię - dodałam, a on uśmiechnął się i mocno przytulił.

- Nie musisz się zmuszać. Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. - Pogłaskał mnie po włosach. Widzący to Charlie delikatnie się uśmiechnął i pociągnął mnie za rękę do tyłu. - A ty, Charlie, masz o nią dbać. - Kiwnął mu palcem. Blondyn zasalutował, a ja wcisnęłam mu pod koszulkę czekoladę. Zaśmiał się i dał mi buziaka w czerwone usta, cały się od nich brudząc. Musiałam wytrzeć mu twarz, a on kręcił się przy tym jak małe dziecko. Doperio wtedy, po dłuższej chwili spostrzegłam, że ktoś mi się przyglądał. Faktycznie, zapomniałam o nim. Spojrzałam na Charliego porozumiewawczo, a on odszedł do Shiley'a, pozwalając zostać mi z Shawnem.

- Hej. - Pomachałam mu nieśmiało ręką, a on zrobił to samo. - Czekoladki? - Dałam mu jedną w rękę, a on zaczął się śmiać.

- Dzięki - mruknął. - Chociaż osobiście nie lubię bakalii - dodał i tym razem oboje zaczęliśmy się śmiać.

- Tak, ja tak samo. - Kiwnęłam głową. - Ale to moja przyjaciółka wybierała - dodałam i spojrzałam na niego. Miał brązowe, gęste włosy jak Shiley, może o odcień ciemniejsze, postawione na żel do góry. Do tego szare oczy i morelowa karnacja, nadawały mu tego dobrze znanego mi wyglądu, który codziennie podziwiałam, patrząc w lustro. Charlie miał rację. Shawn wyglądał jak mój bliźniak. - Dobra - fuknęłam. - Ta sztywna sytuacja nie jest w moim stylu. - Wzruszyłam ramionami i mocno go przytuliłam, a on śmiejąc się, uścisk odwzajemnił.

- Od razu lepiej - zaśmiał się. - Ale oglądając zdjęcia w domku w Chicago wyobrażałem sobie ciebie jako niską blondynkę z szalonymi pomysłami.

- Zgadzam się tylko, co do trzeciego podpunktu - mruknęłam, rozbawiając nas oboje.

- Zauważyłem. - Kiwnął głową. - W sumie jesteś ode mnie starsza tylko o osiem miesięcy. - Machnął mi palcem przed oczami. - A już wychodzisz za mąż?

- Opowiem ci całą tę przygodę innym razem. - Założyłam mu rękę na ramię i pokierowałam się w stronę kanapy. - Niedługo ją poznasz.

- Mam nadzieję. - Uśmiechnął się.

Wtedy cała nasza familia wdała się w rozmowę. Omówiliśmy praktycznie wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, od lat młodości Cooper i Carter, aż po dzieci i historie z nimi, po nasz ślub. Nie wiedziałam, że Charlie zamówił nam mszę u pastora, najprawdziwszą na świecie.

Shiley prawie się wygadał, co do jego garnituru, a Jo o mojej sukience, ale oboje z narzeczonym kopaliśmy ich pod stołem, w rezultacie czego, tajemne zostało tajemnym. Sala balowa miała mieć miejsce w Hollywood, a Charlie szepnął mi na ucho, że zaprosił nowo zebranych członków gangu, całą rodzinę Carter i Cooper oraz wszystkich moich starych znajomych. Byłam zaskoczona, zdziwiona i nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. 

 W pewnym momencie mocno się do niego przytuliłam, zwracając na nas uwagę wszystkich zebranych.

- Na pewno nie chcecie z tym poczekać? - zapytał nas mój ojciec.

- Jestem już stary - zaśmiał się Charlie. - Muszę się ożenić.

- Ale Rach nie ma nawet osiemnastu lat. - Zauważyła jego matka.

- We wrześniu będę mieć! - fuknęłam. - A poza tym w Arabii żenią się mając dziesięć lat i co?

- A czy ty jesteś muzułmanką? - Spojrzała na mnie mama.

- Nie! - Zaczęłam się śmiać. - Nie przesadzajcie. Skoro chcemy być razem, to będziemy i już. Mało nas obchodzi zdanie naszych znajomych czy dalszych rodzin, a w szczególności plotkujących ciotek. - Skrzyżowałam ręce, a Charlie objął mnie przy wszystkich ramieniem.

- A? - zaczął ojciec Jo, ale do rozmowy wtrącił się Shiley.

- Nie naciskajcie na nich. Zrobią, jak będą uważać. - Uśmiechnął się do nas. - Nie staje się na drodze miłości.

- Zwłaszcza, że żyjemy w gangu - mruknęła pod nosem Jo, a Shawn zmarszczył brwi. Nie rozumiał, o co chodziło.

- Wy też nie lepsi. - Spojrzała na nich matka blondynki, powodując, że razem z Charlie'm zaczęłam się śmiać.

- Ja już skończyłam osiemnastkę - fuknęła Amy i specjalnie przytuliła się do Shiley'a, na co nasi starsi wywrócili oczami.

- Zobaczcie, jak się dopasowali - mruknął mój ojciec. - Jeszcze brakuje wam jednej córki, Carter. - Zwrócił się do swojego starszego kumpla u boku.

- Tak, przydałaby się dla Shawna - wywnioskował, na co wszyscy zaczęliśmy się śmiać, widząc pokerową minę najmłodszego z nas. Szatyn wywrócił oczami, ale po chwili szybko nam zawtórował. To towarzystwo było wspaniałe, a ja osobiście nie mogłam uwierzyć w taką wyrozumiałość rodziców. Może zauważyli, że nie byłam już małą dziewczynką?

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz