-67-

6K 396 34
                                    


- A więc, jeśli dobrze zrozumiałam, chcesz żeby Rider Shark i Herp Fire połączyły swoje siły w celu zlikwidowania intruza, tak? - Spojrzałam na Martineza, nieco zaskoczona.

- To byłoby mądre rozwiązanie. - Kiwnął głową. - Ich jest więcej i są po dziurki w nosie uzbrojeni w najnowsze technologie. Zamordowali całą szajkę Deadthdiad. Napadli na dwa banki i obrabowali skarbce... Mordują wszystkich. Oni chcą Los Angeles. - Spojrzał na mnie uważnie.

- Tak. Jak tak teraz myślę... To byłoby dobre połączenie. - Kiwnęłam głową. - Muszę tylko przekonać Charliego.

- Kobiety raczej łatwo potrafią przekonać mężczyzn. - Zaczął się śmiać.

- Ta - mruknęłam, czerwieniąc się. - Prawie zapomniałam. - Kiwnęłam głową, zmieniając swoją minę na śmiertelnie poważną. Ustałam przed nim i strzeliłam go z otwartej dłoni w policzek. Brunet popatrzył na mnie jak na wariatkę, cicho sycząc.

- To bolało, Rach! Za co? - Zmarszczył hebanowe brwi.

- Za moją przyjaciółkę, którą porwałeś i kilkakrotnie o mały włos nie zabiłeś! - warknęłam, krzyżując ręce. - Będziesz ją jeszcze przepraszał i błagał o wybaczenie na kolanach, zobaczysz.

- Tak, ale potem - zaśmiał się cicho. - Chciałem was tylko zwabić. Poza tym, Jo ma świetny tyłek. I biust. Gdybym był bardziej popaprany to bym ją wykorzystał, jednak... Nie sprawia mi przyjemności jakiekolwiek zbliżenie z protestującą dziewuchą. A szkoda - mruknął, oblizując dolną wargę.

- Zboczeniec! - Znowu uderzyłam go z liścia.

- Oj, dobra! Ty też byś się do tego nadawała, przestań być zazdrosna! - Zaczął się śmiać, a ja zamierzyłam się do kolejnego "plask", gdy zatrzymał moje ręce i śmiejąc się, pociągnął mnie do jakiegoś sklepu. - Szkoda tylko, że nie masz tak dużego biustu jak ona. - Spojrzał, gdzie nie powinien, a moja dusza wyłaziła ze skóry i chciała pokazać mu, co potrafiła. Uspokoiłam się jednak, widząc maszerujących gdzieniegdzie ochroniarzy i cicho pod nosem zaklęłam. - Idę kupić piwo. Chcesz? - zapytał, patrząc na mnie.

- Kup mi mentosy - mruknęłam, krzyżując ręce.

- Co? - zaczął się śmiać.

- Mentos. Owocowe. - Popatrzyłam na niego, wymagająco, gdy brunet złapał za opakowanie słodyczy, o które poprosiłam, sam zakręcając w ścieżkę, z której wrócił z czteropakiem w ręce. - Tak te. - Wyrwałam mu moją drobną przekąskę i ustałam w kolejce. Była nieduża, dlatego zadowolona położyłam mentosy na taśmę, która co chwilę się posuwała. Patrzyłam na nią z zaciekawieniem równym do małego chłopca, na rękach matki przede mną. Brian popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. Spiorunowałam go wzorkiem, dlatego bez zbędnych komentarzy wyłożył piwa obok moich cukierków i wyjął z kieszeni czarny portfel. Kobieta za ladą uważnie się nam przyjrzała i po chwili wyjęła coś spod biurka.

- Może opakowanie czekoladek dla ukochanej? - Popatrzyłam na wielkie opakowanie słodkości z białej czekolady i oblizałam usta. Na dźwięk jej słów, odechciało mi się jednak wszystkiego.

- Nie jesteśmy parą. - Posłałam jej nieco zły uśmieszek. Brian wywrócił oczami  i kiwnął do niej głową.

- Mimo wszystko, niech pani pakuje - zaśmiał się, a kobieta zadowolona ze sprzedaży bardzo drogich słodkości, z uśmiechem nam wszystko zapakowała.

- Dziękuje i zapraszam ponownie! - Prawie krzyknęła, odprowadzając nas wzrokiem.

- Co za baba... - mruknęłam, krzyżując ręce.

- Ale na babach się zna. - Podstawił mi pudełko pod nos, a ja ze śmiechem je otworzyłam. - A tu Mentos. - Włożył mi podłużne opakowanie do dekoltu.

- Idioto! - krzyknęłam, widząc jak starszy facet się przyglądał się nam z zainteresowaniem.

- Wyjąć? - zaśmiał się, zboczonym głosem, a ja wcisnęłam mu resztę czekoladek do gęby i wyrzuciłam pudełko po nich do kosza na śmieci. Wyjęłam z dekoltu kolejne opakowanie, tym razem dużo mniejsze i pokręciłam głową sama do siebie. - Smaczne - mruknął.

- Tak. - Kiwnęłam głową, patrząc po dachach wysokich bloków. Zauważyłam z daleka wysoki budynek, ceglany, z lekko obdrapanymi ścianami i różnym grafiti, na którym pierwszy raz pocałowałam się z Charlie'm. Wspomnienia we mnie zagrały. - Który dzisiaj? - zapytałam go po głębszym namyśle.

- Pierwszy sierpnia - oznajmił bez namysłu. - Straciłaś rachubę?

- Tak - zaśmiałam się. - Miło było, nawet jeśli cię szczerze nienawidzę. - Klepnęłam go w ramię. - Do zobaczenia na bitwie - mrugnęłam mu oczkiem i odeszłam, a on uniósł dłoń do góry w geście pożegnania.

- Może cię odprowadzić? - Usłyszałam za sobą jego roześmiany głos, ale zlekceważyłam go i pognałam w stronę spostrzeżonego wcześniej budynku. Rozejrzałam się, upewniwszy, że nikt mnie nie śledził. Jako, iż teren wydawał się czysty, wdeptałam po schodach na górę. To było dziwne, że stary budynek nadal nie został zburzony, ani wyremontowany. Nie miał kamer, ani nie był zamknięty, więc swoją wartością też zapewne nie kusił. W środku było mnóstwo sal i pomieszczeń wypełnionych różnego rodzaju starymi urządzeniami czy meblami. Przypominało trochę ośrodek psychiatryczny, ale nie widziałam nigdzie napisów tego typu, dlatego bez zbędnych pzremyśleń pognałam na samą górę. Kraty odprowadzały powietrze sfiltrowane ze smogu miasta. Rury przechodziły różnymi kanalizacjami podziemnymi i wydalały na zewnątrz czyste powietrze, które miało mieszać się z zanieczyszczonymi substancjami, aby wyzerować szkodliwość smogu. Ustałam na jednej z krat, najbliżej krawężnika i popatrzyłam w słońce. Chyliło się ku ziemi, zostawiając miejsce księżycowi.



Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz