Obudziły mnie gorące promienie słoneczne, wpadające przez szybę, wprost na moje łóżko. Na dodatek Hoodie, pojawił się znikąd i oparł futrzasty zadek o moje plecy, dostarczając tym samym jeszcze więcej ciepła. Zepchnęłam go na ziemię, więc obraził się i wyszedł z pokoju, sam otwierając sobie drzwi. Zakryłam się kołdrą, jednak było mi wtedy tak duszno, że zrezygnowałam z walki ze światłem i zwlekłam się z łoża, wędrując prosto do łazienki. Wzięłam zimny prysznic i umyłam włosy, które i tak prezentowały się niezbyt ładnie. Rozczesałam je i widząc, że ciągle wyglądały jak frędzle od mopa, postanowiłam, że upnę je w wysokiego kucyka. Ubrałam się w czarną, luźną, sportową sukienkę, a na nogi wcisnęłam pierwsze lepsze halówki. Zeszłam z góry i z mocnym bólem głowy udałam się do kuchni, aby wypić nieco orzeźwiającej wody. W żadnym pomieszczeniu nie było praktycznie nikogo, a jeśli już ktoś się tam znajdował, to nie był osobą jakiej szukałam. Wróciłam na górę i pomaszerowałam w stronę pokoju Shiley'a. Nie było w nim mojego brata, ale spała tam natomiast Darcy. Leżała na łóżku do góry nogami, opierając się głową o podłogę.
- Pst, Dara... - Szturchnęłam ją za ramię, a ona zerwała się jak oparzona i złapała broń leżącą pod poduszką. Widząc moją zdezorientowaną minę, zaczęła się śmiać.
- Wybacz. - Pokręciła głową. - Co się stało?
- Nie wiesz, gdzie jest Shiley? - zapytałam, siadając na ich łóżku po turecku.
- Pojechał załatwić coś z Charlie'm i Mią. - Westchnęła. - Ja po wczorajszym nie miałam sił. - Potarła rękoma o twarz. - I jeszcze mi się to odezwało. - Wskazała na zabandażowaną łopatkę. - A co z twoją głową?
- A co ma być? - zdziwiłam się, łapiąc za twarz.
- Upadłaś wczoraj, gdy wyszłaś na balkon i mocno uderzyłaś się w głowę - wyjaśniła. - Leciała ci krew. - Dotknęła mojej potylicy. - Oj...
Złapałam się za tył głowy i wyczułam sporego guza.
- A więc to mnie tak bolało, gdy się czesałam. - Stuknęłam się w czoło. - No nic, do wesela się zagoi.
- Zależy kiedy to wesele - zaśmiała się brunetka, ale po chwili spoważniała. - Mia wywnioskowała, że to wczoraj widzieliśmy wiązało się z naszymi wyrzutami sumienia albo czymś, co było ściśle związane z naszymi emocjami - zaczęła, drapiąc się po skroni. - Widziałam moje zamordowane rodzeństwo, którego nie potrafiłam kiedyś ocalić. A facet, który mnie wołał musiał być moim zaginionym ojcem - powiedziała, co rusz na mnie zerkając. Zaraz potem przygryzła wargę, a jej brwi ze smutkiem się ściągnęły. - Był tam też nieszczęśliwy Shiley, który chciał popełnić samobójstwo - powiedziała nagle i spojrzała mi z powagą w oczy. - Nie mówiłam tego nikomu, ani nawet nie chciałam tego rozpamiętywać. Ale to moja największa obawa. Uczynić go nieszczęśliwym - powiedziała, zerkając pusto w podłogę. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zaczęłam wpatrywać się w puszysty dywan razem z nią. - Miałam dziś sen.
- Jaki? - Popatrzyłam na nią uważnie.
- Nie sen, prędzej koszmar. - Pokręciła głową. - To był cmentarz. - Wzdrygnęła się i zaczęła pocierać o nagie ramiona. Poprawiła przy okazji ramiączko od halki, które nieznacznie spadło jej z bandażu. - Cmentarz, ale było na nim tylko kilka grobów. Trzy albo cztery. Reszta ciał walała się bezwładnie wokoło nich. - Poczułam jak ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa.
- Mnie też się coś śniło - wyjawiłam. - Byliśmy dziećmi... - szepnęłam. - My wszyscy. Bawiliśmy się na podwórku, aż nagle zobaczyłam, że zniknęliście. Zaczęłam uciekać, ale poczułam, że spadam w dół i... Wstałam. Zobaczyłam światło słoneczne.
- Niedobrze - oznajmiła. - Dzieci, krzyk, spadanie i cmentarz. To przepowiednia. - Zerwała się z łóżka i wskoczyła w jakieś spodenki i szeroką bluzkę z dziwnymi napisami. - Chodź. - Złapała mnie za rękę i poprowadziła przez korytarz. Z sufitu pociągnęła za spust i otworzyła składające się schody, po których weszłyśmy na... Strych. - Moja babcia była wróżbitką - zaśmiała się. - Czasami pokazywała mi jak to robić. Choć zawsze uważałam to za bzdurę, nigdy to bzdurą nie było. Po prostu nie chciałam w to wierzyć. Ale jeśli coś wydawało mi się przepowiednią, było nią.
- Wychowała cię babcia? - zagadnęłam, a ona skinęła aprobująco głową.
- Mój ojciec zniknął, zupełnie go nie pamiętam. Matkę porwano, nigdy więcej potem jej nie widziałam. Była młodą mamą - zauważyła, po czym głośno odetchnęła. - Moja siostra była kiedyś dziewczyną Charliego - wyznała, a ja z zaskoczeniem uniosłam brew. - Przyjaźniła się z ukochaną Noaha - dodała, a ja zorientowałam się, że musiała to być ta sama osoba, o której wspominał mi brunet. - Przyjaźniły się. Były podobne do ciebie i Amy. I zostały brutalnie zamordowane. Tyle, że nie chciały walczyć. Nie chciały mieć krwi na rękach - powiedziała, a potem rozłożyła drewniany stolik i zapaliła świecę. - A brata zabili przy okazji. Był z nimi. Cała ta trójka została kilka lat później zastąpiona przez ciebie, Amy i Shiley'a - zauważyła, a ja z niedowierzaniem się jej przysłuchiwałam. - Mia nie chciała mówić, kogo wczoraj zobaczyła. To była pewnie ta osoba, przez którą znalazła się w późniejszym czasie w gangu - mówiła dalej, na co jej pozwoliłam. Byłam zaintrygowana, a jednocześnie nie przestawałam nadziwić się temu, jak długi monolog potrafiła prowadzić Darcy. Ta, wiecznie tajemnicza Darcy. - Dawno ich nie używałam - wyjawiła i skinęła nosem na karty, które zaczęła po kolei rozkładać. - Dziecko, zniknięcie wszystkich wokoło, spadek z wysokości, cmentarz. - Kiwnęła głową i zamachała nad kartami swoją dłonią. - To było oczywiste, ale miałam nadzieję, że choć raz karty nastawią mnie pozytywnie, a nie zdołują. - Jej oczy rozszerzyły się.
- Co takiego? - zapytałam ciekawa, a ona złożyła szybkim ruchem eleganckie, pozłacane karty i schowała je z powrotem do skrzynki.
- Ktoś zginie - wyszeptała i złapała mnie za rękę, aby ściągnąć na dół. Po chwili obie wpadłyśmy do gabinetu Noahaa, aby odnaleźć nowe miejsce, w którym mogli przetrzymywać jego i Amy Jo. Wpisywałyśmy na klawiaturze, co tylko się dało, a i tak ciągle wyskakiwał komunikat ERROR.
- Cholera! - Uderzyłam ze złości ręką w stół.
- Musi być jakieś rozwiązanie. - Podrapała się po brodzie. - Noah jest specem komputerowym. Powinien wysłać jakiś sygnał albo coś. Przecież on zawsze miał pomysły!
- Są uwięzieni, torturowani albo... - Złapałam się za głowę i usiadłam ociężale na tym samym krześle, na którym zawsze siadałam, gdy przychodziłam sprawdzać jak szły rezultaty w odszyfrowywaniu mapy przez moją przyjaciółkę i bruneta. Zachciało mi się płakać, ale to nie był odpowiedni moment na tego typu żałość. - To wszystko przez tę pieprzoną mapę! - krzyknęłam, a brunetka oparła się głową z głośnym westchnięciem o ścianę. Zamrugałam kilkakrotnie oczami. - No tak! - Podskoczyłam. - Mapa! Mapa! - Machałam jej przed oczami, a ona przyjrzała mi się uważnie, pewna, że dostałam ataku ADHD. - No, Darcy! Mapa!
- Mapa czy małpa? Chcesz się bić? - zapytała z rozbawieniem, pohamowując w sztywnym uścisku moje latające w roztargnieniu na wszystkie strony ręce.
- Nie! Gdzie jest mapa? - zaczęłam przeszukiwać sterty papierów. Brunetka popatrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, aż w końcu dotarło do niej, o czym mówiłam i obie zaczęłyśmy przewalać gabinet do góry nogami.
- A no tak. - Stuknęła się w czoło. - Shiley ją ma.
- Teraz mi to mówisz? - zapytałam z ironią, wysypując zawartość kosza i wszystkich teczek. Dziewczyna widząc moją pokerową minę, zaczęła się śmiać.
- Nie bądź zła, Rachel. Każdemu się zdarza. - Wzruszyła ramionami i posłała mi dziwnie ciepły uśmiech. Musiałam przyznać się przed samą sobą, że od dawna traktowałam ją, niczym bliską przyjaciółkę. Odczuwałam złość na samą myśl o tym jak okrutnie traktował ją mój własny brat.
Obie odwróciłyśmy głowy w stronę, skąd dochodziły dźwięki kroków.
- Chyba wrócili. - Uśmiechnęła się i wstała z podłogi, a ja zrobiłam to zaraz po niej. Wybiegłyśmy przyjaciołom na powitanie, ale ich miny były wyjątkowo smętne.
- Musimy zdecydować się na wymianę - mruknął Charlie. - Mapa za Noaha.
Spojrzałam na blondyna wymownie.
- I Amy - dodał z niechęcią. - Wiemy gdzie są. Musimy tam jechać jak najszybciej. - Spojrzał na Mię i Shiley'a. Oboje ruszyli w stronę magazynu, a za nimi pobiegła Darcy. - Rach, zaczekaj. - Złapał mnie za rękę i popatrzył na mnie z nieodgadnioną emocją.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Pamiętaj, że nie wolno kierować się uczuciami, Rachel. - Spojrzał na mnie znacząco. - Cokolwiek ma się stać, nie postępuj pochopnie. Masz kierować się rozumem i używać broni roztropnie. To nie czas i miejsce na decydowanie sercem.
- Uważasz, że jeśli będę miała decydować między najlepszą przyjaciółką, a twoją zasraną mapą, to wybiorę nic nie znaczący papierek? - prychnęłam. - Widać, że nie znasz mnie zbyt dobrze.
- Nie chcę się z tobą kłócić - oznajmił twardo. - Robię, co do mnie należy.
- To znaczy? - Odwróciłam się w jego stronę.
- Bronię członków gangu i wzbogacam go. - Kiwnął stanowczo głową. - I nie chcę, żeby ktokolwiek mi przeszkodził.
- A jeśli ja ci przeszkodzę, to co? - Założyłam ręce na biodra. Blondyn pokręcił głową i ironicznie się uśmiechnął.
- Nie umiałabyś - szepnął mi do ucha. - Bo wiesz, że cię kocham - dodał i pociągnął mnie za sobą do magazynku.
- Co to ma wspólnego z tą akcją? - zdziwiłam się.
- Wszystko. - Spojrzał na mnie znacząco. - Jeśli coś pójdzie nie tak, będę kazał was wypuścić. I wtedy to ja zostanę w szponach Martineza. Możliwe, że oboje wydrapiemy sobie oczy, ale myślę, że nie chciałabyś znowu wybierać - powiedział tym cholernie wkurzającym, pewnym siebie głosem.
- Teraz wybrałabym bardziej rozsądnie - mruknęłam pod nosem.
- Co mówiłaś? - zaśmiał się.
- Nic - burknęłam. - Ja ciebie także kocham, ale szantażowanie mnie w niczym ci nie pomoże. - Zabrałam od niego swoją rękę i skrzyżowałam ramiona.
- Dobrze, mała dziewczynko. - Cmoknął mnie w czoło i przepuścił w drzwiach.
Pokazałam mu środkowy palec i wpadłam do magazynu przed nim. Podeszłam do gablot.
Maszerując wśród tylu rodzajów broni, zastanowiłam się nad tym, które mogłyby być najbardziej przydatne. 9mm z Tłumikiem i zwykły 9mm, Desert Eagle, zwykła strzelba, obrzyn, na myśl o którym od razu do głowy przychodził mi napad, TEC9, Mikro PM, SMG, AK-47, M4, karabin zwykły i snajperski, miotacz ognia, wyrzutnia rakiet, laser, granat, gaz łzawiący, koktajl Mołotowa...
Mogłabym wyliczać w nieskończoność.
Do swojego wyposażenia włączyłam Mikro PM - broń podarowaną mi przez Charliego - gaz łzawiący i klasyczne sztylety. Mając je, czułam się bezpieczniej. Przez myśl przyszło mi zabranie ze sobą koktajli Mołotowa, ale nie wiedziałam, na jaki zasięg działały, a ja nie chciałam zabić ani siebie, ani nikogo ze swoich przyjaciół.
Mając ze sobą wszystko, czego potrzebowałam, wyszłam z magazynu bez słowa i udałam się do pokoju, aby ubrać specjalny strój. Składał się on z gumowych, elastycznych legginsów i czarnej, przylegającej do ciała bluzki, okrytej dodatkową cienką kamizelką ochronną. Włosy zebrałam w wysokiego kucyka, a przeglądając się w lusterku stwierdziłam, że pukle zaczęły odrastać i ciemnieć. Uśmiechnęłam się do siebie pocieszająco, po czym wsunęłam na stopy wysokie buty, a na dłonie rękawiczki bez okrycia na palce. Wokół bioder przepasałam sobie pas, na którym zawiesiłam odpowiednie bronie i zeszłam na dół gotowa, aby walczyć o przyjaciół. Pobiegłam do kuchni, aby napić się jeszcze wody i wyruszyłam w kierunku garażu, czekając tam na swoich towarzyszy. Przy czarnym Bugatti Veyronie stał mój brat, a na masce siedziała Darcy. Oboje byli ubrani podobnie do mnie, różnił nas tylko wybór broni.
- Odzyskamy ich. - Shiley uderzył ręką w rękę. - Na pewno się uda. - Powtarzał to sobie jak jakąś mantrę, ewidentnie nie zgadzając się na inny rozwój wydarzeń. Darcy popatrzyła na mnie smutno. Obie wiedziałyśmy, że ktoś miał zginąć i nie wiadomo było, kto to mógł być. Ona? Shiley? Amy? A może ja?
Oparłam się o dach auta i wpadłam w pewnego rodzaju melancholię. Dopiero teraz zauważyłam, co my tak właściwie robiliśmy. To była gra o życie, gra z kimś niebezpiecznym.
Do tej pory nie zwracałam uwagi na to, że pozbawiłam życia tak wielu ludzi. Nie zastanawiałam się nad tym, że w każdej chwili mogłam zginąć albo stracić kogoś bliskiego. Poprzysięgłam sobie jedno - po powrocie Jo, musiałam skończyć z gangiem.
- Wszyscy gotowi? - Z zamyśleń wyrwał mnie głos Charliego. Gdy ocknęłam się, zauważyłam u jego boku Mię, a wokół jeszcze kilkunastu gangsterów, przy czterech innych wozach.
- Tak jest - zameldowali chórem i zajęli swoje auta. Wgramoliłam się na tył czarnej Bugatti i głośno wypuściłam powietrze. Bałam się. Szczerze musiałam przyznać się przed samą sobą, że poczułam strach.
Za kierownicą był mój chłopak. Odjechał z garażu pierwszy i wystrzelił prosto na drogę główną. Reszta skręciła na zachód i wschód, więc Charlie pewnie znowu wymyślił coś, czego mogłam się jedynie domyślać. Droga zdawała mi się dłużyć niemiłosiernie, a kiedy zatrzymaliśmy się kilka metrów przed tajemniczym budynkiem w głębi lasu, doznałam skurczu żołądka. Pomaszerowałam jednak dzielnie za resztą i jeden za drugim stąpaliśmy lekko po ziemi między krzakami i drzewami. Kiedy blondyn zatrzymał nas ruchem dłoni, wszyscy wyjęliśmy broń i zaczęliśmy otaczanie budynku. Widziałam jak mój chłopak głęboko łapał powietrze. Rozdzielił nas ruchem dłoni. Każdego. Byłam naprawdę zaskoczona, ale i trochę przerażona tym, że właśnie w takiej chwili kazał nam się rozdzielić i iść we własnym kierunku, sam na sam. Przykleiłam się plecami do czerwonego muru, jakim miałam kierować się wzdłuż do bramy i na powitanie włożyłam do rękawiczek sztylety tak, by zastępowały mi one palce u dłoni zaciśniętej w pięść. Nie mogłam wzbudzać podejrzeń, zatem musiałam zabić przeciwnika, by nie zdążył krzyknąć. Z nieco psychicznym uśmiechem popatrzyłam na jednego z wrogów, który wyszedł zza bramy, aby iść w krzaki się odlać. Podreptałam za nim cichutko i wbiłam mu noże w kark. Nie zdążył nawet odetchnąć. Odwróciłam się i postanowiłam użyć teraz kolejnego podstępu. Skoro przy tylnym wejściu, jakim miałam się pokierować, było trzech strażników, więc dwóch musiało jeszcze stać po obu stronach drzwi. Wrzuciłam za mur gaz łzawiący, przez który praktycznie nic nie widzieli, ale za nim zdążyli wyjąć broń i połapać się, czemu ten gaz właściwie wybuchnął, byli już martwi.
Odsłoniłam twarz, gdy gaz przestał już działać i uchyliłam nieco drzwi, aby móc zbadać teren. Był czysty, więc wyłoniłam się zza kotary i poczęłam maszerować w prawo, albowiem tak podpowiadała mi kobieca intuicja - a takowa podobno się nigdy nie myliła. Szłam jakieś trzy minuty, zanim trafiłam do opustoszałego pokoju. Były w nim turkusowe, poobdrapywane ściany i kilka leżących na podłodze połamanych desek. Przez białe drzwi po drugiej stronie, weszło dwóch wielkich, muskularnych kolesi. Mikro było ciche - miało tłumik - więc schowałam się za ścianą i zdjęłam pierwszego, jednak ten drugi zdążył zrobić unik i zaczął strzelać z obrzyna.
Zmieniłam broń na desert eagle i musiałam zacząć działać. W tym celu, cofnęłam się nieco i wgramoliłam w niewielki kąt za drzwiami, czekając aż cwaniaczek wyszedł z pokoju. Nie minęło długo, kiedy zaczął stąpać powolnym krokiem wzdłuż korytarza, jednak nie przewidział, że walczył z kobietą, która, o dziwo, zmieściła się w tak małą przestrzeń.
- Cześć, kotku - zaśmiałam się, a on odwracając twarz w moim kierunku nie zdążył wystrzelić, widząc, że miał przed sobą taką niepozorną dziewczynę. Dał mi w tym czasie czas, na bezproblemowe załatwienie go. Weszłam do pokoju ponownie, tym razem nieco pewniej i uchyliłam kolejne drzwi. Za nimi były szare obdrapane ściany, jakby po nieskończonym remoncie. Z lewej zamurowane było okno, a z prawej zauważyłam długie, spiralne schody. Zaczęłam w ich kierunku zmierzać, ale usłyszałam cudze kroki i odwróciłam twarz. Stało tam trzech goryli. Odkręciłam się do nich twarzą i zaczęłam cofać, ale natrafiłam na próg schodów i z hukiem runęłam o ziemię. Największy z nich skierował we mnie strzelbą, ale po chwili usłyszałam wystrzał z shotguna, którym nie mógł się posługiwać nikt inny jak Charlie. Facet z bronią w ręku upadł obok mnie, a z jego podbrzusza wylała się krew. Reszta, czyli obaj mężczyźni odwrócili się w stronę mojego chłopaka, który rozwalił i jednego, i drugiego w rekordowym tempie.
- Rachel... - szepnął i złapał mnie za rękę, aby pomóc wstać z ziemi. Myślałam, że miał zamiar na mnie krzyczeć, ale on pokręcił tylko głową i wlepił mnie w swoje ramiona. - Nie mogę uwierzyć, że przedarłaś się aż do tego miejsca - zaśmiał się mi we włosy, a ja złapałam go za ramiona i popatrzyłam mu w oczy.
- Dzięki. - Kiwnęłam niepozornie głową i ustałam na palcach, aby dać mu całusa. Z chęcią go odwzajemnił. - Mówiłeś, że nie wolno kierować się sercem. Czy nie powinieneś iść od południa?
- Bradley i Patrick tamtędy idą. Nie mogłem zostawić cię samej, cokolwiek sobie pomyślisz - szepnął. Blondyn złapał mnie za rękę i zaczął wchodzić na schody, kiedy usłyszeliśmy głośny kobiecy pisk. Pomyślałam o jednym - ten głos należy do Amy Jo i tym razem nie były to jakiekolwiek halucynacje.
Wyrwałam się z uścisku blondyna i zaczęłam biec na górę bez względu na konsekwencje. Nie mogłam pozwolić, by coś się jej stało. Gdy wdrapałam się na właściwe piętro, usłyszałam jedno. Strzał.
CZYTASZ
Game with badboys ✔️
AçãoTrylogia gangów z Los Angeles. Odważysz się z nimi zagrać? ******* Książka do remontu (I część napisana w 2016 roku, gdy miałam 15 lat). Treść książki zawiera wulgaryzmy i sceny przeznaczone dla osób powyżej osiemnastego roku życia. Czytacie na włas...