-XX-

483 24 14
                                    


*POV* HAZEL

— Tato? — Wydawało mi się, że Light powtarzał to setny raz.
— Ocknij się. — Szturchnęłam go w ramię, w między czasie, przyglądając się rozbawionemu sytuacją około trzydziestoletniemu facetowi. Miał bliznę przechodzącą od czoła, przez lewą brew, kącik oka i skroń. Nie mniej jednak wyglądał przystojnie i wciąż młodo. Widziałam Shannona na zdjęciach w pokoju Shine'a. Ich charakterystyczny kolor oczu i włosów był nie do podrobienia. Bez wątpienia. Sprawcą całego zamieszania był... Ojciec Shine'a.
— Jesteś moim synem? — Facet uniósł brew do góry i cicho się roześmiał. — Co prawda namierzałem Herp Fire i wszystko im wysyłałem, jednak nie miałem bladego pojęcia, kto to odpierał. Czy przez cały ten czas robiłem spam swojemu dzieciakowi? Kiedy Cloud zdążyła cię tak odchować? — parsknął śmiechem, schodząc z wozu, by podać mu dłoń i podnieść go z twardego gruntu. — Bo jesteś dzieckiem moim i Cloud, co nie? Nie przypominam sobie, żebym sypiał w tym czasie z innymi kobietami. — Pomimo całego trudu, w jakim musiał żyć tyle lat, nie stracił humoru. Popatrzyłam na niego, nie wiedząc nawet, kiedy moje kąciki ust utworzyły szeroki uśmiech. Diego podbiegł do dwójki mężczyzn, blady jak ściany w pokoju psychiatrycznym, z lekko drżącymi wargami. Odsunęłam się nieco, by podziwiać komiczną scenę, w której za moment dane było niejakiemu Jaguarowi dowiedzieć się o kolejnym synu. — A ty to pewnie jakiś jego kolega, co?
— To mój przyrodni brat — wydukał Light. — Spodziewałem się wszystkiego, ale ciebie... Tato?
— Powtarzasz się. — Poklepał go z rozbawieniem po ramieniu. — Ale hola, jak to przybrany? Cloud mnie zdradziła?
— Tato, nie żyjesz jakieś dwadzieścia lat! — krzyknął zdezorientowany Shine i przyłożył dłoń do czoła, biorąc głęboki wdech.
— Jestem adoptowany — mruknął w między czasie Diego, drapiąc się zawstydzony po tyle głowy. — Mama... Znaczy Cloud... Zgarnęła mnie z ulicy — oświadczył, posyłając Shannonowi niepewny uśmiech. Szatyn zrobił duże oczy, po czym bruneta również poklepał w pokrzepiający sposób po ramieniu.
— Niech ją szlag — oświadczył cicho, po czym spojrzał na mnie z wytchnieniem i odsuwając chłopaków na bok, rozprostował ramiona. — No, chodź córko. Też możemy się poprzytulać.
— Ja akurat twoim dzieckiem nie jestem — parsknęłam, krzyżując ręce na piersi. Szatyn roześmiał się i wzruszył ramionami.
— Biologicznego ciężko nie wyczuć. — Popatrzył na Shine'a, po czym chwycił go za brodę i uniósł jego twarz nieco do góry. — Wybacz mi moje zdystansowanie, dziecko — zwrócił się do syna, po czym zerknął na Diego i pokiwał na boki głową. — Ciebie tym bardziej. Nie spodziewałem się, że Cloud zrobi mi dwójkę synów pod moją nieobecność. Jak wrócimy do domu, będzie musiała mi się konkretnie usprawiedliwić — parsknął śmiechem, po czym pognał nas w kierunku wysokich bloków. — W między czasie zmywajmy się stąd, zanim pojawią się kolejni. Nawet nie wiecie, ile tu tego gówna jest — oświadczył, zerkając co rusz na swojego pierworodnego syna, który ze zmieszaną miną, odwrócił się w jego stronę i cicho sapnął.
— Właściwie to matka jest w zakonie.
— Że kurwa co? — zapytał Shannon, z niedowierzaniem wybuchając śmiechem. — Ona? Ta fanatyczka posiekanych głów? Jesteś pewny, że mówimy o tej samej Cloud, synu? Przypomnij mi swoje imię.
— Jestem Shine. Shine Light — wydukał, zawstydzony. — Tak, ta sama Cloud. Zostawiła mnie z Diego, kiedy byliśmy dziećmi. Nie była w stanie poradzić sobie z twoim odejściem.
— A moja siostra nie próbowała jej zatrzymać? To do niej niepodobne. Narobić dzieci. Zostawić dzieci. I jeszcze spieprzyć do klubu świętoszek.
— Ciocia Shmi po śmierci Eddiego i urodzeniu Annie, również odeszła. Pracuje i żyje zupełnie normalnie, ale nie utrzymuje z córką kontaktu. Są zbyt... Poróżnione. Annie nie umie jej tego wybaczyć, a ciocia nie może znieść, że jej córka może w każdej chwili stracić życie — streścił Diego, powodując, że Shannon złapał się z niedowierzaniem za głowę.
— Eddie nie żyje — powtórzył krótko i przymknął na chwilę oczy.
— Zamordowali go, podczas ich ślubu — dodał Shine, czemu jedynie się przysłuchiwałam. Miałam okazję dowiedzieć się o poprzednim pokoleniu jeszcze więcej. Popatrzyłam na Shannona. Z każdą informacją stawał się coraz to bledszy.
— Wspaniale — burknął z rozwścieczeniem starszy odpowiednik Lighta i potarł dłonią nerwowo o czubek krótko przystrzyżonych włosów. — I co może jeszcze Carl z Percy'm wrócili do grania w tym swoim chorym bandzie i trzepią z tego hajs? — zapytał z rozdrażnieniem, wyprzedzając nas na znaczną odległość.
— Tak — potwierdził Diego, po czym krótko na mnie zerknął. — A Ivy umarła przy porodzie.
Shannon w przeciągu sekundy zamarł w miejscu.
— Tato? — Light chciał położyć dłoń na ramieniu ojca, ale ten gwałtownie odwrócił się w nasza stronę z niemalże płonącymi oczyma. — Naprawdę o tym wszystkim nie wiedziałeś? Aż tak umiejętnie odciągali cię od tak istotnych wiadomości przez cały ten czas? — dociekiwał, co szatyn potwierdził tylko skinieniem głowy. Miałam wrażenie, że informacja, dotycząca Ivy całkowicie zabiła w nim dobry nastrój. Przez wiele minut milczał, ale nikt nie przerywał mu przemyśleń. Wszyscy szliśmy posłusznie za jego posturą, która wprowadziła nas w dziwny korytarz, prowadzący do podziemnych garaży.
— Carl zostawił bliźnięta? — zapytał nagle, zapewne po dłuższym momencie przypominając sobie o wydarzeniach z dalekiej przeszłości. — Pierdolony niewdzięcznik — burknął. — Ona urodziła mu dzieci i przy tym umarła, a ten jebany chuj je zostawił — podsumował, po czym zatrzymał się przy jakimś wozie i pokręcił niedowierzająco głową. — To była moja ukochana siostra. Wybaczcie za słownictwo. — Wymusił uśmiech, po czym wskazał Diego samochód, co brunet bezproblemowo odczytał jako polecenie przejęcia wozu. Wymieniłam się z Shine'm spojrzeniem i wiedziałam już, co szatyn zamierzał uczynić. Chwyciłam go za ramię, by sobie odpuścił, ale był pierwszy.
— To jedna z nich.
Shannon posłuchał syna i przeniósł na mnie swój wzrok, kręcąc na boki głową.
— Nie, wcale nie — prychnął. — To byłoby zbyt proste.
Uniosłam jedną brew, ale nie zaskoczyło mnie to stwierdzenie. Padło tak wiele razy, że zdążyłam oswoić się z tą myślą.
Na mojej twarzy zagościł krótki uśmiech.
Sama nie wiedziałam, czy byłam zawiedziona.
Raczej niepewna.
Ktoś kłamał. Pogrywał z nami.
Kim ja i cholerna Chelsea byłyśmy?
— Tato, bliźnięta Ivy szukane były prawie tyle, ile minęło od twojej... Śmierci. Zaginięcia — poprawił się i zmierzył z ojcem spojrzeniem. Starszy z Cooperów skrzyżował ramiona i odetchnął.
— Mógłbym nie wiedzieć, że jesteś moim synem, gdybyś nie był do mnie tak podobny — powiedział wolno, nie przestając się w niego patrzeć. — Ale wyczułbym w drugiej osobie krew dziewczyny, z którą się wychowałem. Wyczułbym krew Ivy w kimś innym... Prędzej, niż krew własnej siostry i swoją własną, rozumiesz? — zapytał, po czym popatrzył na mnie i przekręcił głowę na jeden bok. — Przykro mi, ale nie nastawiaj się na bycie jej córką.
— Wcale się nią nie czuję — zapewniłam, przytakując głową. — To syn Charliego i twój syn wymyślili tę teorię, bo ja także mam bliźniaczkę. Ale to wcale nie musimy być my. To może być ktoś zupełnie inny. I prawdopodobnie tak jest. Zupełnie mnie to nie interesuje. — Kończąc zdanie, skłamałam. Im dłużej to trwało, tym bardziej chciałam wiedzieć, kim jestem. Do jakiej rodziny należę. Co się wydarzyło, że zostałam sama.
Ale uspokoiło mnie jego potwierdzenie. Nie był wiarygodnym źródłem, bo niby w jaki sposób wyczuwał krew? Jednak uspokoił mnie. Jakby dał mi pewność, że to, co czułam do jego syna, było dozwolone. Popatrzyłam na Lighta. Miałam wrażenie, że pomyślał o tym samym i przez jego twarz przemknął cień satysfakcji.
— Nie chcę przerywać, ale powinniśmy zmyć się do mojej kryjówki i zawiadomić dziadka, żeby wysłał po nas samolot. Im prędzej stąd znikniemy, tym lepiej — oświadczył Diego, czekając na możliwość zajęcia miejsca kierowcy. Shannon skinął potwierdzająco głową.
— Masz racje. Japończycy mnożą się tak szybko, że nie masz pojęcia. Za pół godziny zrobią obchód, zobaczą do czego doszło i odkryją, że mnie nie ma. A wtedy zacznie się zabawa. Lepiej, żebyśmy w tym czasie byli chociaż w drodze do samolotu — oświadczył, pocierając nerwowo czoło. — Próbowałem to zrobić co najmniej sto razy. Ale z wami może się udać. Kierujesz, młody? — zagadnął bruneta, który z lekkim uśmiechem mu przytaknął. — Ty jesteś Diego, tak? Okej, to ty jesteś tym młodszym synem.
— Właściwie to starszym — roześmiał się, wchodząc do blado czarnej Toyoty Supry.
— Wszystko jedno. — Machnął ze śmiechem, niedbale dłonią. — Ej wy, gówniaki. Wsiadać — zaśmiał się ostatecznie Shannon, wskazując nam dłonią na tylne siedzenia.
Popatrzyłam na siebie z Shine'm.
Chłopak przepuścił mnie w drodze do samochodu, a kiedy tylko zajęliśmy miejsca, ukradkiem splótł swoje palce z moimi. Pierwszy raz w życiu zawstydziłam się i poczułam na twarzy coś palącego. Odnosiłam wrażenie, że Diego i Shannon odwrócą się za moment, by z nas pożartować. W totalnym amoku nie zorientowałam się nawet, kiedy wyjechaliśmy z garażu, dopóki kilka innych wozów nie podążyło naszym śladem. Dotarcie mogło okazać się o wiele trudniejsze, niż myśleliśmy.
A zauroczenie to większy problem, niż mogłam się spodziewać.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz