-83-

6.9K 333 20
                                    

- I co? - zapytała Jo, wchodząc mi na plecy.

- Nie ma ich - fuknęłam.

- Wróćmy na brzeg i sprawdźmy - poradziła, zeskakując do wody. Zeszłam ze skały i odwróciłam się w jej stronę, krzycząc. - Co? - zapytała. - Wiem, że z tymi kolorami mi nie do twarzy. Charlie nie ma gustu. - Wzruszyła ramionami, a ja nadal krzyczyłam. Gdy odwróciła się, zrobiła to samo. - Charlie! - wrzeszczała, opierając się obok mnie, o skałę. - Shiley! - dodała. - Duchy!

- Nie. Nie duchy - mruknęli z zadowoleniem i zatkali nam usta. - Cicho, bo ratownicy nas wypatrzą.

- Ej, Charlie. - Shiley szturchnął przyjaciela w ramię. - Patrz, japoński statek. - Skinął na wolno pływający, wielki jacht wart pewnie kilkaset milionów dolarów.

- Sin Fao. - Przeczytałam granatowe litery spośród białego tła na czubie statku. - Cóż, nasi przyjaciele. Czyżby chcieli nas odwiedzić?

- Przerwijmy na razie naszą licytacje i sprawmy im przyjęcie powitalne. - Uśmiechnął się szatańsko mój mąż.

- Cóż, podliczając... Jajniki 4, męska solidarność 2. I kto jest lepszy? - zaśmiała się drwiąco Jo, płynąca za swoim narzeczonym, a moim bratem.

- Zamknij się - powiedzieli równocześnie, a ja zaczęłam się śmiać.

- Zajdziemy ich od tyłu - szepnął Charlie. - Mają linki i zakotwiczyli się na środku oceanu. Widać, chcą zgrywać turystów. - Podrapał się po brodzie.

- Na pewno mają na statku broń. Gdybyśmy ją dostali... - Szatyn spojrzał na najlepszego przyjaciela i oboje się tajemniczo uśmiechnęli.

- Dziwne miny, 1:0 - szepnęłam do blondynki, nie mogąc nic odczytać z ich wyrazów twarzy.

- Wejdziemy po lince od kotwicy, ale patrole ratownicze mogą nas wypatrzyć i usłyszeć wystrzały... - Charlie zmrużył oczy, gdy kiwnęli sobie, że nadeszła pora płynąć w stronę statku.

- Chyba, że ktoś z nas zająłby się sterownią i dał stąd dyla - wtrąciła się AJ, patrząc co rusz na mnie. W ten sposób mąż i brat też odwrócili się w tę stronę.

- Masz na myśli Rachel? Ona nie potrafi odróżnić statku powietrznego od morskiego - zaśmiał się złośliwie Shiley, a ja spiorunowałam go wzrokiem.

- Żebyś się nie zdziwił - mruknęłam i uderzyłam go w nagie plecy fioletowo-żółtą ręką, która błyskawicznie się na nim odznaczyła.

- Auć! - Spojrzał na mnie zły, masując się w miejscu, w którym zostawiłam po sobie ślad.

- Ale wystrzały mogą być głośne - kontynuował Charlie.

-  Kiedy Rachel ruszy, a wy zajmiecie się gangsterami, ja mogę skorzystać z kilku rzeczy i wywołać fajerwerki. Uczyłam się na chemii, jeśli chcesz o to zapytać. - Jo wyprzedziła brata i wszystko mu dokładnie objaśniła. - Muszę się tylko dostać do wnętrza statku.

- A przecież Sin Fao też od razu nie zaczną używać broni. Naraziliby się na odkrycie - dodał Shiley.

- Więc zróbmy zamieszanie i oddajmy ich policji - zauważyłam, a oni popatrzyli na mnie jak na wariatkę. - No co?

- Gangi mają swoje prawa, nie potrzebujemy psów, żeby się z nimi policzyć za naszych przyjaciół - oznajmił twardo Charlie. Cóż, zawsze byłam chętna do wszelkich akcji, ale coś w głębi duszy mówiło mi, że to zły pomysł. - Płyniemy - powiedział, po czym kilka ruchów nogami dalej byliśmy przy dolnej partii burty.

- Wejdę pierwszy i schowam się w maszynowni. Wyrzucę coś na dziób statku i zwabię ich tam, żeby dziewczyny mogły się łatwiej przedostać w swoje miejsca. Zgoda, szefie? - zaśmiał się do najlepszego przyjaciela.

- Twoja racja, prawa ręko. - Też walnął go w to samo miejsce, co ja przez co zrobił pokerową minę i zacisnął usta, ale bez dalszych rozmów przedostał się na statek.

- Teraz ja. - Uśmiechnęła się szeroko Jo i zaczęła wdrapywać się po linie. - Będę na tyłach, ale przejdę lewostronnie na dziób i wypuszczę fajerwerki. Przy źródle najlepiej się ich zagłuszy - wyjaśniła w połowie i mrugnęła mi oczkiem.

- Płyń na zachód, żeby jak najdalej od plaży - powiedział mi mąż, podsadzając do linki.

- Charlie, koniecznie ten statek? - Spojrzałam na niego niepewnie.

-  Sushi najlepiej łapać na wodzie, dziewczyno. - Uśmiechnął się szeroko, ale spochmurniał. - Co jest?

- Mam złe przeczucie, co do tego. - Zaczęłam się wspinać.

- Za dużo Gwiezdnych Wojen, kochanie - zaśmiał się i czekając kilka chwil, począł wspinać się tuż za mną.

Nie odwróciłam się nawet, żeby jeszcze raz na niego spojrzeć, a gdy usłyszałam jak mój brat zwabiał załogę pokładu na dziób, szybko pobiegłam do sterowni i za pomocą jednego mocnego skrętu, oderwałam słabo zakotwiczoną o podłożę linę, porywając ją w bok. Kiedy usłyszałam jak na pokładzie robił się zamęt, oderwałam ze ściany siekierę ratowniczą. Przymocowałam stery za pomocą drewnianego szczebla i odwróciłam się na dźwięk huku z drzwi. Japończyk wycelował we mnie karabinem i zaczął strzelać, rozwalając szybę naprzeciwko. Schyliłam się i uderzyłam mu swoją bronią w biodro odłączając tułów od nóg żółtoskórego. Koleś zaraz po nim padł obok, ale słysząc kroki jeszcze z czterech mężczyzn ukryłam się za drzwiami. Zabrałam broń jednemu z Japończyków i wychyliłam się nagle zestrzeliwując pierwszych dwóch. Nie starczyło naboi, dlatego gdy skoczyli, ukryłam się prędko za czymś w rodzaju biurka. Po chwili został ostrzelany, więc rzuciłam siekierą przygwożdżając martwe ciało skośnookiego do ściany. Został jeszcze jeden. Chłopak miej więcej w moim wieku, który tracąc towarzyszy, tracił też pewność siebie. Wychyliłam się zza biurka spoglądając na trzymającego w drżących dłoniach karabin chłopaka i miałam pewien plan.

- Rozumiesz mój język? - Spojrzałam na niego, a on wycelował we mnie i zaczął się odsuwać, kiwając głową. - Nie zabijaj mnie, zaufaj mi. Nie zrobię ci krzywdy.

- Jesteś niebezpieczna. Nie wolno mi ci ufać... - szepnął, drżącym głosem i nabił broń. Zdjęłam z siebie koszulkę i spodenki, pokazując, że jestem czysta.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz