LIV

655 40 3
                                    

- A więc trzeba przeprowadzić atak z kilku frontów. To będzie długa wojna i nie wiem, ile osób ją przeżyje, zwłaszcza, że Sin Fao i Squad Wolfs razem z paroma gości Valentines jest wiele więcej, niż nas. - mruknął tata bujając się na krześle. - Głównym celem jest odzyskanie dodatkowych elementów mapy i zabicie De Poole'a.
- Naprawdę mamy ryzykować dla tego czegoś? - westchnął wujek Shiley. - Nawet nie wiemy, co ukryte jest pod tym rzekomym skarbem. Może tak naprawdę go nie ma..
- A co jeśli jest i wpadnie w ich ręce? - żona obdarowała go znaczącym spojrzeniem. - Wszystko, co dotyczy tej mapy jest niepewne, ale lepiej jest mieć się na baczności i nie ryzykować.

Przysłuchiwałam się ich rozmowie i kompletnie nie wiedziałam, co myśleć. Moim celem było po prostu wybicie ich. Nie miałam głowy do żadnych map, chciałam tylko, żeby dali nam w końcu spokój. CoCo siedział obok grając na tablecie w jakąś grę, która co chwilę piszczała, coraz to mocniej mnie irytując. Wyrwałam urządzenie z ręki brata i rzuciłam nim o podłogę, żeby bateria w końcu wypadła i dała mi święty spokój.
- No ejj! Miałem już dwa tysiące punktów! Pobiłem życiowy rekord! - oburzył się.
- Tak to bywa w życiu. - westchnęłam. - Trzeba wyłączać dźwięk podczas gier, żeby nie wkurwiał innych.
- Dzięki, siostra. - odburknął i skrzyżował ręce, pokazując mi jak bardzo jest sfrustrowany. Po chwili jednak roześmiał się i mocno mnie przytulił. - Dawno nie spędzaliśmy razem czasu.
- Faktycznie. - zauważyłam. - Odkąd mamy swoje drugie połówki i będziemy rodzicami, to jednak nie łatwe zadanie. - zaśmiałam się, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Boże, czemu muszę być taki dorosły mając osiemnaście lat. - zaczął się śmiać, a jego ojciec do nas podszedł. - O, cześć tato.
- Widzimy się dzisiaj od rana.
- Wiem, ale i tak chciałem się przywitać.
- Po raz piąty. - wujek Shiley skrzyżował ręce i popatrzył na roześmianego syna, kręcąc głową. - Niemożliwe z was dzieci. - mruknął. - Za dwie godziny wyjeżdżamy.
- Nieprawda. Ja wylatuje. - Shannon poruszył zabawnie brwiami, na co zdzieliłam go przez głowę.
- Bądź milszy dla tatusia. - zaśmiałam się i popatrzyłam na wujka. - Jaki jest plan?

- Eddie zajmie się rozszyfrowaniem dostępu do sejfu razem z Paulem i Tomem, Shannon pokieruje grupą dwóch helikopterów od zachodu i wschodu, Percy i grupa snajperów otoczą willę z dachód budynków od północy i południa, Carlos poprowadzi grupą aut, które otoczą kryjówkę Squad Wolfs dookoła. Charlie wejdzie przez centralne drzwi, ja z Jo od tyłu, Shmi i Cloud przez balkon, a ty i Zoey tym tajnym przejściem, na wypadek gdyby De Poole chciał spierdolić.
- I wszystko jasne. - uśmiechnęłam się. - Mama nie bierze udziału?
- Twój ojciec jej nie pozwala. I lepiej się nie odzywaj, bo tobie też zabroni iść. Ma dziś posępny humor. - wujek pstryknął mnie w nosa i zaczął odchodzić. - Zbierajcie się powoli i przygotujcie broń. Pora wyruszyć na wojnę.

- Dziwnie to zabrzmiało. - mruknął Shannon, a ja zaczęłam się śmiać i mocno go przytuliłam.
- Dozobaczenia po akcji.
- Do siego. - mrugnął mi okiem i ruszył na górę. Ja przeszłam do kuchni, gdzie leżał mój telefon i od razu skontaktowałam się z przyjaciółką.

- Blondi, gdzie jesteś?
- Za twoimi plecami. - usłyszałam jej głośny rechot i rozbawioną minę, kiedy wpatrywała się we mnie, trzymając komórkę przy uchu. - Kompletnie cię nie widzę, czy to noc?
- Nie, straciłaś wzrok, leszczu. - podeszłam i roztrzepałam jej jasne kołtuny. - Idziemy po broń i musimy się lepiej ubrać.
- A to już zaczynamy? - spoważniała. - Chwila. My?
- Tak, zaczynamy i tak, jesteś ze mną w grupie. Musimy odnaleźć ten hudrant wokół kryjówki i iść nim do sypialni De Poole'a. Może będzie chciał spieprzać.
- Czyli fajnie. - zaśmiała się. - A co z moim perkusistą?
- To snajper.
- Poważnie? - uniosła brwi do góry. - Dziwne, że się do tego nadaje. W inne dziury ciężko mu trafić.
Zaczęłam się niepohamowanie śmiać.
- Żartowałam. Idziemy. - złapała mnie za dłoń i pociągnęła do mojego starego pokoju, gdzie znajdowało się nadal kilka rzeczy i ubrań, pasujących na tę okazję. Wybrałam czarną bluzę i legginsy z osłonami na kolana, a włosy związałam w dwa warkocze. Za buty posłużyły mi ciężkie, choć ciche w chodzeniu glany i byłam gotowa. Na specjalny pasek przypięłam trzy pistolety i pełne magazynki do każdego z nich, jedną minę i oczywiście siekierę, bez której ani rusz.
- Dasz radę zmieścić kosę? - zaśmiałam się z niej, a ona pokręciło znacząco głową.
- Chyba że CoCo przetransortuje mi ją górą.
- No raczej nie. - położyłam jej rękę na ramieniu. - Przykro mi.
- Zniosę ten ból. - kiwnęła głową i znowu obie roześmiałyśmy się. Przez długą chwilę naprawdę spoważniałam. Przypomiałam sobie o śmierci trójki przyjaciół i o słowach Japończyka, które wypowiedział na temat zrewanżowania się. Westchnęłam.
- Pamiętaj, że co by nie było, przeżyjesz tę walkę. - ścisnęłam mocniej jej dłoń. - Nie dam odebrać sobie kolejnej blondynki.
- Ivy.. - szepnęła, a ja wiedziałam, że zaraz się rozlei. Przytuliłam ją mocno i obie rytmicznie przekierowałyśmy się na dół.
- Tato.. - zaczęłam.
- Wasz samochód stoi na dworze. Jedźcie inną drogą, niż my, żeby nikt nie zwrócił na was uwagi. Nie podjeżdżajcie pod kryjówkę. Zostawcie samochód nieco dalej i uważajcie na siebie. - pocałował mnie w czoło.
- Wszyscy już ruszyli? - zdziwiłam się.
- Tak. Widzimy się na miejscu.
- Lynn, masz być ostrożna, jasne? - mama wyłoniła się zza jego pleców i pogroziła mi paluszkiem. Uśmiechnęłam się lekko i ruszyłam do wozu za Zoey. Ciemnoczerwone ferrari stało gotowe do odjazdu. Rzuciłam się za kierownicę i czekałam, aż będę mogła dać upust emocjom. Co by nie było, zwyciężymy.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz