-Shiley, ścieżka zła (rozdział dodatkowy)-

5.2K 141 32
                                    


Żarcie w akademiku było koszmarne.

Codziennie musiałem zrywać się wcześnie rano, żeby zajść do cukierni po coś smacznego, a potem spędzałem pół dnia na wykładach prawniczych. Moje życie było cholernie nudne, ale nie mogłem narzekać.

Moja mama od zawsze pragnęła, żebym zajął w życiu wysokie stanowisko, więc zafundowała mi studia z wydziału prawa na najlepszym collage'u w Phoenix.

Ceniłem, że tak bardzo się starała wobec swoich dzieci, zważając na fakt, iż ojciec był wobec nas totalnie obojętny, siedząc wraz z kochanką w Japonii.

Choć całe wykłady marnowałem na pisanie stosu wiadomości do młodszej siostry, która była stale zajęta spędzaniem czasu ze swoją rudą, chudą przyjaciółką albo śledziła mojego przyjaciela, w którym była zadurzona, to nie chciałem rzucić nauki, aby nie zawieść rodzicielki.

Wolałbym dalej tkwić w Chicago, buntować się przeciwko całemu światu z kumplem i dokuczać siostrze, i Amy, niż żyć w tym "prestiżowym, ekskluzywnym" Akademiku, dla bogatych dzieciaczków z zadartym nosem.

Miałem dość monotonii i prostolinijności w swoim życiu, więc wzbogacałem je o różne hakerstwa, drobne kradzieże, uczestniczenie w nielegalnych wyścigach samochodowych czy chociażby błahych ucieczkach z budy.

Wszystko to miało swój początek, gdy różni kolesie z wydziału prawa czy innych kierunków zaczęli znikać w niewyjaśnionych okolicznościach.

Mnie również spotkałby marny los, gdyby nie ocalenie przez pewnego kolesia ze swoją ekipą. Jako, iż wokół było niebezpiecznie, zacząłem ćwiczyć sporty walki, uczyć się obsługiwania broni i uczestniczyć w nielegalnym życiu miasta.

Znudzony ciągłą paplaniną o druczkach prawnych, urywałem się na pierwszej lepszej przerwie i maszerowałem z deską w ręku, do najbliższego parku skateboardowego, aby się jakoś rozerwać.

Miałem nadzieje, że prędzej czy później zjawią się tutejsze łobuzy i zabiorą mnie do jakiegoś kolejnego, odjechanego, niezgodnego z prawem miejsca, abym po wyszkoleniu się w złym świecie, mógł zniszczyć życie tym, którzy chcieli pozbawić mnie narządów.

Skręciłem z ulicy głównej w kręte ścieżki, pomiędzy budynkami, uświadamiając się w swojej umiejętności jeżdżenia na desce, gdy usłyszałem nagle stłumione krzyki kilkunastu mężczyzn i jeden, donośny, kobiecy głos.

Złapałem deskę w rękę, nie chcąc wywoływać hałasu i przybliżyłem się do muru, oglądając z zainteresowaniem dziejącą się tam sprzeczkę.

— Co mnie to, kurwa obchodzi? — warknął pewien blondyn, patrząc na wrogów z wyższością.

Bez dłuższego namysłu rozpoznałem w nim dowódcę ekipy, która uratowała mnie kiedyś przed bandą złodziei narządów. Poczułem, że to była moja szansa na poznanie go.

— W moim słowniku nie ma "potrzebujemy więcej czasu"!

— Po prostu urżnijmy im ryje — odezwała się rudowłosa piękność, sięgająca zaledwie do kości biodrowych jasnowłosego, najwyraźniej, dowódcy ich duetu.

Dowódca.

Tak jak ostatnio, gdy go widziałem.

— Nie damy się tak łatwo! — powiedział jeden z ich przeciwników, pokazując nietypowej dwójce, środkowy palec. — Możemy utargować haracz z Rider Shark, na pewno będą zadowoleni!

— O ile będziesz potrafił się z nimi dogadać, po tym jak urżnę ci jęzor i wsadzę go w dupę — syknęła ruda, wyciągając zza paska lśniącą broń.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz