-XXVII-

520 22 14
                                    

*POV* JAMIE

Po obiedzie, wstąpiłem do ojca, by wymienić się z nim kilkoma spostrzeżeniami, dotyczącymi ostatnich wydarzeń i czym prędzej wracałem do swojego pokoju, w którym miała odwiedzić mnie Ruth. Czułem się wyjątkowo niepewnie – jak nigdy w życiu. Zauważyłem, że blondynka była obiektem westchnień Lucyfera i to od bardzo dawna. Czy mogłem odbić dziewczynę własnemu siostrzeńcowi? Przejechałem dłonią po jasnych włosach, głośno wzdychając. Nagle usłyszałem dwa odmienne głosy, żywo dyskutujące ze sobą na balkonie. Wychyliłem się na moment, by przyjrzeć parze, która się tam znajdowała. Blondynka zgasiła papierosa i wyrzuciła peta gdzieś na dół. Zaraz potem skrzyżowała ramiona i popatrzyła na kasztanowowłosego wyczekująco. Lucyfer pochylił się nad nią, lekko pocierając dłonią o jej dłoń. Skłamałbym, gdybym powiedział, że taki gest nie wywołał we mnie uczucia zazdrości. Ruth wyrwała się od jego dotyku i wywróciła oczami. Przysunąłem się jeszcze bliżej po cichu, by dowiedzieć się, o czym rozmawiają.

— Nie, Lucyfer. Przestań. — Blondynka pokręciła na boki głową, patrząc w górę na mojego siostrzeńca z wygiętymi w dwa łuki brwiami. — Kręciliśmy ze sobą, kiedy ja byłam jeszcze dobrą Ruth, a ty ułożonym Lucy'm. Nigdy nie łączyło nas nic więcej, poza flirtem. Przestań mnie sobie przywłaszczać.

— To będzie kłamstwo, jeśli powiesz, że ułożony Lucy kręcił cię bardziej, niż piekielny — stwierdził, pewnym siebie tonem głosu, z góry na nią spoglądając. Blondynka zarumieniła się, co potwierdziło, że miał rację. — Ja nie muszę przestawać. To ty przestań być taka dumna — oświadczył, mierząc się z nią machiawelicznym spojrzeniem.

— Nie jestem dumna. Wmawiasz to sobie, bo nie chcesz przyjąć, że daję ci kosza — oświadczyła mocnym głosem, uderzając palcem w jego klatę. Chłopak chwycił dłoń, którą w niego stukała i obejmując ją całą, przyciągnął w swoją stronę. — Lucy, nie ulegnę twojemu urokowi, choćbyś użył piekielnych sztuczek.

— Jesteś pewna? — zaśmiał się, a jej wyraz twarzy z każdą sekundą zaczynał robić się nieco łagodniejszy. Trzeba było przyznać, że Lucy potrafił zapanować nad sytuacją i pokierować wszystko po własnej myśli.

Nie mogłem dłużej przyglądać się temu scenariuszowi.

Odsunąłem się po cichu od balkonu i prędko pokierowałem się do swojego pokoju, głośno zamykając za sobą drzwi. Potarłem dłońmi o twarz. Byłem rozdarty. Z jednej strony chciałem zacząć nakłaniać Ruth, by dała mojemu, od dziecka nieszczęśliwemu siostrzeńcowi, choć odrobinę czułości, a z drugiej zaczynałem odczuwać wściekłość na samą myśl o tym, że ktoś inny mógłby ją mieć, nawet jeśli chodziło o syna Ivy. Usiadłem na łóżku i zacząłem tępo wpatrywać się w podłogę.

To było dziwne uczucie – nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Nieważne, czy chodziło o Lexie, czy jakąkolwiek inną dziewczynę, z którą kręciłem. Wszystkie były mi zupełnie obojętne, kiedy wchodziły w interakcje z innymi facetami.

Nagle do mojego pokoju nastąpiło ciche pukanie, a po chwili sylwetka Ruth znalazła się w środku. Moje serce na moment stanęło, kiedy zobaczyłem jej zrezygnowaną twarz, ciężko wzdychającą, zapewne po trudnej rozmowie z moim siostrzeńcem.

— Lucy jest niezniszczalny — mruknęła, zakładając falujący się włos za ucho. — Istnieje jakiś sposób za okiełznanie Carterów? — zaśmiała się, zmierzając w moją stronę. Wymusiłem uśmiech, ale podszedłem szybko w stronę biurka, ociężale siadając na wysokim fotelu. — Jamie, co ci jest?

— Nie powinnaś go tak olewać — powiedziałem na wstępie, unosząc głowę, by zmierzyć się z nią spojrzeniem. Dziewczyna popatrzyła na mnie niedowierzająco. — Ruth, on potrzebuje kogoś takiego jak ty. Jesteś wyjątkową dziewczyną, idealną dla kogoś równie wyjątkowego.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz