-XXXII-

380 22 25
                                    


*POV* JAMIE


W salonie panowało tak wielkie zamieszanie jak jeszcze nigdy. Trzy pokolenia gangsterów krzątały się wokoło, w poszukiwaniu najlepszych broni i wymieniając się pomocnymi uwagami. Mama i Amy, jako jedyne miały zostać w willi, bo ojciec i Shiley stanowczo zabronili im jakiegokolwiek wmieszania się w gangsterskie porachunki. Kobiety miały obserwować nas z komputerów Shine'a i w razie czego informować o wszystkim przez pagery. Popatrzyłem na Ruth. Dziewczyna miała na sobie świetny, lateksowy strój, który miał umożliwić jej płynne przemieszczanie się po posiadłości wroga. Grupa Lucyfera, do której należała, miała jako ostatnia wyjść z willi, toteż blondynka bez pośpiechu przeglądała kolejną walizkę z różnorodnymi sztyletami, testując ich skuteczność. Przypatrzyłem się tej scenie w oczarowaniu, po czym dostałem z łokcia od Hazel. Dziewczyna skinęła mi głową w stronę Carlosa, który ewidentnie od kilku minut próbował nawiązać ze mną jakikolwiek kontakt. Pochłonięty obserwowaniem Ruth, lekceważyłem jakiekolwiek hałasy wokoło mnie. Podszedłem do szwagra, kiwając lekko brodą w jego kierunku.

— Wzięliście wszystko, co trzeba? — zapytał, sam również przygotowując się do wyprawy. On i mój ojciec, który nie ufał zdolnościom Carlosa mieli pomóc nam pozbyć się Valentines i innych naocznych gangów z kilku frontów.

— Oprócz broni, raczej niczego więcej nie potrzebujemy — zauważyłem, przejeżdżając dłonią po włosach. Carlos roześmiał się krótko i wskazał ręką, że Hazel i Shine udali się już w stronę garażu. Mojego ojca także nie było wówczas nigdzie widać, więc pewnie znajdował się z masą innych swoich podopiecznych w jednym z wielu, sportowych wozów.

— Szczęścia. Przyda się na terenie naszego wroga — mruknął Carl, machając na pożegnanie w stronę swojego syna. Chłopak uśmiechnął się do ojca i odpowiedział na jego gest. W gruncie rzeczy miło było widzieć ten obrazek. Spuściłem wzrok i już miałem wysunąć się na prowadzenie, kiedy zobaczyłem przed sobą posturę ojca.

— Brzuszki najedzone? Mam nadzieję, że nie piliście zbyt wiele, bo do najbliższej toalety trochę minie — prychnął szarowłosy, spoglądając na Carlosa z wyraźną nieufnością.

— Najwyżej będziesz mieć mokro w wozie — odpowiedział zaczepnie mój szwagier, a ja od razu klepnąłem go po ramieniu. Nie potrzebowaliśmy kłótni w takim momencie.

— Wszędzie, tylko nie w wozie — mruknąłem, wywracając z rezygnacją oczami. Cieszyłem się, że mężczyźni mieli do oczyszczenia inny teren, bo nie przeżyłbym ich kolejnej kłótni w trakcie jazdy.

— Przede wszystkim w majtkach. Hazel lubi tak w samolocie, samochodzie... — Shine, śmiejąc się i skrywając, przed bijącą go dziewczyną, popatrzył w naszą stronę z rozbawieniem. — Musimy przetestować każdy środek transportu. Potem damy wam znać, gdzie najlepiej mieć mokre gacie. I nie tylko gacie.

— Jak zawsze zabawny — stwierdziła Hazel, po czym wepchnęła go z powrotem do miejsca, skąd przyszli, sama zatrzymując się w progu. — Ruszysz dupę, Jamie?

— Właśnie do was szedłem — zapewniłem, patrząc wymijająco na ojca i Carlosa. — Pilnujcie tyłów i niech wasze sprzeczki nie spowodują ociągania się całej kompanii.

— Nie ucz księdza pacierza — mruknął mój ojciec, kiwając na pożegnanie reszcie swoich przyjaciół. — Do wozu, Carl.

— Jasne, tatku.

— Przestań mnie tak, do cholery, nazywać! Nie wziąłeś ślubu z Ivy, nie jesteśmy rodziną — stwierdził twardo jasnowłosy, ale brunet był już w przejściu, którym wcześniej wydostał się Shine i Hazel, więc z rezygnacją wywrócił tylko oczami. — Będziemy w kontakcie — zapewnił mnie ojciec i wyszedł z salonu, przede mną.

Game with badboys ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz