Rozdział 25

251 21 2
                                    

  Obudziłam się o ósmej, zeszłam z łóżka i poszłam do łazienki, żeby się załatwić i zmienić tampona. Stwierdziłam że zębów jeszcze nie umyje, to by było bezsensu skoro jeszcze nie jadłam śniadania. Zeszłam do kuchni, wstawiłam wodę na herbatę i zjadłam jogurt owocowy, który był w lodówce. Kiedy zalałam herbatę gorącą wodą, chwyciłam kubek i poszłam do salonu. Włączyłam telewizor i wygodnie się rozsiadłam, akurat leciał film dokumentalny o Titanicu, więc zostawiłam. Po skończonym dokumencie przełączyłam na AXN, gdzie za chwilę miał zacząć lecieć Teen Wolf. Tak się złożyło, że puścili pierwszy odcinek pierwszego sezonu. Z zaciekawieniem przypatrywałam się akcji która się właśnie odgrywała, Scott został ugryziony przez wilkołaka. Uwielbiam ten serial, tak się składa, że Teen Wolf to jeden z dwóch moich ulubionych seriali, poza nim jest jeszcze Glee.
-Co oglądasz? - spytała Van wchodząc do salonu, nic nie mówiąc wskazałam na telewizor, ta zaczęła piszczeć i dosiadła się do mnie. -Kocham ten serial! - razem w ciszy oglądałyśmy.
-Boże jak ja kocham Derek'a! - powiedziałam, kiedy było właśnie zbliżenie na niego.
-Laura weź się ogarnij. - siostra popatrzyła na mnie z politowaniem, pokazała jej język i wróciłam do oglądania. Przy końcówce odcinka przyszła do nas ciocia, kiedy zobaczyła co leci w telewizji zaczęła nas opierdzielać, że jej nie zawołałyśmy. Ale uspokoiła się, widząc że będą lecieć jeszcze dwa odcinki.
-Czołem dziewczyny. Co jest na śniadanie? - wuja Robert staną pomiędzy telewizorem, a nami, dzięki czemu miałyśmy zasłonięty obraz.
-Spierdalaj stąd! - krzyknęła Kristen rzucają w wuja poduszką, która leżała na kanapie.
-Po co ta agresja? Ja tylko chciałem się spytać co jest na śniadanie. - zaczął się bronić.
-To co sobie zrobisz to będziesz miał. - syknęła ciocia.
-Spokojnie. Lepiej już pójdę, bo za raz w dziób dostane. - mężczyzna podniósł poduszkę z ziemi i odrzucił ją z powrotem na kanapę. Ciocia już otworzyła usta, żeby skomentować wypowiedź męża, ale w ostateczności postanowiła się powstrzymać. Kiedy wuja opuścił pomieszczenie, ciocia zawołała go do siebie. - Tak, kochanie?
-Zrobisz mi i dziewczynką kanapki? - ten nic nie mówiąc przewrócił teatralnie oczami i skinął głową. Po jakimś czasie wuja wrócił z naszykowaną stertom kanapek z serem i pomidorem, każda z nas nie odrywając wzroku z telewizora zabrała po jednej kanapce.
-Co wy za głupi serial oglądacie? - brunet porwał jedną kanapkę i usiadł koło swojej żony.
-Słucham? Teen Wolf nie jest głupim serialem! - oburzyła się Vanessa.
-Robert masz trzy sekundy na opuszczenie tego otóż pomieszczenia, bo jak nie to urwę ci fiuta i przyszyje do czoła, tak że będziesz wyglądał jak niedojebany jednorożec! - wyraz twarzy cioci został nie wzruszony, a poważny ton jej głosu jasno wskazywał, że byłaby zdolna do tego co powiedziała.
-Gdyby nie to, że kupuje ci tampony i mniej więcej orientuje się, kiedy masz miesiączkę, to bym pomyślał że masz okres. - wstał i wyszedł z salonu.
-Boże jak ten człowiek mnie denerwuje. Pamiętajcie dziewczynki nigdy się nie żęcie, z tymi facetami szału można dostać.
-Nawet nie waż się tego komentować. - ostrzegłam siostrę, widząc jak chciała już rzucić jakąś uwagę na temat mnie i mojego chłopaka. Ta się powstrzymała od zbędnych komentarzy, za co byłam jej do zgodnie wdzięczna.
*Narrator*
W tym samym czasie kiedy siostry Marano i Kristen oglądały Teen Wolf'a, Mark siedział przy stole w kuchni popijając kawę i czytając gazetę, a Stormie zmywała naczynia. Do pomieszczenia wpadł z impetem Ross, państwo Lynch wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie.
-Wybierasz się gdzieś Ross? - zaczął mężczyzna.
-Tak, umówiłem się. - odpowiedział zaglądając do lodówki.
-Z Laurą? - zapytała kobieta nie odrywając wzroku z syna.
-Nie, z kolegami. - zamkną lodówkę nic z niej nie biorąc. -Dobra, będę leciał. - już chciał wychodzić, ale przywołał go głos rodzicielki.
-Zaczekaj. Już wychodzisz?
-Tak mamuś.
-Ale tak bez śniadania? - wskazała na stół, gdzie siedział Mark.
-Nie mam czasu. - jak napotkał się ze stanowczym wzrokiem matki dodał szybko. -Wezmę jabłko, obiecuję że zjem je po drodze.
-Czekaj zrobię ci herbatki, żebyś sobie wypił. - Stormie chwyciła w dłoń czajnik i zaczęła nalewać do niego wody.
-Mama nie trzeba, a i tak jestem już spóźniony. Ale dzięki za troskę. - blondyn podszedł do mamy i pocałował ją w czoło. -Kocham Cię mamo.
-Ja ciebie też Ross. - przytulała syna z całych sił. Chłopak wziął jabłko, wychodząc zatrzymał się na chwilę w progu.
-A tato, ciebie też kocham. - młody Lynch uśmiechnął się i szybko wybiegł z domu.
-Wiesz, że powinnaś przestać się cackać z nimi. - Mark odłożył gazetę na stół i spojrzał na małżonkę, która odkładała czajnik z powrotem na kuchenkę.
-Nie bardzo rozumiem, o co ci chodzi.
-O to, że traktujesz ich wszystkich jak małe dzieci, które cały czas potrzebują pomocy mamy, bo same nie umieją sobie w niczym poradzić.
-Niby kiedy tak ich potraktowałam? - blondynka przyłożyła ręce do bioder.
-"Czekaj zrobię ci herbatki, żebyś sobie wypił." - próbował naśladować głos swojej żony. - Mogłaś powiedzieć "Ross, synku, czekaj mamusia zrobi ci herbatkę, żebyś sobie wypił i obierze jabłuszko, oraz pokroi w małe kosteczki, żebyś się czasem nie zadławił"
-Przesadzasz Mark, ja tylko troszczę się o nasze dzieci.
-Ostatnio kiedy Ellington przyszedł do Rocky'ego, a jego nie było, zrobiłaś mu do jedzenia kanapki i co chwile cackałaś się z nim i pytałaś czy czegoś mu nie potrzeba. - przypomniał mężczyzna biorąc łyka kawy.
-Ellington jest prawie jak syn. - zaczęła tłumaczyć, jąkając się przy tym.
-Przyznaj się, czas odciąć pępowinę i dać swobodę życia im.
-Może masz racje.... - nie skończyła, bo przerwał jej Mark.
-Jasne, że mam rację.
-Ale oni mi tak szybko urośli, każde z nich jest prawie dorosłe. Zanim się obejrzysz zostaniemy sami w tym domu. - wskazała na otaczającą ich przestrzeń, z każdym wypowiadającym słowem kobiecie coraz bardziej łamał się głos, widząc to w jakim jest stanie Stormie, Mark szybko do niej podszedł i przytulił.
-Nie przejmuj się tym. Pomyśl o tym, że jak wszystkie nasze dzieci się wyprowadzą, w końcu będziemy mogli robi takie rzeczy na które teraz nie możemy sobie pozwolić. Może wybierzemy się na długą wycieczkę po całych stanach? Albo w ogóle nie będziemy wychodzić z łóżka. - starał się jakoś pocieszyć blondynkę, która po wysłuchaniu wszystkiego co powiedział jej mąż trochę mniej była smutna.
-A jak oni nie będą nas odwiedzać?
-To my wtedy zrobimy im wjazd na chatę, uwierz mi że rodzonych rodziców by nie wywalili z domu. A tak poza tym, chyba to nam nie grozi. Prędzej czy później jedno z naszych dzieci zgłodnieje i przyjdzie do nas na darmową wyżerkę, albo któremuś skończy się kasa i przyjdzie pożyczyć. - obydwoje zaśmiali się ze słów Lyncha.
-Ale ty wierz Mark, że musisz porozmawiać poważnie z Ross'em? - spytała odrywając się od męża.
-Ale o czym? - zdziwił się, nie miał pojęcia o co chodzi jego żonie.
-Skoro Ross ma teraz dziewczynę, musisz mu uświadomić niektóre sprawy.
-Jakie sprawy? - mężczyzna zrobił wielkie oczy nie mając pojęcia o co chodzi, dopiero po chwili zdał sobie sprawę, o co chodziło Stormie. -A o tych sprawach.
-Tak o tych.
-A przecież już rozmawiałem z nich o tym, z Riker'em, Rocky'm i Ryland'em też.
-Ale jakbyś mógł mu przypomnieć to....
-Czekaj, czekaj. Myślisz, że Ross i Laura mogliby już współżyć między sobą? Przecież oni są ze sobą od paru dni, nie sądzę żeby takie rzeczy chodziły im po głowach.
-Może jeszcze się ze sobą nie kochali, ale pewnie za jakiś czas będą chcieli. Są tylko głupimi nastolatkami, a w tym wieku ma się głupie pomysły i chce się robić rzeczy dla dorosłych. A co jeśli okaże się że za parę miesięcy, zostaniemy dziatkami? Dlatego lepiej jest dmuchać na zimne.
-Mam mu powiedzieć, że ma zachować czystość aż do ślubu? - Mark popatrzył na blondynkę, jak na wariatkę.
-Oczywiście, że nie. I tak cię nie posłucha. Masz mu powiedzieć jak należy bezpiecznie uprawiać seks. A tak poza tym, co ja ci będę mówiła jak masz z nim gadać? Jesteś jego ojcem, to ty wymyśl jak mu to powiedzieć.
-A tak na chwilę odbiegając od Ross'a. Czy za każdym razem kiedy jeden z naszych synów będzie miał dziewczynę, to będę musiał z nim przeprowadzać takiego typu rozmowy?
-Tylko wtedy kiedy będzie widać, że to coś poważnego na nie dwu tygodniowy romans polegający na chodzeniu do kina i ewentualnie całowaniu się. Nasi synowie nie są na tyle głupi, żeby tak poważną rzecz robić z byle kim. Nie tak ich wychowaliśmy.
-A skąd wiesz, że Ross i Laura to coś poważnego?
-Znam swoje dziecko, Ross jest na maksa zakochany w Laurze i ze wzajemnością. Wystarczy spojrzeć jak na siebie patrzą. - nie czekając na jakikolwiek komentarz ze strony męża Stormie opuściła kuchnie.
***
Vanessa siedziała przy biurku z podciągniętymi nogami do siebie i przeglądała na laptopie portale społecznościowe. Postanowiła zalogować się na Facebooka, na którego nie wchodziła od niepamiętnych czasów. Przeglądając tablice nic ciekawego nie zwróciło jej uwagi, co jakiś czas wyskakiwały jej zdjęcia jakiś głupich i pustych lalek, których szczerze nie lubiła, ale i tak pod ich zdjęciem klikała przycisk "Lubię to", żałowała że teraz przy tych nowych przyciskach nie ma jakiegoś z rzygającą minką czy czegoś podobnego. Jest tyle emocji które chciała wyrazić pokazując jak bardzo kogoś nie trawi, ale i tak uważała, że lepiej jest powiedzieć komuś w twarz, że się go nie cierpi, niż hejtować w internecie. Jej przemyślenia przerwał dźwięk przychodzącego sms'a, chwyciła telefon, który był na biurku i odblokowała go. Przeczytała treść wiadomości od Riker'a i zaśmiała się pod nosem "Hejka Vanessa. Nie chciałabyś się ze mną przejść do sklepu i wybrać papieru do srocza?" tylko on mógł coś takiego napisać, pomyślała. Szybko wystukała odpowiedź "Ok" schowała telefon do tylnej kieszeni spodni i wyłączyła laptopa. Zeszła na dół, założyła na siebie czarne trampki i nikomu nic nie mówiąc wyszła z dom. Akurat w tym samym czasie z domu wyszedł Riker,, podszedł i przywitał się z dziewczyną. Obydwoje udali się do najbliższego spożywczego sklepu, chłopak jak prawdziwy dżentelmen przepuścił brunetkę pierwsza w drzwiach. Podeszli do działu chemicznego, gdzie zatrzymali się koło papieru toaletowego.
-To jaki wybierasz ten papier? - Vanessa wskazała na półkę wypchaną różnorodnymi rodzajami papieru.
-No właśnie nie wiem, zawsze braliśmy Foxy, ale postanowiłem tym razem zaszaleć i wybrać coś bardziej ekstrawaganckiego. - powiedział nie odrywając wzroku z półki.
-I dlatego właśnie poprosiłeś mnie o pomoc?
-Właśnie dla tego Van. - blondyn objął ramieniem dziewczynę.
-A mniej więcej masz już jakiś zarys co chcesz konkretnego kupić? Co ten papier musi posiadać i jakie spełniać funkcje, że ty go zechcesz?
-Nie wiem. Ale na pewno nie kupie szarego, śmierdzącego i nudnego papieru. - powiedział stanowczo, zdejmując rękę z ramienia przyjaciółki.
-A chcesz jakiś pachnący? Ze wzorkami? Z konkretnym kolorem? Z trzema czy czterema warstwami? - wypytywała się starsza Marano.
-Jakbym wiedział to bym cię nie zapraszał na wspólne wybieranie srataśmy!? - Riker powiedział to tak głośno, ze kilka osób się spojrzało na nich.
-Nie potrzebnie się tak unosisz. A co powiedz na papier ze wzorkami Spider Man'a? Ciekawy, kolorowy i popatrz ma trzy wytrzymałe warstwy. To co bierzesz go? - Van chwyciła papier do rąk i dźgnęła łokciem ręka chłopaka.
-Czy ty oszalałaś? Mam dupę wycierać w wspaniałego Spider Man'a? Chyba cię powaliło! - blondyn naskoczył na brunetkę, ta jak oparzona szybko odłożyła papier.
-A ten z pingwinami?
-Ten nie, mama kolegi raz kupiła i mówił że ten papier jest do dupy.
-A niby do czego ma być? - zaśmiała się Marano, a jej towarzysz spojrzał na nią z zażenowaniem. -No co? Jakbyś to ty powiedział, to byłoby śmieszne, a jak ja, to już nie.
-Sorry, ale spójrz na mnie, a potem na siebie. Ja jestem fajny, a ty jesteś...
-Jaka jestem? - warknęła Vanessa przerywając chłopakowi. Widząc zabójczy wzrok przyjaciółki Riker dodał szybko.
-Ty też jesteś fajna. To jaki bierzemy ten papier? - spuścił wzrok na swoje buty.
-No nie wiem Riker, jesteś strasznie wybredny nic ci nie pasuje.
-Co ja na to poradzę, że nie chce wycierać tyłka byle gównem?
-W takim razie weź kup Regine i daj mi święty spokój. - dziewczyna wcisnęła do rąk blondyna wcześnie wspomniany papier. -Nie zamierzam całego dnia tutaj spędzić.
-Okej może być Regina. To co idziemy do kasy? - nie oglądając się za nią ruszył przed siebie.
-Zaczekaj chwile, tylko wezmę ten słodki papier w pieski. - Riker przewrócił oczami i poczekał na koleżankę na początku działu. Jak tylko brunetka do niego dołączyła obydwaj udali się do kasy. Całą drogę powrotna przegadali o różnorodnych filmach o psach, gdy oboje doszli (bez skojarzeń ~ aut) pożegnali się ze sobą i każde z nich weszło do swojego domu. Vanessa szybko pobiegła na górę, na schodach minęła się z Laurą, która schodziła właśnie do kuchni. Po przekroczeniu progu pomieszczenia młoda Marano podeszła do lodówki, w celu wyciągnięcia i napicia się mleka. Kiedy otworzyła szafę chłodzącą i zobaczyła, że nie ma mleka, zaczęła płakać. Nie potrafiła powstrzymać łez, same wypływały jej z oczu. Nie zauważyła nawet, że Robert wszedł do kuchni, mężczyzna widząc zapłakaną dziewczynę szybko do niej podszedł i przytulił.
-Co się stało? - zapytał zmartwionym głosem.
-Mleko się skończyło. - cały czas podciągała nosem.
-A to o to chodzi. Ale wież, że nie ma powodu do płaczu.
-Jak to nie ma!? Mleko się skończyło! - brunetka na nowo zalewając się łzami.
-Można zawsze skoczyć do sklepu i kupić nowe. - Robert starał się pocieszyć brązowooką.
-Mleka nie ma! - krzyknęła Laura i cała zapłakana pobiegła do swojego pokoju. Zdezorientowany mężczyzna nie wiedział co ma zrobić.
-Czekaj, czekaj płacz z byle powodu, lekkie podenerwowanie, naskoczenie na nie winą osobę. Czy to...? O nie... To nie możliwe. Przecież to mała dziewczynka, no nie taka mała skoro staniki sobie kupuje, umawia się z chłopakami. Nie wieże, że moja dziewczynka ma teraz dni zgrozy. - mężczyzna gorączkowo myślał, lekko załamany swoimi podejrzeniami szybko pobiegł na górę. -Lauruś czegoś ci potrzeba!? - krzyknął otwierając drzwi od pokoju dziewczyny. Ta leżała na łóżku ciągle płacząc.
-Dlaczego tak krzyczysz? - zapytała podnosząc się do pozycji siedzącej i ścierając łzy z policzka.
-Ja wcale nie krzyczę. Przyszedłem się spytać czy czegoś ci nie potrzeb. Coś ci przynieść?
-Chyba nie, albo tak. Czekaj, raczej nie, a może tak. Sama nie wiem. - brunetka co chwilę zmieniała zdanie.
-A co ty na to aby wuja poszedł po lody, które są w zamrażarce i razem z tobą je zjadł, oglądając przy tym jakiś program. - zaproponował.
-Jasne.
Robert szybko pobiegł po lody i jak wrócił podał Laurze jedną łyżeczkę, a drugą wziął do siebie. Postanowił, że będą jeść bezpośrednio z pudełka. Mężczyzna położył się koło nastolatki i objął ją opiekuńczo ramieniem. Przez chwilę poczuł się jak ojciec, który chce spędzić trochę czasu ze swoją córką. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie, razem z brunetką oglądali bajki.
***
-Już wróciłem! - krzyknął Ross zdejmując buty na korytarzu.
-Pozwól na chwilkę do mnie. - Mark zawołał syna, ten szybko poszedł do kuchni.
-Co jest tato?
-Musimy pogadać. - wskazał na krzesło na przeciwko niego, nastolatek lekko zdziwiony usiadł na krześle.
-To o czym chcesz ze mną pogadać?
-Rozmawiałem dzisiaj z twoją matką i razem stwierdziliśmy, że ta rozmowa dobrze ci zrobi.
-Okej zaczynam się pomału bać. - blondyn oparł się o krzesło.
-W szkole mieliście zajęcia o antykoncepcji?
-Tak, a co? - podniósł jedną brew do góry.
-Skoro masz już dziewczynę trzeba cię bardziej zaznajomić w temacie.
-Czekaj, czekaj wy myślicie, że Laura i ja już..? - zaczął dziwnie gestykulować rękoma, mężczyzna widząc poczynania syna podniósł dłoń do góry, dając mu znak żeby przestał to robić.
-Teraz jeszcze nie, ale za jakiś czas może będziecie chcieli się odkryć z nowej perspektywy.
-Błagam tato przestań. - chłopak cały zaczerwieniony spuścił wzrok na swoje ręce.
-Ja wiem, jak kobieta może wpłynąć na mężczyznę. Dlatego wole z tobą teraz porozmawiać o tych sprawach niż za jakiś czas, o tym na jaki kolor masz pomalować pokój dziecka.
-Jaki pokój dziecka? - młody Lynch wyszczerzył oczy. Nie spodziewał się tego, że jego ojciec będzie go posądzać o dziecioróbstwo. Zaczął pomału żałować że nie wszedł tylnym wejściem i cicho nie pognał do swojego pokoju. Może w jakiś sposób udałoby mu się ominąć tą niezręczną rozmowę. Chodź dobrze wiedział, że jak teraz ojciec z nim nie pogada, to zrobiłby to później. Mark nie przejmując się pytaniem syna dalej kontynuował.
-Wiedz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać na każdy temat. - czekoladowooki skinął tylko głową, wciąż był lekko zaszokowany tą rozmową. Przecież jak już kiedyś rozmawiali na takie tematy, to nie wyglądało to tak dziwnie jak teraz. Może to przez to, że wtedy nie miał dziewczyny i słowa taty nie wydawały się możliwe do spełnienie, a teraz to ma dziewczynę, którą bardzo kocha i która go bardzo podnieca. Szybko wyrzucił tą myśl z głowy. -Byłem dzisiaj w sklepie.
-Po co? - zdezorientowany blondyn spojrzał na ojca, który wstał i poszedł po coś do szafki.
-Po to. - powiedział kładąc trzy paczki prezerwatyw i ogórka przed chłopakiem. Ross głośno wciągnął powietrze i wyszczerzył gały na podarunek od ojca.
-A to po co? - wskazał nieśmiało na prezent.
-Jak to po co? To są środki antykoncepcyjne zwane kondomami lub prezerwatywami. Stosuje się je w trakcie współżycia, żeby nie było dzieci. - mężczyzna trochę zaskoczony spojrzał na syna, nie spodziewał się, że ten może nie wiedzieć po co służą kondomy.
-Wiem do czego służą prezerwatywy. Ale ja się pytałem o ogórka. - wyjaśnił.
-A, o to ci chodziło. Przecież na czymś musisz pod ćwiczyć zakładanie prezerwatyw..
-Mam to. - chwycił jedno opakowanie gumek. -Założyć na ogórka?
-Kondomy służą do tego, żeby nie było niechcianych ciąż i zapobiegają przenoszenia chorób wenerycznych drogą płciową, takich jak np Hiv lub Aids.
-Ogórki mają Aids!? - przeraził się Ross i odsunął ogórka jak najdalej od siebie. Widząc to Mark klepnął się w czoło. -Już nigdy nie tknę ogórka.
-Synu ogórki nie mają Aids czy Hiv'a, można je spokojnie jeść nie narażając się na żadną chorobę weneryczną. - zapewnił.
-Okej załóżmy, że ci wieże. Co teraz mam z nim zrobić?
-Nałożyć na niego kondom. - widząc niepewne ruchy chłopaka, jak sięga po gumki, dodał. -No śmiało, nie wstydź się.
-Kiedy ja nie chce. - odparł blondyn.
-Dlaczego?
-Bo to jest głupie. I jeszcze się stresuje tym, że na mnie patrzysz.
-Słuchaj jak chcesz, nie musisz teraz tego robić. Skoro moja obecność cię rozprasza, rozumiem. Wolisz sam poćwiczyć, szanuje to.
-Dzięki tato. - w głosie chłopaka było słychać ulgę. -To mogę już iść? - zapytał pomału wstając z krzesła.
-Okej możesz iść. Nie zapomnij prezerwatyw. - Ross przytaknął głową i zgarnął wcześnie wspomniane trzy opakowania.
-Chcesz zjeść ogórka? - Mark podniósł warzywo do góry, blondyn popatrzył na nie i powiedział zdecydowane:
-Nie, podaruje sobie. - pokiwał przecząco głową. Chłopak chciał już wychodzić, ale zatrzymał go głos ojca.
-Zaczekaj chwile Ross?
-Co?
-Jeśli spłodzisz mi jakieś dziecko przed osiemnastką, to nogi z dupy ci powyrywam. Zrozumiałeś?
-Tak, tako. - odwrócił się tyłem i szybko pobiegł do pokoju.

Raura-Crazy StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz