Rozdział 20

332 17 4
                                    

Tępo wpatrywałam się w łyżwy, które trzymałam w ręku, za chiny nie chciałam ich ubierać. Z tego całego stresu rozbolał mnie brzuch, może to wydać się głupie i żałosne, ale ja naprawdę bałam się wejść na lodowisko. Czego się najbardziej bałam? Tego, że upadnę i połamie sobie coś.
-Wiesz, że trzeba je założyć na nogi? - zaśmiał się lekko Ross, podchodząc do mnie.
-Wiem. - nadal smętnie wpatrywałam się w łyżwy.
-To czemu ich nie zakładasz? - stanął na przeciwko mnie, biorąc je ode mnie.
-Boję się. - wyznałam zgodnie z prawdą, blondyn zaśmiał się tak jakby robiła sobie z niego żarty. Pokręciłam przecząco głową, jak zobaczyłam, że chłopak klęka w celu założenia mi łyżew powiedziałam: -Nie Ross, ja się boję. - wyszeptałam patrząc się na niego.
-Czego ty właściwie się boisz? Nie będziesz sama, ja będę, twoja siostra i moje rodzeństwo, jakby coś się działo to wszyscy ci pomożemy. Nie ma czego się bać.
-Ale ja nigdy w życiu nie jeździłam na łyżwach.
-Serio? - zdziwił się mocno.
-Tak, serio. - starałam się mówić jego tonem głosu, ale coś mi nie wyszło.
-Spokojnie nauczę cię. - zapewnił i wcisnął mi łyżwy do rąk. Głośno westchnęłam i założyłam łyżwy na nogi, swoje buty schowałam do szafki, a opaskę ubrałam sobie na rękę. Dołączyłam do pozostałych.
-To co, gotowi? - zapytał Riker, kierując się w stronę lodu. Poczekałam jak wszyscy wejdą na lodowisko i obróciłam się w przeciwną stronę. Niestety natrafiłam na ludzką ścianę, podniosłam wzrok do góry i ujrzałam Ross'a, który delikatnie spuścił brwi w dół robiąc przy tym niewielką zmarszczkę między brwiami.
-Zapierdalaj na lodowisko. - wskazał ręką wcześniej wspomniane miejsce. Ta miłość. Wcale go to nie obchodzi, że mogę zginąć na tym lodzie. Mam iść, bo on mnie nauczy, ta już to widzę, chuja mnie nauczy. Z niego jest taki nauczyciel, jak ze mnie kozi dupy stronka. Przed wejściem na lód przeżegnałam się, w duchu modliłam się i obiecałam, że jak przeżyje to pójdę do kościoła, wiem nie powinnam targować się z Bogiem, ale to jest wyższa konieczność. Ostatnio zaniedbałam sobie życie duchowe, ale najwyższy czas to zmienić. Kiedy weszłam na lód nie minęło nawet pięć sekund, a ja już zaliczyłam glebę. Blondyn szybko wszedł na lód i pomógł mi wstać. -Widzisz nie jest tak źle, jak sobie wyobrażałaś.
-Masz racje jest sto razy gorzej. - posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Przesadzasz. Dobra teraz musisz nauczyć się utrzymać równowagę, spróbuj odepchnąć się wewnętrzną stroną stopy wzdłuż łuku drugiej stopy, zegnij przy tym lekko kolana i dostaw nogę utrzymując obie łyżwy prosto. Zrozumiałaś? - tępo wpatrywałam się w niego. To co powiedział wydawało się łatwe, ale wcale nie było.
-Chyba. - chwyciłam się barierki, Ross podjechał do mnie i zabrał moje ręce z jedynego miejsca, gdzie mogłam czegoś złapać.
-O nie, jak będziesz się trzymać barierki to nigdy się nie nauczysz. Musisz jechać na środek, jest wtedy większa szansa, że szybciej się nauczysz. My jak mieszkaliśmy w Littleton i była zima, tata zabierał nas na zamarznięty stawek, gdzie nie było żadnych barierek. Dzięki temu bardzo szybko nauczyliśmy się jeździć i później graliśmy mecze hokeja.
-Chyba cię pojebało. - spojrzałam się na środek, gdzie wszyscy jeździli bez najmniejszego trudu. Nawet Vanessa rade sobie dawała, a muszę przyznać, że przed wyprowadzką do cioci i wuja Nessa jeździła równie dobrze jak ja (czujecie ten sarkazm?).
-Laura weź nie marudź, jak chcesz to będę cię asekurował i trzymał za rękę. - wyciągnął w moją stronę rękę, spojrzałam się na nią niczym na zbawienie boskie.
-Naprawdę? - zapytałam z nadzieją.
-Tak naprawdę, ale nie możesz się bać. - chwycił moją rękę. -To co, gotowa? - pokiwałam nie pewnie głową. Przypomniałam sobie wszystko co Ross mówił o technice jeżdżenia, choć jestem święcie przekonana, że tę regułkę to powiedział mu wujek Google. Ulubieniec wszystkich, którzy czegoś szukają. Ale mniejsza z tym. Starałam się w jakiś sposób utrzymać równowagę, co nie było wcale takie proste, bo co chwile moje ciało pochylało się w bok, w przód i do tyłu. Dziwnie to musiało wyglądać, tak jakbym tańczyłam bredgensa. Ale kiedy w końcu udało mi się utrzymać równowagę, lekko zgięłam kolana i odepchnęłam się wewnętrzną stroną stopy wzdłuż drugiej stopy i dostawałam nogę do nogi udało mi się przejechać jakieś pół metra, a potem zaliczyłam glebę. Mój chłopak pomógł mi wstać, zachęcając mnie do dalszej pracy. Co chwile się przewracałam i podnosiłam, a blondyn cały czas mnie motywował. Nie wiem czemu, ale wkurwiało mnie to jego ciągłe gadanie, że idzie mi coraz lepiej. Obydwoje wiedzieliśmy, że idzie mi beznadziejnie. Kłóciliśmy się jak stare małżeństwo, nasi przyjaciele udawali, że nas nie znają. Babcia która śmigała na łyżwach jak szalona, patrzyła na nas z pogardą już chciałam jej coś powiedzieć, ale Ross zasłonił mi ręką usta. Od środka we mnie się gotowało, wszystko mnie doprowadzało do szału.
-Jesteś przed okresem czy w trakcie? - to pytanie wprowadziło mnie w istną furie. Spojrzałam się na niego morderczym wzrokiem i wyciągnęłam ręce w jego stronę żeby go złapać, ale on okazał się być szybszy. I szybko pojechał na środek lodowiska, nie wiele myśląc ruszyłam się za nim. Niestety dość szybko spotkałam się z moim nowym przyjacielem, mianowicie z glebą. Kiedy próbowałam wstać ta sama babcia co patrzyła na nas z pogardą, popchnęła mnie ręką z powrotem na lód.
-Ej, uważaj trochę paniusiu! - krzyknęłam za kobietą podnosząc się znowu z ziemi.
-Trzeba było nie stanąć mi na drodze! Za takie beznadziejne jeżdżenie, powinni cię zamykać albo dać ci dożywotni zakaz zakładania łyżew. - odpyskowała mi babcia.
-Co ty powiedziałaś stare próchno? - kobieta podjechała do mnie. Teraz patrzyłyśmy sobie prosto w oczy, jej stare pomarszczone oczy (dziwnie to brzmi ~ aut.) wyglądały jakby widziały śmierć Jezusa. -To co słyszałaś cycata. - dźgnęła mnie palcem w cycka. Zgięłam się w pół i szybko wyprostowałam się, zasłaniając rękami moje piersi. Co jak co, ale obca baba nie będzie mnie macać po piersiach, nawet Ross jak na razie nie ma takich przywilejów. A co dopiero ona.
-Moje cycki przynajmniej nie są obwisłe i nie muszę ich ciągle podnosić z ziemi. - buja, ale jej powiedziałam.
-Ty lepiej dziewczynko uważaj, żeby nie wydłubać komuś oka tymi swoimi szpiczastymi cyckami. Chodź wątpię w to, że zdołasz to zrobić, bo twoich piersi trzeba szukać pod mikroskopem. - kiedy usłyszałam ten tekst moja mina nabrała takiego kształtu *o*, pokręciłam dziarsko głową tak jak zawsze robią to murzynki na tych wszystkich filmach pokazując swoje niezadowolenie lub sprzeciw.
-Pani chyba na wzrok padło, rozumiem to ten wiek, kiedy wszystko zaczyna szwankować. Ale niech pani pójdzie do okulisty, pewnie panią przepuszczą w kolejce jak pani uda zawał serca. - poradziłam. Kobieta popatrzyła się na mnie dziwacznie i niespodziewanie popchnęła mnie do tyłu. Upadłam na lód, a ona odjechała w długą. Kiedy stanęłam na nogi, zobaczyłam jak Ross "niechcący" wpada na tą kobietę przewracając ją na ziemie. Z gracją i wyraźnym zadowoleniem z siebie, podjechał do mnie.
-Widziałem jak rozmawiałaś z tamtą kobietą, coś ci zrobiła? Napastowała cię? Czego chciała od ciebie? Groziła ci? Pomasować cię tam, gdzie cie dotknęła? - przy tym ostatnim pytaniu oczy blondyna zaświeciły się.
-Nie, nie trzeba. - chłopak zrobił zasmuconą minę.
-Aby na pewno? - pokręciłam przecząco głową. -W takim razie co ta babcia od ciebie chciała?
-Ona...ona... - czekoladowooki zachęcająco poganiał mnie ręką. -Ona obrażała moje cycki! - wtuliłam się w Ross'a, który mocno mnie do siebie przyciągnął.
-A to babsztyl. Co konkretnego powiedziała? - oderwałam się od niego.
-Że mam szpiczaste cycki i dała mi do zrozumienia, że mam za małe piersi. - wykrzywiłam usta.
-Gdy sterczące widzę cycki wpadam w nastrój poetycki. - zrobił minę starego zboczeńca, przez co został uderzony przeze mnie w głowę z otwartej ręki. -Za co to było? - chwycił się za tył swojej pięknej główki. -Za miłość do ojczyzny. Boże Ross ja tu ci się zwierzam z moich problemów, a ty musisz sobie jaja z tego robić?-Ja sobie nie robię jaj, uważam tylko, że wszystkiego nie można brać na poważnie trzeba nabrać do siebie dystansu. Chciałem tylko rozładować sytuacje, w życiu bym nie śmiał obrazić twoich piersi. Jakbym mógł naśmiewać się z czegoś tak pięknego? - wyciągnął ręce, żeby dotknąć moich skarbów, ale szybko został z dzielony przez to po łapach. -Rączki przy sobie. -Okej. A wiesz dlaczego powiedziałem, że nie mógłbym naśmiewać z czegoś tak pięknego jak twoje piersi? - pokiwałam przecząco głową. -Bo one należą do ciebie, a wszystko co jest związane z tobą jest piękne.-To co powiedziałeś było mega słodkie. - zauważyłam, po dłuższej chwili dodałam. -Czy zgadzasz się z opinia tej babci? -Nie. Czy możemy już zakończyć temat twoich cycków? -Dlaczego? - trochę się zdziwiłam, jak blondyn poprosił mnie o zmianę tematu naszej rozmowy. Zawsze był chętny do rozmów tego typu czy też podobnych. -Boję się. - wyszeptał patrząc na mnie.-Czego? - mocno się zdziwiłam.-Że moje spodnie tego nie wytrzymają. - wybuchnęłam głośnym niepohamowanym śmiechem. Co jak co, ale Ross zawsze wiedział jak mnie doprowadzić do śmiechu. Blondyn dołączył do mnie i razem się śmialiśmy z jego słów. Kiedy w końcu w miarę się ogarnęliśmy, postanowiłam się go coś zapytać: -Specjalnie wjechałeś w tą panią czy tak przez przypadek? -Macała piersi mojej dziewczyny, których ja nie mogę dotknąć. To mówi samo przez siebie. -Wiesz, że mogłeś jej coś złamać. - nie wiem czemu, ale na samą myśl, że przez Ross'a jakaś staruszka coś by sobie złamała, przechodzą mnie ciarki. Co by było gdyby starsza pani walnęłaby głową w lód i zmarła, a mój chłopak poszedłby za to siedzieć? To by oznaczało koniec naszego związku, za zlikwidowanie tego babszczyla dostałby pewnie dożywocie. Jej psiapsióły z klubu dziergania szalików czy czegoś tam, nie darowałby Ross'owi tego, że ich główna przedstawicielka, dowódczyni zatruwania ludziom życia, plotkowania i obserwowania ich przez tak zwany miejski monitoring razem z resztą starszych pań, zginęła. Taka wizja jest mało przekonująca, nawet nie zdążyłabym się nacieszyć naszym związkiem. -Spokojnie nie musisz się o to martwić, nic jej nie będzie. - machnął lekceważąco ręką. -Skąd jesteś tego taki pewien? - uniosłam do góry jedną brew.-Bo takie jędze ciągną najdłużej. - posłał mi nieśmiały uśmiech, od razu go odwzajemniłam.-Nie musiałeś tego robić.-Wiem, ale chciałem, zawsze można zgonić na wypadek, nikt mi nie udowodni, że specjalnie w nią wjechałem. A teraz dobra, koniec tych rozmów. Ktoś musi nauczyć się jeździć.
-Błagam powiedz mi, że tą osobą nie jestem ja. - wskazałam na siebie.
-Niestety będę musiał cię rozczarować. - uśmiechnął się iście podle i wyciągnął w moją stronę rękę. Chwyciłam się jej, z mojego gardła wydobył się stłumiony jęk przeplatany płaczem. Tak bardzo nie chciałam uczyć się jeździć, jedyne o czym teraz marzyłam to wrócić do domu do mojego kochanego łóżeczka i tam zostać przez następne pięćdziesiąt lat. Ale tłumaczenie blondynowi, że nie chce już jeździć byłoby tylko stratą czasu. On za pewnie wygłosiłby mi długi monolog, że jak się nie będę uczyć to nigdy się nie nauczę i dodałby coś w tym stylu, że musimy przezwyciężać swoje lęki ble ble ble. Chcąc nie chcąc, zgodziłam się na dalszą naukę tylko związku na niego. Po godzinie nauki szło mi tak samo, jak na początku czyli chujowo. Za chuja nie potrafiłam się nauczyć, choć muszę przyznać, że było ciut lepiej, upadki nie bolały mnie już tak mocno. Mój organizm przyzwyczajał się powoli z co chwilowym spotkaniem z lodem, niestety jakby tego było mało Ross wymyślił sobie, że będziemy tu przychodzić co trzy dni do puki się nie nauczę jeździć. Na samą myśl, że miałabym tu przychodzić co trzy dni, robi mi się nie dobrze. Boje się pomyśleć, jakie będę miała jutro zakwasy. Wszystko mnie bolało, chodzę jak jakiś pingwin, nie wyobrażam sobie jutrzejszego dnia. Na całe szczęście udało mi się przekonać chłopaka, żeby nie iść tutaj za trzy dni tylko wtedy kiedy moje siniaki się zagoją. Ross z niechęcią przystał na moją propozycje, ale z góry powiedział, że prędzej czy później tutaj przyjdziemy i będziemy tak długo do puki się nie nauczę. Razem z dziewczynami poszłyśmy się przebrać w suche ciuchy, co chwilę słyszałam żarty odnoszące się do mojego stylu jazdy. Postanowiłam nie brać ich do siebie, niektóre uwagi były żałosne, ale przy niektórych nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Rydel i Van śmiały się jeszcze z wielkiego upadku Riker'a, głupi chcąc się popisać (sama nie wiem przed kim) krzyknął żebyśmy wszyscy popatrzyli się na niego i zaczął śpiewać "Let it go" gnąc przed siebie z rozłożonymi rękoma. Niestety nie zauważył barierki stojącej przed nim i przeleciał przez nią. Na szczęście nic sobie nie zrobił, ale widok był naprawdę komiczny. Przebrane w suche rzeczy dołączyłyśmy do chłopaków, którzy aktualnie stali koło maszyny z przekąskami i chyba naradzali się w jakieś sprawie. Nie dobrze, oni naradzający się w jakieś sprawie to zawsze źle wróży, a zwłaszcza wtedy kiedy na czele dyskusji stoi Rocky. Postanowiłyśmy wkroczyć do akcji i zabić ich marny pomysł zanim dojdzie do skutków.
-Co jest? - zapytała Delly wchodząc do środka ich tajemniczego kręgu.
-Ta maszyna z przekąski zjadła mi pięć dolarów i nie wydała mi moich m&m. - oburzył się Rocky.
-Trzeba było nic tam nie wrzucać. - poradziła mu siostra.
-Ale ja jestem głodny i chcę to co moje! Uczciwie zapłaciłem za paczkę m&m i oczekuje zwrotu mojej własności! Żadna głupia maszyna nie zrobi z Rocky'iego Lyncha idioty, ja nie dam się robić w konia! - szatyn zaczął energicznie kopać maszynę.
-Czemu mam wrażenie, że to się źle skończy? - spytałam się bardziej siebie niż całej reszty. Rydel jednak usłyszała moje pytanie, bo po chwili uzyskałam odpowiedz.
-Bo tak będzie. - blondynka utwierdziła mnie w moim przekonaniu. Z ciekawością obserwowałyśmy co robi chłopak, kiedy szatyn wskoczył na automat odwróciłyśmy szybko wzrok. Nie chcę na to patrzeć, usłyszałam dziwny dźwięk. Chcą nie chcąc spojrzałam się w kierunku maszyny, która teraz leciała prosto na ziemie. Wszystko wydawało się puszczone w zwolnionym tempie, to jak chłopacy szybko podbiegają do automatu, żeby go złapać zanim uderzy o podłogę, przerażoną minę Rydel i jak to bywa na tych wszystkich amerykańskich komediach w oddali widać jakiegoś tłuściocha, który nawiązawszy do tej sytuacji bardzo wolno przegryza swojego burgera. Wszyscy wstrzymywali oddech z napięcia, oczekując dalszych wydarzeń. Odetchnęłam z ulgą, kiedy chłopacy w ostatniej chwili zdążyli złapać gigantyczny przedmiot i odłożyć go z powrotem na miejsce. Nie tylko mi ulżyło, na twarzach wszystkich widniało nie skryty uśmiech zadowolenia. Mieliśmy już wychodzić, kiedy upragnione m&m Rocky'iego wyleciały z maszyny. Uradowany szatyn podbieg szybko po paczkę cukierków i od razu zabrał się do jedzenia ich. Nie minęły nawet dwie minuty, a chłopak wyrzucał puste opakowanie do kosza, ten to musiał być naprawdę głodny. Nie dosyć, że zjadł wszystkie kanapki od pani Stormie (chciał zjeść nasze kanapki, ale nie zgodziłyśmy się) to jeszcze sam pochłoną całą paczkę m&m. Mógłby się chociaż podzielić. Wszyscy rozeszliśmy się do samochodów i odjechaliśmy do domu.

Raura-Crazy StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz