Rozdział 37

198 15 3
                                    

-A może powinienem powiedzieć Bonnie. - zaśmiał się szyderczo. Nie zwracałam za bardzo uwagi na jego słowa tylko na broń w jego ręce, sparaliżowana strachem nie mogłam nic powiedzieć ani zrobić jakiegokolwiek ruchu. Kiedy ten szaleniec zrobił jeden krok w moją stronę, wciągnęłam gwałtownie powietrze, chciałam się cofnąć ale moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa tak jakby ktoś przejął nad nimi władze. Tym kimś był strach. Nigdy przez całe moje krótkie życie, nie bałam się czegoś albo raczej kogoś tak bardzo jak teraz. Wbiłam paznokcie w wnętrze swojej dłoni, którą miałam ściśniętą w pięść, żeby się nie rozpłakać i nie dać mu satysfakcji, że się go cholernie boje.
-Nie podchodź do niej! Laura schowaj się za mną! - Ross szybko pociągnął mnie za siebie i zasłonił mnie własnym ciałem, mocno się w niego wtuliłam. Przez tą całą sytuacje zapomniałam, że blondyn jest ze mną. W duchu dziękowałam Bogu, że jest przy mnie, bo inaczej to ja nie wiem co bym zrobiła. Za razem się cieszyłam, że jest, ale bałam się o niego, jeżeli to ten sam mężczyzna co zabił Bonnie to pewnie nie zawaha się tego zrobić jeszcze raz. Ludzie mówią, że jak raz zabiłeś, to za drugim razem zabicie kogoś przychodzi łatwiej.
-A tym kim jesteś? Puść Bonnie, a cię oszczędzę. - mężczyzna wyglądał na lekko wkurzonego, Lynch zrobił dwa kroki w tył.
-To nie jest Bonnie tylko Laura. - blondyn starał się mówić spokojnie, koleś wyglądał na niezrównoważonego psychicznie. Każdy gwałtowny ruch lub podniesiony głos może na niego jakoś działać, po takich szaleńcach można się dużo spodziewać. Dlatego rozsądnie będzie obchodzić się rozsądnie z nimi i próbować zagadać, może przy odrobinie szczęścia jakiś sąsiad zauważy co się dzieje za oknem i zadzwoni na policje albo jakoś nam samum uda się uciec od tego człowieka. Musimy grać na zwlokę i chyba to zamierza robić Ross.
-Nie, to ona, to moja Bonnie. Dlaczego mnie opuściłaś najdroższa? - klęknął na kolana i rozłożył ręce.
-To chyba jakiś psychol. - mój chłopak powiedział, to tak cicho żebym tylko ja to usłyszała.
-Po co tu przyszedłeś? - w końcu odzyskałam mowę, starałam się żeby mój głos tak mocno nie zadrżał.
-Ale ty to wiesz dlaczego, przecież ci mówiłem nie pamiętasz? - blondyn odwrócił się do mnie twarzą, która przedstawiała głębokie przerażenie.
-On myśli, że jesteś tą dziewczyną. Nie rozumie, że musiał cię pomylić. Wiesz o czym on mówi? - pokręciłam przecząco głową na zadane pytanie. Po raz pierwszy odkąd wróciliśmy do domu odważyłam się spojrzeć na jego twarz i przerażające oczy, tak zimne i bez emocji jakby już dawno nie żyły. Uświadomiłam sobie dwa fakty, po pierwsze twarz mężczyzny od naszego ostatniego spotkania była bardziej wychudzona i zapadnięta, włosy wyglądały jakby przez co najmniej kilka tygodni nie były strzyżone ani nie miały kontaktu ze szamponem i grzebieniem. A po drugie jest to ten sam blond włosy chłopak, który zawsze stawał koła zmarłej dziewczyny na zdjęciach. Nigdy dotąd jak przeglądałam fotografie nie skojarzyłam, że ci dwaj to ta sama osoba. Nie był podobny do tego nastolatka na zdjęciu, wyglądał na co najmniej dziesięć lat starszego niż jest i na bardziej mrocznego, tylko układ oczu były podobny, ale i tak obcy.
-To ty zawsze stawałeś blisko niej na grupowych fotografiach. Należałeś do jej znajomych, przyjaciół. Ona ci ufała. Kochałeś ją. - spojrzałam prost w te pełne bólu oczy, on odwzajemnił moje spojrzenie. Bezgłośnie wypowiedział trzy słowa "Naprawdę ją kochałem", a w jego oczach pojawiły się łzy. Patrząc na niego jednego nie potrafiłam pojąć. -Dlaczego ją zabiłeś, skoro kochałeś? - nie mogłam dłużej patrzeć na tego człowieka, spuściłam wzrok na dół. On budził we mnie odrazę i wstręt. Kochał ją i zabił. A czy w miłości nie powinno być tak, że jak kogoś zaczyna się darzyć takim uczuciem, to robi się wszystko by ta osoba była szczęśliwa i bezpieczna!? Nie rani się jej, tylko robi wszystko żeby świat tego nie zrobił i chroni przed nim!? Przed fałszywymi ludźmi!? Przed wszystkim co może skrzywdzić tą drugą osobę!? Czy to do cholery nie jest miłość!? Ona nie zasłużyła na taki los. Kurwa nie zasłużyła. Miałam ochotę zacząć na niego wrzeszczeć, rzucić się i bić bez opamiętania. Postanowiłam tego nie robić, bo to nie zwróci jej życia. Tak ciężko było mi zrozumieć dlaczego zrobił to osobie, którą kochał.
-Bonnie była miłością mojego życia, nikt jak ja jej tak nie kochał. - mówił tak jakby był myślami daleko z stąd.
-A jednak zrobiłeś to. Zabiłeś Bonnie Innocent. - przerwał mu Ross, po jego tonacji głosowej wiem, że jest wściekły i z ledwością hamuje się żeby nic mu nie zrobić.
-Wy nic nie rozumiecie. Zrobiłem to dla jej dobra. - jęknął zirytowany faktem, że tego nie rozumiemy.
-Od kiedy zabijając kogoś robi się to dla jego dobra!? - krzyknęłam.
-Kochałem ją i to bardzo, ale ona mnie nie. Cały czas powtarzała, że kocha Ryan'a, ale on nie był jej godny. Ona zasługiwała na kogoś lepszego! Zasługiwała na mnie! Dla niej zrobiłbym wszystko, a on nie. Nie przejmował się nią tak bardzo jak ja! To było jedyne słuszne wyjście. Skoro nie mogła być ze mną, to nikt inny nie mógł być z nią. Tak było dobrze, do czasu kiedy ty znowu się pojawiłaś Bonnie, taka młoda jaką cię zapamiętałem. Śmieszne, że historia lubi się powtarzać, zobacz, teraz też ktoś chce mi cię zabrać. Ale tym razem nie popełnię tego błędu, nie pozwolę na to. Pozbędę się problemu. - ruszył powoli w naszą stronę. Szybko zrobiliśmy kilka kroków w tył, wbiłam mocniej paznokcie w ramię chłopaka, tak bardzo się o niego bałam, że on mu coś zrobi. Zdawałam sobie sprawę, że mogę sprawiać Ross'owi ból, ale miałam wrażenie, że jak się w jakiś sposób rozdzielimy to już nigdy się nie znajdziemy.
-Laura posłuchaj mnie uważnie, ja postaram się odwrócić uwagę tego gościa, a ty w tym czasie pobiegniesz na górę i się schowasz w bezpieczne miejsce. Okej? - szepnął mi do ucha, chciałam zaprzeczyć, powiedzieć że nie zamierzam go zostawić samego, ale jak spojrzałam w jego oczy, które wręcz błagały żebym tego nie robiła, postanowiłam z trudem przytaknąć. Czubek podniósł broń do góry i dalej szedł powolnym krokiem w naszą stronę. -Laura teraz! Biegnij! Uważaj na siebie kochanie! - popchnął mnie w stronę schodów, a sam szybko się odwrócił i rzucił jakimś wazonem, który stał niedaleko na szafce, w starego durnia. Odwróciłam się żeby zobaczyć czy blondyn biegnie za mną i wtedy zobaczyłam jak mężczyzna uderza Ross'a krzesłem w plecy, który stał odwrócony plecami do niego. Gwałtownie się zatrzymałam, chciałam zejść na dół i pomóc swojemu chłopakowi, ale morderca podniósł broń w moją stronę, w ostatniej chwili udało mi się zareagować i pobiegłam na górę. Usłyszałam za sobą strzał z pistoletu i hałas rozbijającej się szyby, przyspieszyłam. Nigdy bym nie pomyślała, że potrafię tak szybko biegać, gdyby nie ta sytuacja. Sama nawet nie wiem kiedy znalazłam się na strychu, który na moje kurewskie szczęście był otwarty. Wbiegłam do środka, rozejrzałam się za jakąś kryjówką, uznałam że ta obok tej komody w której znaleźliśmy zdjęcia będzie w porządku. Odsunęłam trochę obraz i schowałam się za nim akurat w tym samym momencie mężczyzna otworzył drzwi na strych. Gdybym miała trochę więcej czasu to bym przysunęła jakąś starom kanapę czy szafkę, tak żeby nie mógł ich otworzyć. -Kochanie gdzie jesteś? Nie musisz się chować, on już więcej się do ciebie nie zbliży. Wreszcie będziemy mogli być razem. Możesz już wyjść. - zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, mówiąc jakieś brednie, które nie miały najmniejszego sensu bardzo powoli zaglądał w różne zakamarki. Musiałam przyłożyć rękę do ust żeby mnie nie usłyszał, pocieszał mnie w pewnym stopniu fakt, że stał odwrócony do mnie tyłem w oddali. -A może jesteś tutaj? - wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy usłyszałam strzał. -Och nie ma cię tutaj, w takim razie szukamy dalej. - upuścił jakąś szmatę na ziemie. Przeraził mnie mocno fakt, że gdybym była schowana za tą szmatką, to za pewnie teraz bym wąchała kwiatki od spodu. Tak bardzo bałam się tego faceta, w duchu błagałam żeby ktoś tu się zjawił i mi pomógł. Chciałam żeby to wszystko okazało się tylko głupim snem, koszmarem, a nie rzeczywistością. Czas płynął nie ubłagalnie wolno, a ten pan coraz szybciej zbliżał się do mojej kryjówki. -Wiesz co? Marze żebyś spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Zrobisz to dla mnie? - krzyknęłam kiedy odsunął obraz i ukucnął koło mnie. Przez cały ten czas trudziłam się żeby nie wybuchnąć płaczem, a teraz nawet nie miałam sił próbować. -To jak będzie? Spojrzysz na mnie? - gładził moją twarz przodem pistoletu wolno nie spiesząc się. Cały czas miałam spuszczony wzrok na swoje ręce, wolałam nie patrzeć na niego kiedy będzie mnie zabijał. Nie chce żeby to on był ostatnią osobą, którą będę widzieć przez resztę sekund mojego życia.
-Spójrz na mnie! - krzyknął pociągając mocno mój pod brudek tak, że spojrzała na niego. Syknęłam z bólu, kiedy mężczyzna boleśnie złapał mnie za nadgarstki i zaczął im się uważnie przyglądać.
-Zostaw mnie! - próbowałam wyszarpać dłonie z jego uścisku.
-Oj nieładnie, nieładnie. Nie wolno mi się sprzeciwiać Bonnie.
-Nie jestem żadną Bonnie! Mam na imię Laura! - skoro i tak umrę to co mi szkodzi trochę na niego nawrzeszczeć, może przy odrobinie szczęścia (w co wątpię, ale to nic) ktoś mnie usłyszy i ruszy na ratunek.
-Jesteście takie podobne, los mi ją zabrał, ale za to dał ciebie. Czy to nie jest wspaniałe? Tak bardzo tęskniłem za tym spojrzeniem, rękami, postawą, włosami i całością. - pocałował moją rękę, a następnie zaczął oglądać uważnie spód dłoni.
-Mówisz tak jakby ona umarła z przyczyn losowy, a tak naprawdę to ty ją zabiłeś. Sam sobie ją odebrałeś i odebrałeś zresztą też innym.
-Wciąż nie możesz pojąc, że zrobiłem to dla niej dobra. Ona mówiła cały czas, że kocha tego buraka, ale ja lepiej wiedziałem co jest dla niej dobre.
-Sam podjąłeś za nią decyzje i wiedziałeś co ona czuje lepiej niż ona sama. Przecież to jest ....
-Wspaniałe. Wiem to, tak dobrze ją znałem, byliśmy stworzeni dla siebie stworzeni. Tylko ja wiedziałem co jest dla niej dobre i czego potrzebuje.
-Człowieku ty jesteś chory, powiedziałbym coś innego, ale nie chcę zginąć z przekleństwem na ustach. - tłusto włosy zrobił dziwną minę.
-Kochasz mnie? - jeszcze raz podniósł moją brodę.
-Nie i nigdy nie pokocham takiego potwora jak ty. - starałam się mówić najbardziej lodowatym tonem na jaki mnie tylko stać, po mimice twarzy tego pana widać że mi się to udało.
-To przez niego, kolejny chce mi zabrać moją miłość. - wskazał na drzwi. - Nie pozwolę na to, ja lepiej wiem czego potrzebujesz.
-Ty musisz się leczyć. - wyglądał jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę, mówił coś do siebie, ale nie mogłam za chiny usłyszeć co.
-Już wiem, pamiętaj że to dla twojego dobra. - ucałował mnie w środek głowy i wstał, zrobił dwa kroki do tyłu, spojrzał na mnie i podniósł broń do góry. Szybko zamknęłam oczy i spuściłam głowę, nie chciałam na to patrzeć. W duchu modliłam się żeby to nie bolało i szybko poszło, całe życie minęło mi przed oczami, a ostatnie kilka miesięcy okazały się najlepszym okresem mojego życia. Mój tata w końcu znalazł sobie kogoś, zamieszkałam u cioci i wuja, poznałam Lynchów oraz Ellingtona, pierwszy raz się zakochałam z wzajemnością, przeżyłam wspaniałe święta w Kolorado, ale chyba najwięcej wspomnień z tych kilku miesięcy mam z Ross'em. Z moim małym blondynkiem (pomijajmy fakt że jest wyższy ode mnie) myśląc o nim uspokoiłam się, on zawsze sprawia że przestaje się martwić tak bardzo chciałabym żeby teraz przy mnie był. Przygotowałam się na najgorsze, kiedy usłyszałam jakby coś wielkiego upadło na podłogę. Nie pewnie otworzyłam oczy, kiedy ujrzałam przed sobą ciało mężczyzny na ziemi, a nad nim stał wuja Robert w ręku trzymając rozbitą butelkę zaczęłam w duchu dziękować niebiosom boskim.
-Laura nic ci nie jest? - wuja szybko ukucnął obok mnie porywając w uścisk, mocno wtuliłam się w niego.
-Kochanie jesteś cała? - podniosłam wzrok na Ross'a, który w ręku trzyma broń i odkłada ją jak najdalej od mężczyzny.
-Tak się bałam. - wybuchnęłam głośnym płaczem wuja i Ross mocniej mnie do siebie przytulili.
-Spokojnie Lauruś, już po wszystkim. - blondyn gładził mnie po pleckach, pierwszy raz od paru tygodni czułam się naprawdę bezpieczna.
-Już myślałam że... - co jakiś czas podciągałam nosem.
-Jesteś teraz bezpieczna. Policja raza przyjedzie. - wuja uśmiechnął się smutnie, penie było mi przykro, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Chciałam już się spytać kiedy zadzwonił na policje, ale właśnie w tym samym momencie usłyszeliśmy odgłos radiowozów. Dwie minuty później czterech policjantów pojawiło się na strychu, w tym samym momencie co oni weszli do pokoju nieprzytomny przebudził się.
-Ross zabierz Laurę stąd. - Robert odwrócił się do funkcjonariuszy.
-Chodź tu do mnie kochanie. - blondyn włożył ręce pod moje kolana, a drugą trzymał mnie za plecy, zaniósł mnie do salonu, gdzie była ciocia Kristen i pani Stormie. Obydwie na mój widok poderwały się z kanapy i mocno wyściskały, chłopak położył mnie na kanapie pomiędzy kobietami, a sam poszedł zrobić mi i cioci herbatę, jego mama nie chciała nic do picia. Pani Lynch trochę zaniepokoiła się stanem zdrowia Kristen, która bardzo przeżywała to zdarzenie, więc dla pewności zadzwoniła po pogotowie. Nie powinna ona być narażona na taki stres i w ogóle na jakikolwiek. Jak Ross wrócił z dwiema herbatami mocno się w niego wtuliłam, już się uspokoiłam. Gdy wyprowadzali tego mężczyznę posłałam mu zimne spojrzenie. Oglądanie jak wsadzają go do radiowozu sprawiało mi radość i ulgę, już więcej nie muszę się bać, że jak wrócę do domu on w nim będzie. Kiedy przyjechała karetka zbadali dokładnie ciocie, po czym stwierdzili, że nie trzeba jej brać do szpitala, bo z dzieckiem wszystko w porządku (zrobili jej domowe badanie USG) a przyszła mama dostała tylko leki na uspokojenie. Poprosiłam ich żeby zbadali Ross'a, bo jak ten wariat wtedy go uderzył to stracił na chwilę przytomność, blondyn przez jakiś czas się upierał, że nigdzie nie jedzie, ale na szczęście udało mi się go przekonać. Lekarze zabrali go żeby wykonać wszystkie niezbędne badania i obiecali, że jak wszystko będzie ok, to za parę godzin go wypuszczą. Zostałam z ciocią i pani Stormie, Kristen opowiedziała mi jak jechała sobie z samochodem z Robertem i zadzwonił do niego sąsiad pan Adams i powiedział, że słyszał strzały w naszym domu. Kobieta mówiła, że wuja wiedział że Jeffrey (tak ma na imię ten wariat) wyszedł wcześniej z więzienia za dobre sprawowanie, podobno w kiciu był pod stałą kontrolą psychiatry, bo wykryli u niego zaburzenia psychiczne. Po wyjściu miał stale stawiać się na spotkania z psychologiem, wuja nie miał pojęcia że wrócił do LA, myślał że znajduje się w stanie Kansas. Godzinę później do domu wróciła Vanessa, pani Lynch opowiedziała jej wszystko co się stało, bo my dwie nie miałyśmy na to sił.
-Za to co zrobił Jeffrey, nie wyjdzie z więzienia przez następne trzydzieści lat, sam osobiście tego dopilnuje. - do pokoju wszedł Robert, jak aresztowali Jeffrey'a pojechał z nim na komisariat. -Żeby podnieść rękę na moją rodzinę? Nie daruje mu. Jak się czujesz mała? - usiadł koło mnie i pogłaskał w kolano.
-Dobrze, ale wydaje mi się że chyba musisz mi coś wyjaśnić. - chciałam jak najszybciej o tym porozmawiać.
-Wiecie co, ja już pójdę do domu. - pani Stormie podniosła się z kanapy.
-Czy jak wróci Ross to może do mnie przyjść?
-Oczywiście. - blondynka uśmiechnęła się ciepło i przytuliła na pożegnanie. -Dobranoc.
-Pewnie chcesz wiedzieć o co chodzi ze sprawą Bonnie? - mężczyzna usiadł, kiedy w salonie została nasza czwórka.
-Bonnie była twoją kuzynką, a Jeffrey był w niej zakochany, ale ona nie odwzajemniała jego uczuć, więc ją zabił. A wasz paczka z liceum się z nim przyjaźniła. - powiedziałam tyle ile wiedziałam.
-Sporo wiesz. - stwierdził.
-To dla tego poszłaś na strych, żeby poszukać informacji o Bonnie. - cała zarumieniona i zawstydzona przytaknęłam głową, ciocia dobrze mnie przejrzała.
-Od samego początku nie chcieliście nic mi powiedzieć, a kiedy raz zaczepił mnie mówiąc, że wyglądam jak ona zaczęłam bardziej interesować się tym. - przyznałam.
-Bonnie była moją najbliższą kuzynką, bardzo dobry mieliśmy kontakt. Zawsze się ze sobą trzymaliśmy, byliśmy my i nasza szkolna paczka, Jeffrey dołączył do niej później. Ale nie za często z nami się spotykał, a jak już się spotkał chodził co krok za Bonnie. Zawsze zastanawialiśmy dlaczego nie chcę z nami tak często wychodzić tylko woli siedzieć w swojej piwnicy. Po śmierci mojej kuzynki policja odkryła, że Jeff w piwnicy trzyma pełno zdjęć i informacji o niej. Znał każdy jej krok doszło nawet do tego, że udało mu się w jej pokoju zamieścić kamery, wiedział dosłownie o jej każdym kroku. Bonnie kilka tygodni przed tym tragicznym wydarzeniu miała wrażenie, że ktoś ją stale obserwuje, nawet rozmawialiśmy o tym kto to może być. Bardzo źle przeżyłem jej śmierć, gdybym tylko wiedział co on zrobi, to w życiu bym nie pozwolił żeby się do niej zbliżył. Pozwoliłem żeby bliska osoba ją skrzywdziła, nie mogłem jej pomóc. Pozwoliłem na to.
-To nie twoja wina. Nie mogłeś wiedzieć, co on zamierza. - chciałam dodać wujowi otuchy, widać że nadal się obwinia za śmierć swojej kuzynki.
-Wiem, ale gdybym wtedy wcześniej o tym wiedział, że Jeff ma problemy psychiczne może wcześniej byśmy mu pomogli, a Bonnie żyłaby. Jak zobaczyłem jak stoi nad tobą z bronią byłem gotowy nawet go zabić tylko żeby tobie nic nie zrobił. Poszedłem na prawo żeby bronić sprawiedliwości i karać takich jak on, dlatego cieszę się że nic ci nie jest.
Razem przesiedzieliśmy jeszcze jakieś pół godziny rozmawiając o tym co się zdarzyło i o tym jaka była Bonnie. Przed pierwszą Ross wrócił, poprosiłam go żeby ze mną spała, bo sama się bałam. Wszyscy się zgodzili, więc o pierwszej już spałam wtulona w moją miłość.

Raura-Crazy StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz