Rozdział 34

213 13 10
                                    

Rano razem z Vanessą postanowiłyśmy obudzić tatę, zakradłyśmy się do jego pokoju, kiedy spał z Alice i licząc do trzech skoczyłyśmy na ich łóżko. W pierwszej chwili obydwoje nie wiedzieli o co chodzi, tata powiedział że mamy z niego złazić, bo jesteśmy za wielkie żeby na nim siadać i że parę lat temu takie coś by przeszło, ale nie teraz. Vanessa i Alice zaproponowały że zrobią śniadanie, tata powiedział że im pomoże, ja chwilę zostałam u nich w pokoju. Przechodząc korytarzem usłyszałam jak ktoś wymiotuje w łazience, zapukałam delikatnie w drzwi.
-Czy wszystko w porządku? - po chwili drzwi się otworzyły, a w progu pojawiła się blada ciocia Kristen.
-Tak kochanie, nic mi nie jest. - uśmiechnęła się słabo.
-Aby na pewno? Słyszałam jak wymiotujesz. - kobieta lekceważąco machnęła ręką.
-To nic poważnego. Wierz mi, to nic groźnego.
-Załóżmy że ci wierzę. Jednak odnoszę wrażenie, że coś przed nami ukrywasz.
-Po prostu muszę yyy nieważne. Wszystko w porządku, nie masz się czym martwić. Gdzie Raphael i Alice?
-Poszli zrobić śniadanie.
-W takim razie chodź zrobimy herbatę. - ciocia objęła mnie ramieniem, razem zeszłyśmy na dół, gdzie byli wszyscy. Nie chciałam być nachalna i dopytywać się o stan zdrowia Kristen, bo nie miało to najmniejszego sensu i tak nic by mi nie powiedziała, więc starałam się udawać że nic się nie stało. Postanowiłam jednak, że będę miała oko na tę kobietę, tak na wszelki wypadek. Wkurzam nie że oni wszyscy mają jakieś tajemnice, o których nie chcą mi powiedzieć, traktują mnie jak jakiegoś smarkacza, przecież data urodzenia na moim dowodzie mówi że jestem już dorosła, a moje poglądy też o tym świadczą. W nocy jak się przebudziłam słyszałam jak tata, Kristen i Robert znowu poruszali temat Bonnie, próbowałam wychwycić jakieś nowe informacje, ale oni nie powiedzieli nic czego już nie wiemy. Napisałam do Ross czy pomoże mi dowiedzieć się czegoś nowego jak wrócimy, rano odpisał że jasne i że zamierza nie zabrać na najlepszą gorącą czekoladę w mieście. Po śniadaniu wszyscy ostro wzięliśmy się za pracę, żeby na wieczorną wigilie (postanowiłam że w opowiadaniu bohaterowie będą spędzać wigilie jak w Polsce ~ aut.) wszystko było idealnie. Vanessa i Alice sprzątały dom, wuja Robert zajął się rybami, ciocia Kristen zajęła się dekorowaniem stołu wiecie talerzyki, obrusek, sianko, świeczki itp, tata natomiast zabrał się za pieczenie pierników za które można zabić. Poważnie, on robi najlepsze pierniki na świecie, mówił że kiedyś na studiach dorabiał sobie dorywczo w małej cukierni za rogiem i ten właściciel bardzo dużo go nauczył jeśli chodzi o wypieki. Niestety zmarł zanim urodziła się Nessa, rodzice zawsze mówili że jak pan Peeta piekł ciasto to nikt nie mógł mu dorównać, podobno bardzo dużo serca wkładał w to co robił, dlatego były one takie dobre. Kiedyś powiedział "Pamiętaj żeby zawsze wkładać pełne serce w to co się robi, bo wtedy to ma sens. A jeśli to kochasz, to nie pozwól żeby kawałek ciebie uleciało, pielęgnuj to i daj się rozwijać. A uwierz mi, praca stanie się czystą przyjemnością". Ja natomiast musiałam przystroić zimowe drzewko, poukładać prezenty pod nim, nie zerkając do środka, a na koniec musiałam iść odgarnąć śnieg z podjazdu i chodnika. Przemilczmy ten fakt, że w domu są dwóch mężczyzn, a baba musi odśnieżać. Ubrałam się dosyć ciepło, wzięłam telefon i słuchawki, i poszłam do garażu po łopatę. Nawet sprawnie mi szło odśnieżanie z dobrą muzyką, ale ciągle miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje, na chwilę zdjęłam słuchawki i rozejrzałam się dokoła, kiedy chciałam wrócić już do pracy zauważyłam jak coś poruszyło się w krzakach po drugiej stronie drogi. Mocniej zacisnęłam łopatę i wolnym krokiem ruszyłam w stronę drogi, serce waliło mi jak młot, kiedy miałam już przechodzić przez jezdnie poczułam czyiś dotyk:
-Laura! Co ty robisz? - aż podskoczyłam ze strachu i pisnęłam, gdy wuja Robert obrócił mnie do siebie.
-Ale mnie wystraszyłeś. - chwyciłam się za miejsce gdzie znajduję się serce.
-Co ty jesteś taka strachliwa? - zaśmiał się, ale widząc moją minę natychmiast spowarzniał. -O co chodzi?
-Tam ktoś chyba jest i mnie obserwuję. - wskazałam na krzaki.
-Zostań tutaj, ja pójdę to sprawić. - wuja szybko przebiegł przez jezdnię, nikogo nie było, ale świerze ślady od butów i szalik zaplątany w krzaki, mówiły wyraźnie że ktoś tu przed chwilą był. Mężczyzna zaproponował, że mi pomoże, wolał być przy mnie na wszelki wypadek, gdyby ta osoba wróciła i chciałaby coś mi zrobić. Dosyć sprawnie nam poszło odśnieżanie, głównie dla tego że naprawdę mały kawałek nam został. W domu poszłam się przebrać, bo moje ubrania były przemoczone od śniegu.
*Oczami Ross'a*
Razem z Laurą umówiłem się że przyjdę po nią do domu, a później pójdziemy na najlepszą gorąca czekoladę na świecie. Przejrzałem się ostatni raz w lustrze i wyszedłem z łazienki, po drodze minąłem Rydel szczerzącą się do telefony, po jej minie wnioskuje że czyta jakieś fanfiction. Ostatnio ona i Laura mają bzika na ich punkcie, tydzień temu musiałem słuchać przez dwie godziny jak moja ukochana opowiada mi o swoim ulubionym fanficku, żeby wiedzieć o czym rozmawiają te dwie, też go przeczytałem. Muszę przyznać że ta historia o Niallu Horanie w "Teenage Dirtbag" jest naprawdę dobra, oczywiście dziewczyny uważają że jest boska, genialna i wspaniała. Kiedyś oszaleję przez te kobiety, jak już tego nie zrobiłem. Wziąłem ze stolika kluczyki od samochodu, o które wcześniej musiałem błagać tatę, skończyło się na odśnieżaniu podjazdu, ale warto było.-Wychodzę! - krzyknąłem do domowników. -Co mnie to obchodzi! - usłyszałem jak Rocky krzyczy, kiedy zamykałem drzwi. Miałem ochotę coś mu powiedzieć, ale postanowiłem być tym mądrzejszym. Przekręciłem kluczyki w stacyjce i ruszyłem, cała droga minęła mi dosyć miło. Zaparkowałem auto przed domem państwa Swan, zadzwoniłem dzwonkiem, długo nie musiałem czekać aż otworzy mi: -Och. - powiedziałem na widok pan Marano. Tata Laury przeleciał mnie wzrokiem (głupio to brzmi, ale niech już tak zostanie ~ aut.) od góry do dołu. -Dzień dobry panu. -Witaj młody człowieku, który jesteś w związku z moją najmłodszą córeczką. - otworzył szerzej drzwi i gestem zapraszającym do środka zaprowadził do salonu. Kurtkę i buty zostawiłem na korytarzy, trochę skrępowany usiadłem na kanapie w salonie. -Laura przyszedł ten twój Ross! - mężczyzna zawołał brunetkę z salonu, muszę przyznać że ma bardzo donośny głos. -Chwilę, daj mi pięć minut. - odkrzyknęła dziewczyna. -Kobiety. - zaśmiał się i usiadł niedaleko mnie. -A wiec nazywasz się Ross? -Tak, Ross Lynch proszę pana. -To naprawdę fajnie. - chwilę trwaliśmy w niezręcznej ciszy, zarówno mi i jak panu Marano było nieswojo, każdy z nas nie wiedział jak zacząć rozmowę. -Pozwolisz że zajmę się tym co robiłem wcześniej zanim przyszedłeś.-Oczywiście, nie ma sprawy. A czym pan się... - przerwałem widząc, jak zaczyna czyścić szmatką pistolet. Zrobiłem wielkie oczy, z przerażeniem spojrzałem na ojca moje dziewczyny.-Pochodzę z New Jersey, gdzie przez rok pracowałem w policji stąd mam pozwolenie na broń. - wyjaśnił widząc mój przerażony wzrok. -To świetnie. - moja pewność siebie nie jest już taka duża, jak zanim tu przyszedłem, prawda jest taka że teraz jej w ogóle nie ma. -Nie musisz się bać, nic ci nie zrobię. Chyba że skrzywdzisz moja córeczkę lub złamiesz jej serce, to wtedy nie będę miał wyjścia, będę musiał to zrobić. A uwierz mi, wydajesz się być dobrze wychowanym chłopakiem i z jakiegoś powodu Laura cię pokochała, dlatego rób wszystko żeby ja nie musiał robić coś tobie. A teraz dla pewności wyjaśnimy sobie parę spraw, ma wrócić przed zmrokiem i ani jednej minuty dłużej, jak kiedyś będzie płakać masz robić wszystko żeby tego więcej nie robiła, ma być cholernie szczęśliwa, jak będzie miała jakiś problem nie odwracaj się od niej, jak powie nie to znaczy nie i nie naciskaj na nią, a i traktuj ją jak największy skarb chodzący na tej planecie. Jej mama była dla mnie wszystkim, a ona mi tak bardzo ją przypomina, nie przeżyje jak stracę ją lub Vanessę. Dlatego chcę mieć pewność że w dobre ręce ją oddaje. - zaprzestał czyszczenia i spojrzał na mnie poważnie. -Niech mi pan uwierzy, w lepsze ręce niż moje pańska córka nie mogła trafić. Zrobię dla niej wszystko, nawet jakby konsekwencje tego były ogromne. - po moich słowach widać było, że poczuł ulgę. -Cieszę się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Przez następne kila minut rozmawiało się nam dużo lepiej niż na początku, pan Raphael wydaje się być wspaniałym człowiekiem i wyraźnie wyluzował się. -Już jestem. - do salonu wpadła Laura. -To my będziemy już się zbierać. - brunetka chwyciła moją rękę i pociągnęła w stronę wyjścia, cudem udało mi się powiedzieć "Do widzenia". Szybko się ubraliśmy, w samochodzie rzuciliśmy się na siebie, całowaliśmy się dość namiętnie. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że jeszcze dzisiaj jej nie całowałem. -Wiedziałam, że jak dłużej posiedzę w pokoju to ty i tata odnajdziecie wspólny język. - powiedziała blisko moich ust, po czym dała przelotnego buziaka. -Więc mówisz, że to było specjalnie? - co jakiś czas dawałem jej całusa w usta.-Ups. - wzruszyła bezradnie ramieniem. -Ty zła kobieto. - westchnąłem odpalając silnik samochodu. -Ej!-Zapnij pasy złotko. - zrobiła to, o co ja poprosiłem.*Oczami Laury*Ross odwiózł mnie do domu przed osiemnastą, umówiliśmy się że ja, Vanessa i Lynchowie idziemy wspólnie na pasterkę. Wszystko na kolacje jest już gotowe, pierwsza gwiazdka pojawiła się za dziesięć dziewiętnasta, po podzieleniu się wspólnie opłatkiem i złożeniu sobie życzeń, każdy zajął miejsce przy stole. Panowała naprawdę miła atmosfera, nagle ciocia Kristen wstała i poprosiła wszystkich o uwagę, wszelkie rozmowy umilkły. -Chciałam powiedzieć, że bardzo się cieszę że wszyscy jesteśmy tutaj razem, to jest niesamowite że możemy razem spędzać ten wspaniały okres Bożonarodzeniowy, nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo się ciesze że jestem tutaj z osobami, które kocham. Bardzo starałam się żeby te święta były idealne, mam nadzieje że dla was są tak jak dla mnie. Muszę wam coś bardzo ważnego ogłosić. -Zaczynam się niepokoić siostro. - tata zaśmiał się, ciocia spiorunowała go wzrokiem za to że jej przerwał i dalej kontynuowała.-Jestem w ciąży! Wszystkich przy stole zatkało, najbardziej zaszokowaną osobą był wuja Robert, który nie mógł uwierzyć że będzie ojcem. Kiedy wszyscy przetrawili tę informacje zerwali się z miejsca i zaczęli gratulować i przytulać przyszłych rodziców. Najbardziej cieszył się Rober, wyglądał jakby zaraz miał rozpłakać się ze szczęścia ciągle przytulał i całował ciocie. -Będziemy mieli dziecko! Będę ojcem! Cholera! Będę ojcem! -Nawet nie wiesz jak się ciesze ciociu. - przytuliła mocno ciocie, ale szybko przestałam bojąc się że zrobię coś dziecku w brzuchu. Wszystko stało się jasne skąd u cioci te ciągłe wymioty. Dowiedzieliśmy się że to trzeci miesiąc, wuja zdał sobie sprawę że do poczęcia doszło w rocznice ich ślubu, ten fakt oczywiście wszystkich rozbawił. Wiem, że Kristen i Rober będą dobrymi rodzicami.

Raura-Crazy StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz