Rozdział 33

205 15 1
                                    

-Dasz radę Laura! - Ross któryś raz z kolejki to krzyczał, starał się mnie zmotywować.
-Ja nigdzie stąd się nie ruszam. - objęłam mocniej drzewo, on i cała reszta byli na dole góry, a ja na samym szczycie. Od jakiś dwóch dni jesteśmy w Kolorado, Vanessa i Lynchowie zaproponowali żebyśmy pojeździli dzisiaj sobie na deskach. Zawsze jeździłam na nartach, nigdy wcześniej nie na desce. Przez pół dnia uczyłam się jak jeździć na tym cholerstwie, a kiedy szło mi nawet dobrze Rydel zaproponowała żebyśmy pozjeżdżali z góry. Myślałam że dam radę, ale gdy spojrzałam w dół moja cała pewność uciekła szybciej niż dziewczyny z pokoju Rocky'ego. Jak pomyślę sobie że to właśnie przez niego jestem skazana na deskę, to gotuję się we mnie. Idiota serio musiał połamać moje narty na pół!? Ale nie ważne, teraz liczy się to jak zjechać do przyjaciół i nie zginąć.
-Weź nie przesadzaj! Wcale nic ci się nie stanie!
-Skąd masz tą pewność Rydel? - zazwyczaj ufałam jej i wierzyłam, ale jakoś w tej chwili nie za bardzo.
-Siostra ogarnij się, bo przynosisz wstyd rodzinnie. - nawet z tej wysokości dobrze widziałam, że brunetka opiera się o ramię Riker'a. Zacisnęłam zęby i jeszcze raz powoli spojrzałam na dół. W głowie cały czas powtarzałam sobie "dam radę", wzięłam głęboki wdech, poprawiłam czapkę i puściłam się drzewa.
-Zuch dziewczynka! - mój blondasek oczywiście musiał jakoś skomentować moje zachowanie. W myślach policzyłam do trzech, raz kozia śmierć i zjechałam. Słyszałam jak wszyscy krzyczą:
-Jedź prosto!
-Wyprostuj się!
-Weź ręce z oczu!
-Uważaj! Tam jest drzewo!
-Skręć lekko w prawo!
Przez ich wszystkie krzyki coraz bardziej się denerwowałam, cudem udało mi się nie wjechać w jakieś dziecko, ale na szczęście tata tego dzieciaka skapnął się że nie umiem jeździć i w ostatniej chwili przyciągnął go do siebie.
-Laura a teraz musisz ostrożnie... - niestety Ross nie dokończył, bo wjechałam w niego. Jęknęłam z bólu i po dwóch minutach leżenia, powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Zauważyłam że wszyscy się na nas patrzą, ale głównie na blondyna, który leżał pode mną trzymając się za krocze, a z jego oczu płynęły łzy. Szybko zeszłam z niego, delikatnie dotknęłam jego ramienia.
-Misiu wszystko w porządku? - zdawałam sobie sprawę z głupoty mojego pytania, ale za bardzo nie wiedziałam co mu powiedzieć.
-Laska walnęłaś go konkretnie w jaja, oczywiście że nie jest okej.
-Zamilcz Rocky. - Vanessa posłała mu jedno z jej morderczych spojrzeń.
-Ross mocno boli? - Delly przykucnęła koło brata, a mi zrobiło się naprawdę głupio, że z mojego powodu cierpi. Zgarnęła z jego twarzy płatki śniegu, które leciutko latały wokół nas.
-Nie. - serce mi zamarło jak usłyszałam jego głos, było słychać w nim ból i to że cierpi.
-Ross nawet nie wiesz jak jest mi przykro, naprawdę bardzo, bardzo mocno cię przepraszam. - łza spłynęła po moim policzku, nie dosyć że było mi cholernie głupio że staranowałam swojego chłopaka to jeszcze przez ten przeklęty mróz oczy mi teraz łzawią.
-Nie płacz z mojego powodu. - dlaczego on zawszę się martwi o mnie, a nie o siebie? To sprawia że jeszcze bardziej go kocham i wiem że on kocha mnie.
-To przez mróz. - wyjaśniłam uśmiechając się. -Chcesz już wracać?
-Tak, ale potrzebuje jeszcze chwili.
Poczekaliśmy jakieś pięć minut jak chłopak podniesie się z ziemi i ruszyliśmy do domu. Ryland i Riker podtrzymywali go żeby nie upadł. Po przekroczeniu progu chatki poszłam przyrządzić dla wszystkich kakao, chłopacy położyli poszkodowanego na kanapie. Państwo Lynch razem z wujem pojechali zjeżdżać na inny stogi niż my, bo jak to Robert powiedział nie zamierza się do nas przyznawać i za nasze zachowanie wstydzić. Ciocia Kristen nie pojechała z nimi, ostatnio dosyć dziwne się zachowuję jest jakaś nieobecna. Wzięłam tackę z kubkami i dołączyłam do reszty. -Hej, co to za krzyki? - zapytałam rozdając każdemu kakao.-Chłopacy chcą oglądać "Wakacje z cheerleaderkami"...
-To jest naprawdę dobry film. - przerwał Van Riker.
-Ale zważywszy na to że jutro jest wigilia, nie uważacie że dobrze by było obejrzeć coś świątecznego? Ostatnio na YouTube widziałam zwiastun filmu "Cztery gwiazdki" jest to komedia, romans i dramat, wydaje się naprawdę ciekawy. Co wy na to? - entuzjazm w głosie Delly był zaraźliwy.
-Jestem za tym. - zgodziłam się z przyjaciółką.
-A ja nie. - odezwał się Ryland wkładając telefon z przypiętymi słuchawkami do kieszeni.
-Chłopaki no weźcie. Jutro jest wigilia, a wy chcecie jakieś dupy oglądać, które możecie zawsze kiedy indziej sobie włączyć i nas nie musi przy tym być.
-Rydel co ci przeszkadza żeby oglądać film nie związany ze świętami? - zapytał Rocky, które na dobrą sprawę miał wyjebane co będziemy oglądać.
-W takim razie oglądamy film o jakiś przystojniakach na plaży, którzy nie mają koszulek, a ich sześciopak idealnie komponuje się z morzem i piaskiem. Zaraz sprawdzę co wujek Google poleca. - Nessa wyciągnęła telefon z kieszeni, gdy odblokowała go, Ryland machnął ręką i powiedział:
-Nie będziemy tego oglądać. Jak nazywał się ten film "Cztery gwiazdki"? - najmłodszy z nas podszedł do laptopa podłączonego do telewizji i zaczął wpisywać tytuł filmu. Razem z dziewczynami uśmiechnęłyśmy się zwycięsko i przybyliśmy sobie piątkę tak żeby chłopacy nie widzieli. Każdy z nas zajął miejsce, ja usiadłam koło Ross'a, Vanessa i Rydel usiadły koło Riker'a, Ryland zajął miejsce na fotelu, a Rocky wybrał podłogę. Położyłam głowę na ramieniu blondyna, czułam że się uśmiecha.
-Nadal boli? - szepnęłam mu do ucha żeby nie przeszkadzać reszcie w oglądaniu.
-Nie, jest dobrze, ale jak chcesz to możesz pocałować żeby było lepiej.
-Idź ty zboczeńcu. - walnęłam go w ramię z trudem powstrzymując uśmiech, ten tylko zaśmiał się z mojego czynu, objął ramieniem i pocałował w czubek głowy. To znaczy że mój Ross wrócił i nic mu nie jest, odetchnęłam z ulgą. Z zaciekawieniem oglądałam jakie przygody spotykali główni bohaterowie, nawet nie wiem kiedy minęło te półtora godziny. Po pomieszczeniu rozbrzmiał genialny głos Ed'a Sheeran'a w piosence "Give Me Love", szybko odebrałam telefon od cioci Kristen.
L:Hello?
K:It's me.
L:Poważnie ciociu?
K:Tak tylko się zgrywałam. Laura gdzie ty i Vanessa jesteście?
L:U Lynchów, a co?
K:Czy możecie już wrócić?
L:Tak możemy. Czy coś się stało?
K:Nie, ale mamy gości. Jak chcecie możecie zabrać ze sobą Lynchów, ich rodzice też tu są.
L:Dobra będziemy za jakieś piętnaście minut.
Rozłączyłam się i powiedziałam reszcie że ja i Nessa musimy iść, a oni jak chcą to mogę zabrać się z nami. Od ich domku do naszego jest jakieś piętnaście minut drogi samochodem, pojechaliśmy dwoma autami. Całą drogę zastanawiałyśmy się z Vanessą, kto mógł nas odwiedzić, ale nic konkretnego nie przychodziło nam do głowy. Kiedy weszliśmy do domku z salonu słyszeliśmy głośne śmiechy, razem ze siostrą spojrzałyśmy się na siebie lekko zszokowane poznając właśnie ten jeden śmiech, taranując Rocky'ego i Riker'a pobiegłyśmy do źródła głosów.
-O mój Boże! - krzyknęłam na widok taty i rzuciłam się na niego mocno przytulając.
-Dziewczynki nie mogę oddychać. - mimo tych słów mocniej nas przytulił. Tak się ciesze że go widzę, tyle czasu mi go brakowało. Przywitałyśmy się jeszcze z Alice, która wyglądała naprawdę dobrze. Zapoznałyśmy tatę i jego dziewczynę z naszymi przyjaciółmi.
-Tato to jest mój chłopak Ross. Ross to jest mój tata. - odciągnęłam ich na chwilę na bok, żeby się poznali.
-Naprawdę miło mi pana poznać, Laura bardzo dużo o panu mówiła. - blondyn radośnie wyciągnął rękę do mojego ojca, ten podejrzanie i nie ufnie spojrzał na nią po czym uścisnął ją.
-Mi też miło cię poznać, ale jeśli skrzywdzisz moją córeczkę, to równie dobrze możesz iść szukać sobie miejsca na cmentarzu. - papa przyciągnął go do siebie tak że byli oko w oko, a ich twarze dzieliła pięciocentymetrowa odległość.
-Okej? Wystarczy. Może wszyscy usiądziemy. - zaproponowałam.
-To świetny pomysł. - człowiek od którego mam połowę DNA z radością przystał na mój pomysł. Wszyscy zaczęli zajmować sobie miejsca, Ross trochę pobladł i wyglądał na lekko przestraszonego, ale tak poza tym wszystko było z nim dobrze. Razem z tatą poszliśmy przynieść więcej ciasta i talerzyków. -Musiałeś go tak nastraszyć? - popatrzyłam na tatę, próbując udawać złą, ale za bardzo się cieszę że go widzę żeby być na niego zła.
-Chłopak wydaję się miły i dobrze wychowany, ale zrozum mnie, jestem twoim ojcem muszę go nie lubić, chodź wydaję mi się że będzie to trudne zadanie. - on jak nigdy umie mnie rozśmieszyć i wywołać uśmiech na mojej twarzy.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak cholernie za tobą tęskniłam i jak mocno się cieszę, że jesteś tutaj razem z nami. - kolejny raz przytuliłam mężczyznę, który dał mi i Van tyle miłości ile mógł po śmierci mamy i nas wychował.
-Ej! Młoda damo język. - upomniał mnie.
-Dlaczego kiedy dzisiaj rano rozmawialiśmy przez telefon, nie powiedziałeś że przyjeżdżasz? - od jakiś dwóch tygodni codziennie rozmawiam z tatą przez telefon, kilka razy zdarzyło nam się od siebie zadzwonić żeby powiedzieć tylko "Dzień dobry" albo "Dobranoc".
-A czy wtedy byłaby to taka niespodzianka, jak teraz?
-Nie, ale może bym wam upiekła jakiś tort na przywitanie albo zrobiła przynajmniej jakieś kanapki, pewnie jesteście mega głodni i zmęczeni po podróży.
-Czy ty myślisz że moja siostra wiedząc od jakiś trzech tygodni że tutaj przyjedziemy, nie zrobiła nam nic do jedzenia? Uwierz mi, ja już na jedzenie nie mogę patrzeć. - zaśmiał się.
-A jednak przyszedłeś po ciasto. - obróciliśmy się w stronę wejścia do kuchni, gdzie stała Vanessa i nam się przyglądała.
-Bo nie mogłem się powstrzymać. - ten zadziorny uśmiech, mama zawsze mówiła że to właśnie w nim się zakochała.
Brunetka uśmiechnęła się tylko na odpowiedz taty i pomogła nam wykładać placek na talerz, po ośmiu minutach wróciliśmy do reszty, byśmy szybciej się wyrobili, ale w kuchni cały czas ze sobą rozmawialiśmy. W salonie panowała naprawdę dobra atmosfera, wszyscy rozmawiali ze sobą jakby znali się kupę lat. Ross na początku trochę głupio się czuł jak tata zadawał mu jakieś pytania, ale dyskomfort szybko minął. Przestałam słuchać o czym rozmawiają, kiedy wkroczyli w tematykę sportu, całe męskie grono zaczęło rozmawiać o jakiś zawodnikach czy grupach, które kompletnie mnie nie interesowały. Alice opowiadała jak idzie jej w butiku, który jakiś czas temu otworzyła, każdy ze sobą rozmawiał. Ciocia Kristen przeprosiła nas na chwilę i w tempie błyskawicznym poszła do łazienki, po jakimś czasie wróciła. Coraz bardziej zaczynam się martwić o ciocie, mam nadzieję że nie jest na nic chora i to jest związane tylko z jutrem i stresem z tym żeby wszystko wypaliło. Vanessa i ja bardzo ucieszyłyśmy jak tata powiedział nam że zamierza z nami spędzić dwa tygodnie, już nie mogłyśmy się doczekać żeby pokazać mu miejsca do których chodzimy w LA. Oczywiście parę miejsc wykluczymy z planu naszej wycieczki, to będzie wspaniały czas.

Raura-Crazy StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz