Cała ta sytuacja z Bonnie dała nam wszystkim dużo do myślenia, a mianowicie że nie powinniśmy mieć przed sobą tak ważnych sekretów, życie jest krótkie i nigdy nie wiemy kiedy zakończymy swoją misję na tym świecie. Życie jest tak jakby misją, ja gdyby nie moja kochana rodzina pewnie bym ją zakończyła, pytanie brzmi jaką bym za to ocenę dostała. Takie przemyślenia i inne chodziły mi po głowie przez kilka tygodni po tym zdarzeniu, zapisałam się na terapie do psychologa, który pomógł mi uporządkować wszystkie moje myśli. Teraz jest o wiele lepiej. Razem z Lynchami stwierdziliśmy, że potrzebujemy przerwy od tego wszystkiego i że musimy wyjechać gdzieś na wakacje. Wstępnie jedziemy do Kanady na tydzień, z dziewczynami umówiłyśmy się na zakupy. -Jak myślicie którą mam wziąć niebieską czy pudrową? - Rydel pokazała obie sukienki. -To trudne, obie są śliczne. - stwierdziłam. -Masz racje, w takim razie wezmę obie. - uśmiechnięta blondynka pobiegła do kasy. Przechodząc między regałami moją uwagę przykuły ogrodniczki, które były boski. Szybko znalazłam swój rozmiar i poszłam do przymierzalni przymierzyć. -I jak? - zapytałam dziewczyn prezentując się w nich. -Boskie. - Van posłała mi buziaka. -Dobrze na mnie leżą? - obróciłam się wokół własnej osi. -Bardzo dobrze. Wróciłam do środka i przebrałam się w swoje rzeczy, zakochałam się w tych ogrodniczkach. Dobrałam do nich jeszcze jakąś bluzkę i za całość zapłaciłam. Wychodząc z sklepu zadzwonił do mnie wuja.-Dziewczyny poczekajcie chwilę. - zatrzymałam je i odebrałam telefon. L: Hallo? R: Laura? Gdzie jesteście? L: W centrum handlowym. R: Zabierajcie się z stamtąd i szybko przyjeżdżajcie. L: Coś się stało? R: Kristen zaczęła rodzić, szybko przyjedzcie do najbliższego szpitala. Adres wyśle ci smsem, proszę pospieszcie się.
Wuja się rozłączył, w jego głosie było słychać lekkie zdenerwowanie.
-Ciocia zaczęła rodzić. - po moich słowach od razu wszystkie pobiegłyśmy na parkin, gdzie stało nasze auto. Torby z zakupami wrzuciłyśmy do bagażnika, w między czasie zdążyłam przeczytać wiadomość od Roberta z adresem pod który mamy się udać. Ja prowadziłam samochód (szczerze to nie pamiętam czy pisałam że Laura miała prawo jazdy, ale jakby coś to sobie zrobiła ~ aut.) przez korki w centrum miasta do szpitala dotarłyśmy w czterdzieści minut, na szczęście szybko udało nam się znaleźć miejsce na parkingu. Zamknęłyśmy samochód i weszłyśmy do środka, podeszłyśmy do sympatycznie wyglądającej pani przy recepcji.
-Dzień dobry, gdzie znajduje się porodówka? - oparłam rękę o ladę.
-Dzień dobry, na drugim piętrze drzwi po prawej stronie. -Dziękujemy. - poszłyśmy w wskazane miejsce. Coraz bardziej się denerwowałyśmy, mam nadzieje że ciocia radzi sobie znakomicie, jak tylko pomyśle przez jaki ona ból musi przechodzić to jest mi jej szkoda. Kristen czym bliżej zbliżał się termin porodu tym bardziej się denerwowała i czytała więcej o tym, raz z nią przeglądałam stronę, gdzie kobiety, które urodziły pisały, że to były istne katusze i cierpienie. Od tego czasu ciocia zaczęła obawiać się porodu, a ja czy chcę w przyszłości zostać mamą. Pewnie przesadzam, ale jak wyłączyłyśmy sobie filmik z takiej sali porodowej, to trochę się przeraziłyśmy.
-Babcia? Dziadek? Co wy tu robicie? - z rozmyśleń wyrwał mnie zdziwiony głos Van.
-Postanowiliśmy wam zrobić niespodziankę i przyjechać na kilka dni. - uśmiechnął się dziadek, kiedy przestałyśmy ich tulić.
-Właśnie jedliśmy obiad, gdy Kristen dostała mocnych skurczy i zaczęła rodzić. Robert od razu zawiózł ją do szpitala, a my jechaliśmy powoli za nimi. - dodała babcia.
-Ty pewnie musisz być Rydel, zawszę zapomnę twojego imienia. No ale nie ważne, prawie w ogóle się nie zmieniłaś odkąd ostatni raz cię widziałem, może włosy masz trochę dłuższe. - staruszek przywitał się z blondynką.
-Pan też nic się nie zmienił, nawet ma pan ten sam czerwony sweterek co ostatnim razem.
Odeszłam na bok z babcią żeby dowiedzieć się od niej jak ciocia znosiła te całe skurczę, kobieta mi powiedział że całkiem dobrze, ale była bardzo przerażona tą sytuacją.
-A tak zmieniając temat, co słychać u twojego kawalera? - na wzmiance o kawalerze cała się zaczerwieniłam, zabrzmiało to w typowy babciny sposób.
-Babciu... - mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie o nim. Sam fakt, że powiedziała o Ross'ie kawaler śmieszył mnie, teraz mało kto tak mówi. -U niego wszystko jest w porządku.
-To dobrze.
-Przepraszam, że przerywam, ale ja już będę się zbierać miło było panią znowu widzieć. - Rydel pożegnała się ze wszystkimi i wyszła. Razem z babcią i Vanessą usiadłyśmy na krzesełkach, a dziadek chodził w kółko. Po piętnastu minutach czekania z sali wyszedł szczęśliwy Robert.
-Mam syna! - krzyknął na cały korytarz, kilka ciekawskich głów odwróciło się w naszą stronę, ale nie przejmowaliśmy się tym.
-Moje gratulacje! - babcia porwała Roberta w mocny uścisk i pocałowała ze szczęścia w oba policzki.
-Zostaw go już Allie, bo go udusisz i mój wnuk, będzie musiał się wychowywać bez ojca. - kobieta posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie, kiedy ten uścisnął Roberta.
-Teraz chyba kolej na nas. - Van wskazała na siebie i na mnie, wuja z uśmiechem na ustach podszedł do nas. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo jestem dumna z ciebie i cioci.
-Będziecie dobrymi rodzicami i wspaniale wychowacie waszego syna. Z całego serca wam gratuluje i cieszę się waszym szczęściem. - dodałam.
-Jeju dziewczynki to jest kochane co mówicie, w imieniu swoim, mojej żony i syna wam dziękujemy. - po tych słowach każdą z nas mocno przytulił.
-Rober słońce, opowiadaj jak moja córeczka sobie radziła. - babcia porwała go na najbliższe krzesełko i zaczęła zadawać pytania z bliskością światła.
-Może ja zacznę po kolei. - wuja podniósł rękę dając babci znak żeby przestała mówić. Z uwagą słuchałam jak mężczyzna mówi jaki ma wzrost i wagę jego synek oraz że ma 9 punktów na 10. Po pewnym czasie podeszła do nas położna i oznajmiła że możemy odwiedzić na chwilę ciocię i jej maleństwo. Wszyscy powoli nie pchając się weszliśmy do sali w której stały trzy łóżka, a jedno z mnich było zajęte przez naszych ludzi.
-Hej ciociu, jak się masz? - powiedziałam szeptem i pocałowałam ciocie w policzek na przywitanie. Spojrzałam na tego malucha i zaniemówiłam, on był taki uroczy, maleńki i cichy.
-Śpi? - zapytała szeptem Vanessa, kiedy podeszła do nich. Ciocia przytaknęła głową i z powrotem spojrzała na swoje dziecko, Robert usiadł na skrawek łóżka i lewą ręką objął swoją żonę. Mały chyba wyczuł, że ktoś chcę się z nim poznać oraz że przyszedł tu specjalnie dla niego, przebudził się i wydał z siebie pisk. Kiedy każdy obdarzył go wszelakimi komplementami mały poszedł spać, uśmiechnęłam się na myśl, że będzie taki sam jak jego ojciec. Babcia zaczęła się zastanawiać razem z Nessą do kogo chłopiec jest bardziej podobny.
-Jak go nazwiecie? - zainteresował się dziadek, gdy temat o podobieństwie do rodziców się skończył.
-Mieczysław. - od razu odpowiedziała ciocia (musiałam xd pozdrawiam fanów Teen Wolf'a :3 ~ aut)
-Kochanie wiem, że lubisz ten serial, ale nie nazwiemy tak naszego syna. - mina cioci była bez cena.
-To chociaż jak nie chcesz żeby miał tak na imię, to może być to jego drugie? No proszę, - ciocia zrobiła minę szczeniaczka.
-Dobrze niech ci będzie, Mieczysław czy jak tam to się wymawia będzie jego drugim imieniem.
-Może niech będzie miał na imię Finnick? - zaproponowałam.
-Finnick Mieczysław Swan podoba mi się. - kobieta spojrzała na swojego syna.
Przez kolejne dwadzieścia minut zachwycaliśmy się nowy członkiem naszej rodziny, zadzwoniłyśmy do taty żeby mu powiedzieć, że jego siostra właśnie urodziła, był tak szokowany i szczęśliwy że od razu postanowił kupić najbliższy bilet na samolot i nas odwiedzić. Niestety przyjedzie sam i tylko na dwa dni, ponieważ jego dziewczyna nie może w tym czasie, ale najważniejsze że go zobaczymy. Ostatni raz widziałam się z nim dwa tygodnie temu, był zszokowany wiadomością, że Vanessa i Riker zamierzają w najbliższym czasie poszukać sobie jakiego mieszkania i razem zamieszkać, nie tylko on doznał szoku, tak szczerze to wszyscy go doznaliśmy. Ale jak na razie zbierają pieniądze na ich wspólne gniazdko, jakiś czas temu R5 dostało propozycje nagrania swojego pierwszego kawałka od Hollowed Records. Warunek umowy polega na tym, że muszą napisać piosenkę, nagrać ją i musi się ona spodobać wytwórni żeby była mowa o dalszej współpracy, więc wątpię że teraz będą szukać jakiegoś mieszkania. Lynchowie i Ratliff postanowili napisać piosenkę na naszych wspólnych wakacjach. Koło godziny szesnastej pojechaliśmy do domu, bo ciocia była trochę zmęczona po porodzie i całe te odwiedziny też ją męczyły.
*Oczami Rydel*
Kiedy wyszłam ze szpitala napisałam wiadomość do Ellington'a z pytaniem czy chce się ze mną spotkać, okazało się że był nie daleko mnie i po prostu poszłam w jego stronę.
-Hej Rydel. - przytulił mnie na powitanie.
-Hej Ell. - przez tą chwilę kiedy się przytulaliśmy mogłam cieszyć się jego boskim zapachem. Od jakiegoś czasu ja i Ellington zbliżyliśmy się do siebie, zaczęłam mieć przy nim takie dziwne uczucie w brzuchu, które ewidentnie mi się nie podobało.
-Co robiłaś w szpitali? Coś ci się stało? - zapytał kiedy zaczęliśmy iść w stronę centrum miasta, za bardzo nie wiedzieliśmy co chcemy robić, ale stwierdziliśmy że penie na coś ciekawego wpadniemy. -Nie, nic mi nie jest. Po prostu pani Kristen zaczęła rodzić. - widząc zdziwioną minę chłopaka dodała. -Razem z dziewczynami byłyśmy na zakupach i Laura dostała telefon, że Pani Swan zaczęła rodzić.
-Wyprosili cię? - zdziwił się.
-Nie sama stwierdziłam, że nic tam po mnie. I napisałam do ciebie.
-Czyli z wszelkich możliwości spędzania wolnego czasu, wybrałaś mnie? - wskazał na siebie z niedowierzaniem.
-Wcześniej tak o tym nie myślałam, ale z tego chyba wychodzi, że tak. Tak, wybrałam ciebie. - powiedziałam nieśmiało. Zawstydzona spojrzałam na chłopaka i albo mi się wydaje, ale chyba Ratliff o cholera, on się chyba zarumienił i spuścił głowę. Brunet wyglądał tak uroczo, że aż zrobiło mi się gorąco, szybko odwróciłam głowę przed siebie.
-Rydel...? - zaczął nieśmiało.
-Tak.
-Tak się zastanawiałem czy ty byś... - przystanęliśmy na chwile, a chłopak nerwowo bawił się palcami swojej ręki.
-Tak...? - zapytałam z coraz większą nadzieją w głosie.
-Nie zechciałaś by ze mną....yyy... ze mną...yyy. - nie mógł się za bardzo wysłowić.
-Tttaaakkk? - w tym momencie moje wszystkie komórki krzyczał ze szczęścia, po cichu modliłam się żeby powiedział "chodzić" coraz bardziej denerwowało mnie te napięcie.
-Pójść na wystawę kotów? - mina mi odpadła, czyli nie chciał mnie poprosić o chodzenie. Trochę przykro mi się zrobiło, bo miałam cichą nadzieje że z resztą nie ważne, na co ja liczyłam. Cieszyło mnie, że to właśnie ze mną chcę tam iść, bo Ell naprawdę uwielbia koty.
-Z miłą chęcią z tobą pójdę.
***
-Ten rudy kot był naprawdę fajny. - stwierdził Ellington biorąc sporego gryza pizzy. Siedzieliśmy właśnie na placu zabaw, zajadając się pizzą i dzieląc się wspólnymi przeżyciami z fascynującej wystawy kotów.
-Szkoda, że cię cały podrapał. - zauważyłam biorąc kolejny gryz pizzy.
-Nie wiedziałem, że jest taki agresywny.
-Jak przerwałeś mu drzemkę i wyciągnąłeś z klatki tylko po to żeby go pogłaskać i przytulić, to się nie dziwę że cię zaatakował. - musiałam przyłożyć rękę do czoła żeby widzieć przyjaciela, nie wiem czy wcześniej wspominałam ale jest zachód słońca i promienie słoneczne świecą nam prosto w oczy. Połknęłam ostatni kawałek ciasta i sięgnęłam po następny, kiedy poczułam dotyk czyjeś dłoni spojrzałam wyżej i spotkałam się też zawstydzonymi oczami Ellingtona. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a ja poczułam jakby tysiąc motyli latało po moim brzuchu.
-Proszę. - chłopak odsunął rękę i pozwolił mi wziąć pierwszej kawałek pizzy. Przez resztę czasy rzadko odzywaliśmy się do siebie, siedzieliśmy w naprawdę miłej ciszy.
*Oczami Laury*
-Ross nie wchodź tak głęboko, bo będziesz miał całe spodnie mokre! - krzyczałam do chłopaka któryś raz z kolei. Gdy wróciliśmy ze szpitala od razu poszłam spać na dwadzieścia minut, po czy wstałam i zrobiłam sobie kanapkę z masłem orzechowym. Postanowiłam pójść do Ross do domu, akurat jak przyszłam skończył stroić swoją gitarę i zagrał mi kilka piosenek na niej. Blondyn zaproponował żebyśmy wybrali się na plaże, bo dawno nie byliśmy (jak dobrze pamiętam oni chyba nigdy nie byli na plaży haha ~ aut.). Stwierdziliśmy, że nie weźmiemy strojów kąpielowych, ponieważ za niedługo będzie zachód słońca i to będzie bez sensu. Obliczyliśmy statystycznie, że jak pójdziemy piechotą na plaże, to dojdziemy w sam raz na zachód słońca. Od jakieś godziny jesteśmy na plaży i spacerujemy razem mocząc nogi w wodzie.
-Kochanie weź się nie martw i chodź tu do mnie. - blondyn chwycił moją dłoń i pociągnął w swoją stronę.
-Ja wcale się nie martwię. - zarzuciłam racę na jego szyję.
-Aby na pewno? - co jakiś czas składał pocałunki na moich ustach. Uśmiechnęłam się do siebie i pogłębiłam pocałunek.
CZYTASZ
Raura-Crazy Story
FanfictionLaura postanawia wyprowadzić się od ojca do cioci, gdzie mieszka jej siostra Vanessa. Podczas kolacji z nowymi sąsiadami, dziewczyna poznaje Ross i całe jego rodzeństwo.