Rozdział 4 "Większość kobiet na świecie"

363 37 8
                                    

 Od kiedy tylko usiedliśmy przy barze w Satryricon nie mogłam przestać rozmawiać z Kurtem. Miałam generalnie w dupie ten jego zespół, jego karierę i inne bzdury. Cała nasza dyskusja opierała się na światopoglądzie, na różnego rodzaju ideologiach, na kształtowaniu się obecnej rzeczywistości. Nasze myśli podążały w jednym kierunku i doskonale się dopełniały.

 - Bo widzisz...- powiedział, podpalając mojego papierosa.- Jak dla mnie życie zaczęłoby się wtedy, kiedy moglibyśmy robić co chcemy. Po co mamy przestrzegać tego durnego prawa i słuchać tych wszystkich idiotów? To jak pranie mózgu, jak indoktrynacja.

 - Do czego zmierzasz?- zapytałam i zaciągnęłam się dymem. Oczywiście rozumiałam to wszystko i w pełni się z tym zgadzałam, ale zależało mi, żeby poznać wszystko, co tylko mój nowy kolega miał w głowie.- To brzmi jak anarchia.

 - Anarchia to dobre słowo.- rozsiadł się na swoim krześle.- I jeszcze... Może po prostu wolność. Co o tym sądzisz?

 - Że to aparat przymusu.- odparłam.- Ograniczają naszą niezależność. Jak mamy się rozwijać, kiedy za wszystko pakowaliby nas do paki? Niedługo zaczną grzebać nam w mózgach, żebyśmy myśleli jak oni.

 Blondyn zaśmiał się z aprobatą i zaciągnął dymem papierosowym. Zgadzaliśmy się ze sobą i to podobało mi się w tej rozmowie. Była całkowicie swobodna, mimo że znaliśmy się kilka godzin.

 - A słyszałaś o anarcho-punku?- zapytał- Wiesz... Te pacyfistyczne świry. 

 - Tak, tak.- pokiwałam głową.- Ekologia, wegetarianizm, te klimaty. Sama nie wiem... To chyba już trochę zbyt pojebane. Hipisi umarli razem z Lennonem i tyle. Oto moje zdanie.

 - A właśnie. To był dopiero gość. Miał w dupie ludzi, rząd, prawo, miał w dupie to całe zło i żył tak jak chciał. Jemu nikt nie mówił, co ma robić.

 - Bo miał kasę i mógł sobie na to pozwolić.

 - Kathleen...- westchnął i zaczął obracać się na barowym stołku.- To jest do kurwy nędzy prawda. Kiedy JA będę mieć kasę, kiedy MY będziemy mieć, też sobie na to pozwolimy, a nawet zrobimy coś więcej.

- Może coś zmienimy.

 - Nie może, tylko na pewno.- zapewnił i przymknął oczy, jakby zatracając się w marzeniach i tym, co mógłby w przyszłości osiągnąć.- A na razie... Jeśli coś napiszecie, to chciałbym was usłyszeć. Kiedy mówisz masz taki silny głos. Alt? Wydaje mi się, że to będzie alt.

 - Czyli nic nadzwyczajnego.

 - Wszystko może stać się nadzwyczajne, jeśli umiesz je takim uczynić.- powiedział. Zabrzmiało to jakby miał już doświadczenia z tym związane, więc postanowiłam mu zaufać.

 No bo dlaczego nie miałabym śpiewać wyjątkowo, mając głos jak większość kobiet na świecie? Dlaczego miałam nie nadać mu mojej własnej, specyficznej barwy?

 - Zadzwonimy, skoro rzeczywiście nasza potencjalna muzyka was interesuje.- zaśmiałam się i sięgnęłam po jedną z serwetek, leżącą na niewielkim stosie obok mnie, by po chwili podsunąć ją Kurtowi.

 Chłopak wsunął ręce do obydwu kieszeni swoich spranych jeansów i po chwili wyciągnął z jednej z nich mały, niezatemperowany ołówek. Zanotował na papierku numer telefonu i oddał mi go. 

 - A ja dostanę wasz?- upomniał się, a ja szybko spełniłam jego prośbę.

 Gdybym nie uczestniczyła w tej sytuacji, tylko patrzyła na nią z boku, pomyślałabym, że dwójka zauroczonych sobą ludzi właśnie umawia się na randkę i wymienia numerami telefonów. Prawie roześmiałam się na tę myśl.

 W pewnym momencie podeszła do nas Tobi, która do tej pory rozmawiała z pozostałymi. Tylko ja i Kurt odłączyliśmy się od towarzystwa, bo komentarze innych przeszkadzały nam w naszej fascynującej rozmowie o anarchii. Było trochę tak, jakbyśmy chcieli słuchać wyłącznie siebie nawzajem.

 - Jak tam, Vail?- zwróciłam się do dziewczyny, a ta bezceremonialnie się do nas przysiadła.

 - Dobrze. Zastanawiałam się tylko, dlaczego sobie poszliście.- odparła i zręcznym ruchem głowy strząsnęła kosmyki włosów z czoła. Wyglądała przy tym prawie jak modelka, pozująca w strugach deszczu, której okoliczności narzuciły ciągłe otrzepywanie się z wody.

 - Jakoś wciągnęła nas ta rozmowa.- wyjaśnił Kurt i odwrócił się przodem do mojej przyjaciółki.- A tak w ogóle to pamiętam, że po tym koncercie grałaś na perkusji z Go Team, w takim jednym klubie.

 - Pamiętasz jak mi szło? Wtedy chyba ci się podobało, bo dołączyłeś do nas na jeden kawałek.

 Na te słowa Kurt ze zrozumieniem pokiwał głową, jakby coś sobie przypomniał.

 - Rzeczywiście. Byłaś dobra już jako gówniara, więc teraz musi być co najmniej przyzwoicie.

 Tobi uśmiechnęła się kokieteryjnie i jeszcze raz zagadnęła chłopaka na jakiś inny temat, ale nie dosłyszałam jaki, bo na chwilę się wyłączyłam. Takie śmiałe zachowanie stanowczo nie pasowało mi do Vail. Nie miała w zwyczaju startować do facetów i sama rozpoczynać rozmowy, więc to wszystko wydało mi się naprawdę dziwne. Najwyraźniej Kurt jej się podobał i nie czułam się dobrze z tą myślą. To było coś takiego, jakby ktoś miał w planach wyrwać mi z rąk nowego towarzysza tej ziemskiej niedoli, z którym tak dobrze się dogadywałam. 

 Wciąż ignorując ich wymianę zdań sięgnęłam po kolejnego drinka (tym razem był to Jim Beam z colą) i zatopiłam w nim wszystkie swoje dotychczasowe głębokie przemyślenia. Ten odrobinę mocniejszy, niż do tej pory alkohol pomógł mi oczyścić umysł i na chwilę zatracić się w bezczynności. Po nim wypiłam jeszcze kilka kolejek i kompletnie straciłam głowę. Nigdy nie byłam zbyt dobra w "długodystansowym" piciu. Ignorowałam mówiących do mnie ludzi, a także tych, którzy przechodzili obok, siadali w pobliżu lub oddalali się.

 Świadomość odzyskałam dosłownie na moment i wystarczyła jedynie, by dostrzec, że praktycznie wszyscy z moich towarzyszy opuścili już Satyricon. Przed sobą widziałam tylko Dave'a, ale nie miałam pewności jak blisko mnie się znajdował, bo mój wzrok szwankował.

 - Chyba urwał mi się film.- wychrypiałam. 

 - Wiem.- chłopak ze zrozumieniem pokiwał głową.- Tamci już poszli, bo nie mieli siły cię stąd wyciągać. Obiecałem, że się tobą zajmę, kiedy przestaniesz już leżeć jak kłoda z głową na barze i się buntować.

 - Buntować?

 - Wcale nie chciałaś nigdzie iść.- zaśmiał się.- Masz naprawdę słabą głowę, Kathleen.

 Ja również się uśmiechnęłam, ale po chwili całą, ogarniającą mnie błogość przyćmił okropny ból brzucha i niekontrolowany odruch wymiotny.

 Ja również się uśmiechnęłam, ale po chwili całą, ogarniającą mnie błogość przyćmił okropny ból brzucha i niekontrolowany odruch wymiotny

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

************************************

 A na zdjęciu Kathleen w błogim stanie upojenia alkoholowego i najwyraźniej bardzo tym rozbawiony Kurt ;)

 Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Było tu trochę więcej o światopoglądzie bohaterów, trochę więcej przemyśleń, więc "materiał powinien obronić się sam". ;)))

Angels will never be saved ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz