Odkąd rozpoczęliśmy pracę z Joan minęło kilka tygodni. Udało nam się dokończyć Rebel Girl, a w naszych głowach już rodziła się koncepcja na wspólny koncert z artystką. Przeważnie przesiadywaliśmy w naszym domu, ewentualnie u dziewczyn z 7 Year, które również usiłowały zdobyć przychylność Jett. Mimo wcześniejszych deklaracji o zachowaniu przyjacielskich stosunków, moje relacje z Davem znacznie się ochłodziły. Nie rozmawialiśmy już tak swobodnie jak kiedyś i unikaliśmy sytuacji, w których moglibyśmy znaleźć się sam na sam. Było mi z tym naprawdę źle, ale w głębi duszy czułam, że tak to się skończy.
Któregoś dnia, razem z Kathi udałyśmy się do hotelu, w którym rezydowała Joan, żeby omówić szczegóły naszego przyszłego koncertu. Kobieta wydawała się naprawdę zadowolona; jak gdyby nic nie było w stanie zepsuć jej humoru.
- Trochę gonią mnie terminy, dlatego powinniśmy się pospieszyć.- powiedziała Jett, nie przerywając bębnienia długimi paznokciami w blat stołu.- W przyszłym tygodniu muszę być w Middletown.
- To może w ten piątek?- zaproponowała Kathi, lecz zanim Joan zdążyła odpowiedzieć odezwało się dzwonienie jej telefonu komórkowego.
Czarnowłosa podniosła się z miejsca, chwyciła wibrujący aparat, który wcześniej leżał na komodzie, przepraszająco kiwnęła głową w naszą stronę i zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu. Razem z Wilcox popatrzyłyśmy po sobie.
- Jak myślisz, kto to?- zapytała blondynka, wyciągając szyję, jak gdyby usiłowała dosłyszeć kto był rozmówcą Jett.
Wzruszyłam tylko ramionami i zaczęłam składać w trójkąt jedną z serwetek leżących na stole. Nie spodobał mi się ten kształt, dlatego spróbowałam uformować żurawia, co nie do końca wyszło.
- Ej, podsłuchamy o czym rozmawia?
Podniosłam głowę i popatrzyłam na Kathi, jak na idiotkę. Zawsze była wścibska, ale popierałam ją tylko w kwestiach, które rzeczywiście mogłyby okazać się interesujące. Według mnie nie było niczego ciekawego w rozmowie telefonicznej Joan. Dzwonił pewnie jej menadżer albo ktoś z Blackhearts, żeby powiadomić o trasie, czy występie. Generalnie, rutyna i nic specjalnego.
- Sama podsłuchuj jak chcesz.- wywróciłam oczami, zirytowana faktem, że mój żuraw wyglądał bardziej jak rozjechany kot.
- Kath... Ciebie bardziej lubi i może nie wkurwiłaby się za to tak bardzo jak na mnie.- lekko przekrzywiła głowę w bok i uśmiechnęła się błagalnie.- Może to coś co dotyczy nas? Nie chcesz wiedzieć?
- Nie.
Zanim zdążyłam się zbuntować Wilcox wstała, chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę, z której dobiegał głos kobiety. Pewnie zbeształabym za to Kathi, ale wolałam być cicho, póki Joan mogła nas usłyszeć.
- No nie wiem...- głos Jett brzmiał smutno, jakby była przygnębiona.- W maju? Pewnie będę mieć wtedy masę koncertów. Nie. Nie chodzi o to, że nie chcę... Po prostu nie dotarło do mnie to zaproszenie, dlatego się nie odzywałam. Cały czas mnie nie ma. Kto jak kto, ale ty powinnaś mnie zrozumieć. Tak... Może dlatego, że nie poddałam się przy pierwszym, większym niepowodzeniu? Pomyślałaś o tym? Muzyka to moje życie i szkoda, że dla ciebie przestała być ważna. Wiem, że nie dzwonisz, żeby o tym gadać, ale może skoro po tylu latach raczyłaś się odezwać, to powinnyśmy wyjaśnić sobie parę rzeczy?! Co to znaczy, że nie chcesz?!... Słyszysz mnie?... Jesteś tam jeszcze?... Musisz kończyć, tak? Tak po prostu? Jake? Kim jest kurwa Jake?...
Przez lekko uchylone drzwi dostrzegłam, że Joan cisnęła telefonem o podłogę, usiadła na łóżku i ukryła twarz w dłoniach. Nie miałam pojęcia z kim rozmawiała i dlaczego wywołało to w niej tyle emocji, ale ten widok spowodował, że ścisnęło mi się serce. Moja największa idolka, płacząca jak dziecko, któremu ktoś zabrał zabawkę sprawiała, że sama robiłam się smutna.
Kathi popatrzyła na mnie pytająco, a ja tylko wzruszyłam ramionami. W tej samej chwili Joan podniosła się z miejsca i zaczęła mówić sama do siebie, a raczej do swojej rozmówczyni, czego tamta niestety nie mogła usłyszeć:
- Zawsze byłaś kurwą... Zawsze.
Po wypowiedzeniu tych słów otarła oczy wierzchem dłoni i upadła na kolana tuż przy dużej, niebieskiej walizce. Otworzyła ją i zaczęła przeszukiwać. Po około dwóch minutach wyciągnęła leżący na dnie plik zdjęć i z twarzą pokerzystki zaczęła je przeglądać. Zdawałam sobie sprawę, że powinnyśmy już wracać, ale po prostu nie mogłam oderwać wzroku od Joan. Zresztą Kathi chyba też nie. Kiedy dotarła do ostatniej fotografii zatrzymała się na niej chwilę dłużej, by w pewnym momencie przedrzeć ją na dwie części. Kobieta upuściła resztę w przypadkowe miejsce na podłodze i wyciągnęła z walizki coś jeszcze.
- Dziewczyny!- krzyknęła, przez co podskoczyłam ze strachu i nadepnęłam swojej towarzyszce na palce u stóp.- Mam coś dla was, chodźcie!
Popatrzyłyśmy na siebie, odczekałyśmy chwilę, by w końcu popchnąć drzwi i wejść do środka. Dopiero wtedy zauważyłam, że przedmiotem, który Joan wyjęła z walizki była jej słynna biała koszulka z logo Sex Pistols, którą nosiła jeszcze za czasów Runaways, czyli jednym słowem RELIKWIA.
- Weźcie ją.- powiedziała, siląc się na uśmiech.- Noście na zmianę, oprawcie w ramę, czy coś. Mi się już nie przyda.
************************************
Kolejny rozdział, w którym nic się nie dzieje :"). Ogólnie nie miałam weny na jakąś grubszą akcję, więc jest to, co jest. Postaram się szybko napisać następny. A ogłoszenie jest takie, że na wakacje jadę do miejsca bez komputera, dlatego nie będę mogła za bardzo pisać. Tworzenie na telefonie to dla mnie kara boska, dlatego na czas praktycznie całych wakacji to ff przejdzie w stan zawieszenia, hibernacji, czy czegoś w tym stylu. Będę odpisywać na wiadomości i komentować (chyba, że akurat będzie słaby zasięg), ale rozdziały generalnie nie będą się pojawiać, chyba że przemogę się i sklecę coś na telefonie. Na razie wszystko jest bez zmian i dam jeszcze znać, kiedy rozpocznie się to "zawieszenie". Do następnego ;*.
CZYTASZ
Angels will never be saved ✔
FanfictionKathleen wydawało się, że może mieć wszystko. Posiadała własny zespół i była darzoną ogromnym szacunkiem ikoną ruchu feministycznego lat 90. Jednak któregoś dnia w jej życiu pojawił się ktoś nieosiągalny; ktoś, kto mimo jej wielkich starań nigdy ni...