Rozdział 33 "Kocham cię"

170 22 27
                                    

 - Musimy iść.- powiedziała Kathi, spoglądając na mnie ze smutkiem.- Zaprosili nas, a jeśli nie przyjdziesz, to Kurt zorientuje się, że coś do niego masz. Poza tym już kupiliśmy dla ciebie bilet.

 - Już powinien wiedzieć.- odparłam.- Nie rozmawiam z nim od tamtej pory.

 - No weź. Na weselu rzucimy w Courtney sałatką. Nie kusi cię to?

 Cicho się zaśmiałam i podniosłam z miejsca. Wilcox rzeczywiście miała trochę racji, lecz nie ze względu na samego Cobaina, a raczej na wszystkich innych, którzy wciąż mieli nas za dobrych przyjaciół. Zaczęliby się dziwić, wypytywać i jeszcze wszystko wyszłoby na jaw.

 - Ale nie mam zamiaru ładnie się ubierać.- oświadczyłam i zaczęłam przeszukiwać szafę.- Poza tym myślisz, że uda nam się dolecieć na czas?

 - Jeśli się pospieszysz...

 Założyłam na siebie zwykły T-shirt z nadrukiem, spódnicę i półtrampki. Z każdą chwilą coraz bardziej bolał mnie brzuch. Nie wiedziałam jak zareaguję na widok Kurta i Courtney, wyznających sobie publicznie miłość. W każdym razie chciałam mieć to już za sobą.

 Kiedy wszyscy byliśmy gotowi, opuściliśmy mieszkanie i wsiedliśmy do samochodu Billy'ego, którym dojechaliśmy na lotnisko. Jak dla mnie cholernym absurdem było organizowanie ślubu na Hawajach, ale przecież taka cudowna, światowa para jak oni, nie mogła wymyślić niczego bardziej kameralnego. Samolot za bardzo się nie spóźnił, dlatego po około trzydziestu minutach od przyjazdu, byliśmy już na pokładzie. Usiadłam przy oknie, wpatrzona w krajobraz za nim i zaczęłam myśleć nad tym, co stanie się po ślubie. Wtedy na pewno straciłabym jakiekolwiek szanse, ale nie czułam się na siłach, żeby urządzać jakąś scenę podczas ceremonii. No bo... Czy tak naprawdę to cokolwiek by dało?

***

 Lot trwał prawie sześć godzin, dlatego na plażę Waikiki dotarliśmy tak naprawdę w ostatniej chwili, kiedy młoda para stała już przy łuku ślubnym z drewna. Na ich widok wybuchłam niekontrolowanym śmiechem. Rozczochrana Courtney miała na sobie sukienkę z czegoś przypominającego firankę, a jej przyszły mąż piżamę w zieloną kratę. Nie miałam pojęcia, czy postanowili zrobić sobie jaja z gości, czy po prostu wcale nie zależało im na wydarzeniu, jakim był ich własny ślub.

 Usiedliśmy na wolnych krzesłach, a kilka sekund później kapłan podszedł do pary. Powiedział kilka słów, udzielił im błogosławieństwa, a potem przyszedł czas na przysięgi. Kiedy Love wyciągnęła z biustonosza karteczkę, zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałam, czy zniosłabym słuchanie słów, które sami wymyślili, przed wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do klasycznych deklaracji, te własne były szczere i pełne emocji.

 - Kurt...- westchnęła blondynka i uśmiechnęła się, po czym zerknęła na świstek.- Kocham cię jak nikogo na świecie... Sprawiłeś, że znów czuję się jak zauroczona gówniara. Obiecuję, że będę z tobą, nawet kiedy wcale tak bardzo nie będziesz mnie potrzebował. I, że nigdy nie będzie nikogo innego. 

 Wszyscy goście, poza mną i Kathi wyglądali na zachwyconych. Niektórzy płakali ze wzruszenia, a inni zaczęli cicho klaskać. Ja w pewnej chwili przestałam patrzeć na młodą parę. Nie chciałam tego wszystkiego słuchać i zaczynałam żałować, że w ogóle przyleciałam.

 - W tej chwili jestem w tobie zakochany bardziej niż kiedykolwiek.- powiedział Cobain, układając usta w krzywy uśmiech.- I mam nadzieję, że ta miłość nigdy się nie skończy. Będę starał się zawsze cię uszczęśliwiać i zawsze być przy tobie. Kocham cię, Courtney.

 - Kocham cię, Kurt.

 Po tych słowach rozległ się prawdziwy aplauz, a pod moimi powiekami zaczęły zbierać się łzy, które powstrzymywałam zaledwie resztkami silnej woli.

 - Ogłaszam was mężem i żoną.- oznajmił duchowny, a nowożeńcy pocałowali się.

 - Kathi, mam tego dość.- szepnęłam do przyjaciółki, która ,w geście wsparcia, chwyciła mnie za nadgarstek.

 Cieszyłam się, że tak bardzo mnie wspierała. Ostatnimi czasy stała się chyba najbliższą mi osobą, której mówiłam absolutnie wszystko. Gdyby nie ona, załamałabym się już dawno.

 Nie poszłam im pogratulować, co najwyraźniej zauważył Dave, bo podbiegł do mnie i uśmiechnął się.

 - Co jest?- zapytał.- Jesteś jakaś smutna ostatnio.

 - Nic. Po prostu nie mam siły...

 Grohl zrobił minę, jakby analizował moje słowa, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

 - Na pewno? Przecież wiesz, że mogę ci pomóc. Jak kiedyś...

 Zaśmiałam się nerwowo. Dave był taki kochany, dobry... Chyba nigdy nie poznałam tak niesamowitego faceta jak on i w tamtej chwili naprawdę żałowałam, że nie pokochałam jego, tylko kogoś kto od dawna miał mnie gdzieś. Byłam głupia... Byłam taka głupia i podejmowałam same złe decyzje.

 W pewnym momencie bez zastanowienia przytuliłam się do Dave'a, usiłując tłumić łzy.

 - Przepraszam Dave... Przepraszam za wszystko... Ale nic, nigdy nie będzie już takie jak kiedyś.

 Stare, dobre czasy przeminęły bezpowrotnie i były już tylko wspomnieniem, do którego wracanie pozwalało mi wciąż żyć.

 Stare, dobre czasy przeminęły bezpowrotnie i były już tylko wspomnieniem, do którego wracanie pozwalało mi wciąż żyć

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

***********************************

 Część trzecia maratonu, ale chyba jeszcze nie ostatnia xD. Mamy ślub, więcej depry, a te przysięgi wymyśliłam sama.

 Powoli zbliżamy się do końca tego dzieła, dlatego zostańcie ze mną. Do następnego ;*

Angels will never be saved ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz