Decyzję o wyjeździe podjęliśmy naprawdę szybko, bo w przeciągu zaledwie dwóch tygodni od momentu, kiedy ten pomysł zrodził się w mojej głowie. Wszyscy byliśmy zgodni, co do kwestii, że w Portland za wiele perspektyw na nas nie czeka. Dodatkowo zmotywował nas fakt, że chłopaki też mieli zamiar przenieść się do Seattle. W ich przypadku plan ten był odległy o jakiś miesiąc, bo mieli do załatwienia parę spraw na miejscu.
Kiedy się pakowałam Kurt stał przy moim biurku i majstrował coś przy pokrętle radia, które na nim stało. Najpewniej szukał jakiejś przystępnej muzyki, ale znając go równie dobrze mógł chcieć znaleźć najbardziej inspirujący szum.
- Zaraz się wkurwię i puszczę jakiegoś winyla.- oznajmił po jakichś pięciu minutach skakania po stacjach.
Ja w tym czasie opróżniłam szafę i rzuciłam całą jej zawartość na łóżko. Na myśl o tym, ile jeszcze pakowania mi zostało zrobiło mi się słabo.
- Poszukaj jeszcze.- zwróciłam się do chłopaka.- Kathi spakowała już gramofon i wszystkie płyty.
- Fajnie.- westchnął i wrócił do "poszukiwań".
Powyjmowałam wieszaki ze wszystkich ubrań, w miarę równo je poskładałam i upchnęłam do walizki, by po chwili zająć się komodą. W niej czekała na mnie kolejna sterta ciuchów. Tym razem nie musiałam męczyć się z układaniem, dlatego poszło mi znacznie szybciej niż z tymi z szafy.
W pewnej chwili do moich uszu dobiegło charakterystyczne gitarowe intro Slasha, z piosenki Welcome to the jungle. Od razu przeszło mi przez myśl, że Kurt jakoś to skomentuje.
- Ja pierdolę.- zaśmiał się pogardą.- Równie dobrze, zamiast "Witamy w dżungli" mogliby drzeć się: "Sypcie kasę". Żałosne...
Zaśmiałam się pod nosem, bo to jak Cobain krytykował Guns n' Roses było takie... przekoloryzowane; przynajmniej moim zdaniem. Komercja komercją, ale nie mógł być do końca pewny, jakie mieli intencje wstępując na rynek muzyczny. Ja osobiście wolałam nie oceniać ludzi, których wcale nie znałam. Ich muzyka nie była do końca w moim guście, ale nie powodowało to jakiejś szczególnej niechęci w ich kierunku.
- To trochę tak jak All you need is love, tylko że ta hołota chyba każdy kawałek robi specjalnie dla telewizji.- kontynuował, teatralnie wywracając oczami.
W międzyczasie z łazienki wybiegła Tobi, ale zignorowała nas i zniknęła w sąsiednim pomieszczeniu. Jechać mieliśmy z samego rana, dlatego przez cały dzisiejszy dzień usiłowała się zebrać. Ja jak zwykle zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę, czyli wieczór.
- A co z tym... Duffem?- zapytałam, bo w pewnej chwili przypomniałam sobie, że basista Gunsów pochodził z Seattle.
- Zmarnował się przy tej zgrai popaprańców, a szczególnie przy Rosie.- odparł Kurt.- Mógł grać punka, a wybrał pierdolonego rasistę i homofoba, który nawet nie umie śpiewać. Kto tak robi?
- Skąd wiesz, że jest rasistą i homofobem?- zapytałam, bo te wszystkie teorie Cobaina zaczęły robić się naprawdę interesujące.
Najbardziej ciekawiło mnie, czy miał coś na ich poparcie, czy po prostu tak sobie gadał.
- Słyszałaś to pierdolone One in a million? Nawet jeśli nie, to nieważne. To po prostu zjeb i tyle.- skwitował.- Oni to się nawet nie sprzedali. Oni od samego początku byli wystawieni na sprzedaż, a rynek po prostu ich kupił. Gdyby z nami stało się coś takiego, to chyba bym się zajebał.
Zapięłam ostatnią walizkę i wzdychając usiadłam na łóżku. Na tamtą chwilę miałam serdecznie dość pakowania. W tej samej chwili do pokoju wkroczył Dave i omiótł nas wzrokiem.
- Co robicie?- zapytał, chowając ręce do kieszeni.
- Rozmawiamy o naszym przyjacielu.- zakpił Cobain.
- O... - Grohl szeroko się uśmiechnął. Można było dostrzec w tym geście nutę pogardy.- Nasz przyjaciel Axl, razem z resztą przyjaciół nagrywają teraz płytę. Nie zdziw się, Kurt, jeśli w końcu zadzwoni i zaproponuje ci trasę.
- Nawet tak nie żartuj, Davy.- zaśmiał się Cobain, a brunet przybliżył się do mnie.- Wyśmiałbym frajera i tyle.
- Jak ci idzie?- Grohl zignorował słowa przyjaciela i zwrócił się do mnie.
- Powinnam była zacząć wcześniej.- zmarszczyłam brwi.- Trochę tego jest, a sama myśl, że jak dojedziemy trzeba będzie wszystko rozpakowywać mnie wkurwia.
- Dacie radę.- zapewnił.- I nie szalejcie za bardzo bez nas.
- Bo pomyślę, że jesteś zazdrosny.- zaśmiałam się i lekko pocałowałam go w policzek.
Mimo tego, że zachowywaliśmy się jak para ja do końca tego nie czułam. Przepełniała mnie raczej chęć podbicia świata, ekscytacja wyjazdem i milion innych rzeczy, zakłócających moje uczucia do Dave'a. Naprawdę bardzo go lubiłam, może i było to coś więcej, ale z pewnością nie mogłam tu mówić o miłości.
Byłam pewna, że ta przerwa pozwoli mi wszystko przemyśleć i podjąć jakieś sensowne decyzje, ale na razie nie chciałam robić niczego pochopnie. W tamtej chwili w mojej głowie było tylko Seattle, koncerty, pisanie tekstów, kolejne zine'y...
A przede wszystkim nowa rewolucja, którą Bikini Kill miało rozpocząć.
************************************
Jakoś nie miałam pomysłu na zdjęcie, więc wstawiam Kurta w naturalnym środowisku xD Na razie nic się nie działo, tylko trochę hejtu na gn'r, ale gwarantuję, że zabawa zacznie się po przyjeździe do Seattle.
Do następnego ;*
CZYTASZ
Angels will never be saved ✔
FanfictionKathleen wydawało się, że może mieć wszystko. Posiadała własny zespół i była darzoną ogromnym szacunkiem ikoną ruchu feministycznego lat 90. Jednak któregoś dnia w jej życiu pojawił się ktoś nieosiągalny; ktoś, kto mimo jej wielkich starań nigdy ni...