Rozdział 20 "Zróbmy sobie rewolucję"

193 26 50
                                    

 Koncert u Knighta poszedł nam naprawdę dobrze; zresztą jak wiele późniejszych. Bikini Kill stawało się w Seattle coraz bardziej rozpoznawalne, podobnie jak my sami, lecz już nie jako trzy feministki i buntownik, a prawdziwi muzycy. Na samym początku '91 roku wybraliśmy ze swoich materiałów osiem, naszych zdaniem najlepszych i najbardziej dopracowanych piosenek z zamiarem zamieszczenia ich na pierwszej płycie. Gdy osiem wytwórni odmówiło wydania krążka zadecydowaliśmy sami nagrać nasze utwory na kasecie kompaktowej i opublikować je. Jeden ze sklepów muzycznych w Seattle z otwartymi ramionami przyjął do sprzedaży te kilka wydanych przez nas nagrań, które zatytułowaliśmy Revolution Girl Style Now!

 W międzyczasie wyprowadziliśmy się od Selene i dziewczyn do mieszkania, które miał wynająć nam kumpel Billy'ego, ale wciąż utrzymywaliśmy z nimi kontakt. Poznaliśmy również wiele innych ciekawych osób z tamtejszej sceny muzycznej i nie tylko. Chłopaki z Nirvany wciąż nie dawali znaku życia, mimo że od naszego wyjazdu z Portland minęło parę ładnych miesięcy.

***

 L7 w pewnym sensie mnie fascynowały. Razem z 7 Year Bitch wybraliśmy się na ich koncert, a ja od samego początku nie mogłam nadziwić się jaką zajebistą muzykę tworzyły. Słyszałam je już wcześniej, ale między radiem, a występem na żywo zawsze była ogromna przepaść. Sparks miała naprawdę niesamowity i przyjemny dla ucha głos, który doskonale zgrywał się z całą resztą. 

 Od samego rozpoczęcia zastanawiałam się jak to by było się z nimi poznać, ale niezbyt na to liczyłam bo nie grały już po barach, tak jak my. Koncert L7 odbywał się na jednym z niewielkich miejskich stadionów i nie każdy miał bezpośredni dostęp do muzyków.

 - Co tam, Kath?- zapytał Billy, nachylając się w moją stronę.

 Lekko uniosłam głowę i przybrałam niezadowoloną minę.

 - Pogadałabym z nimi, ale pewnie uciekną zaraz po koncercie.- odparłam, a Karren objął mnie delikatnie ramieniem.

 - Bo jeszcze nie należymy do... no wiesz... ich ligi, czy jak to się teraz nazywa. Niby gramy, sprzedają tę naszą kasetkę, ale... Potrzebujemy jakiegoś bodźca.

 - Bodźca do czego?

 - Czegoś co wybije nas poza ten krąg grajków do kotleta.- wyjaśnił, po czym wskazał na dziewczyny z L7.- I uczyni takimi jak one.

 W tym samym momencie Donita wydarła się do mikrofonu i zarzuciła swoimi rozczochranymi włosami, o bliżej nieokreślonym, szarawym kolorze do tyłu.

 - Kurt pewnie uznałby to za komerchę, ale w sumie chciałabym tego.- delikatnie uśmiechnęłam się na myśl o Cobainie i całej reszcie.

 Ostatnimi czasy naprawdę mi ich brakowało. Wcześniej deklarowali, że przyjadą do Seattle jakiś miesiąc po nas, a od naszego wyjazdu minęły już mniej więcej cztery. Niby miałam Selene i resztę, ale coraz częściej tęskniłam za wspólnymi popijawami z Nirvaną, za Kurtem i jego nieodłączną odrazą do połowy muzycznego światka, za Davem, który ratował mnie z opresji, i oczywiście za Kristem, któremu wiecznie było mało alkoholu. Zapodział mi się gdzieś ich numer telefonu, przez co nasz kontakt na te cztery miesiące urwał się całkowicie.

 - Dziękuję wam bardzo.- moje rozmyślania przerwał głos Sparks.- Żegnam wszystkich serdecznie, bo od kurewskiej godziny chce mi się sikać i niestety bisu nie będzie.

Angels will never be saved ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz