Zacisnęłam lewą dłoń na brzuchu, w okolicach żołądka, a prawą zasłoniłam usta. Wymioty udało mi się powstrzymać dosłownie ostatkami silnej woli. Zostawiając Dave'a samego pobiegłam w kierunku toalet, wpadłam do jednej z nich i w momencie nachylenia się nad sedesem dostałam niekontrolowanych torsji.
Dziękowałam Bogu, że dałam radę nie zrzygać się na środku podłogi w Satyricon, a także, że przed wyjściem związałam włosy. Gdyby nie to byłabym po prostu udupiona. W tamtej chwili naprawdę żałowałam, że znów za bardzo sobie zaufałam. W życiu już kilka razy zdarzały mi się podobne sytuacje, ale mimo wszystko dalej postępowałam dokładnie tak samo.
Kiedy tak wymiotowałam, zaciskając dłonie za desce toaletowej doszłam do wniosku, że lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na własnych. Ludzie stanowczo za bardzo w siebie wierzą, żeby dostrzec porażki.
- Kathleen... Wszystko dobrze?- usłyszałam nieopodal głos Dave'a.
Nie czułam się na siłach, żeby mu odpowiedzieć. Chłopak ukląkł obok mnie i zgarnął mi za ucho czarny kosmyk włosów, opadający na czoło. Może to była nadinterpretacja, ale tamten gest wydał mi się pełny zrozumienia i czułości.
Żołądek wciąż okropnie mnie bolał, ale było znacznie lepiej niż na początku. Cieszyłam się, że pozbyłam się tych wszystkich cholernych toksyn od razu.
- Nie pozwalaj mi więcej pić.- poprosiłam, tak jakbyśmy znali się z Dave'm już jakiś czas i planowali na przyszłość wspólne imprezy.
- Nie pozwolę, spokojnie.- powiedział i pomógł mi się podnieść.
- Czuję się jak gówno.- wyszeptałam i przetarłam czoło dłonią.
W tamtej chwili byłam wyprana z wszelkich sił. Miałam wrażenie, że gdyby chłopak mnie nie podtrzymywał w końcu bym się przewróciła.
- Pomogę ci dotrzeć do domu, okey?- zapytał, wciąż trzymając dłonie na moich ramionach.
Ja tylko pokiwałam głową, bo nie miałam siły, ani ochoty się opierać. Wciąż byłam pijana i wolałam się nie odzywać. Zapewne palnęłabym jakąś głupotę, która sprawiłaby, że Dave zostawiłby mnie na ulicy, więc uznałam milczenie za lepszą opcję.
Chłopak wyprowadził mnie najpierw z toalety, a potem z baru wprost na świeże powietrze. Zaciągnęłam się nim, jak dymem papierosowym i pozwoliłam, by wypełniło moje płuca.
Pomogło. Sprawiło, że szum w głowie zelżał.
- Żyjesz jeszcze?- zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie, kiedy byłam w trakcie połykania wielkich haustów tlenu.
- Jeszcze tak.- złamałam "śluby milczenia" i uśmiechnęłam się.
Dave wydawał mi się takim pozytywnym człowiekiem; zupełnym przeciwieństwem Kurta- tego melancholijnego, zbuntowanego chłopaka o duszy poety. Perkusista był radosny, był przede wszystkim szczęśliwy.
Kurt nie był szczęśliwy.
- No to idziemy.- uśmiechnął się i wetknął sobie papierosa między zęby.- Postaraj się nie umrzeć po drodze.
- Tak jest, kapitanie.- pokiwałam głową, na znak zgody.
Miałam pewność, że dopóki będzie obok śmierć mi nie zagrozi. Gdybym znów straciła świadomość mogłabym liczyć na to, że mnie złapie albo ewentualnie zawiadomi karetkę.
- Co mam zrobić, żeby nie zemdleć?- zapytałam, kiedy przeszliśmy już spory kawałek.
Dave zamyślił się i wbił wzrok w rozgwieżdżone niebo, nad nami.
- Zaśpiewaj mi coś.
Spojrzałam na niego pytająco, a on tylko się uśmiechnął. Wyglądało to naprawdę szczerze i pomyślałam, że mogłabym to zrobić. W końcu Dave mógłby powiedzieć Kurtowi, że na przykład... jestem w tym dobra.
Postanowiłam zaśpiewać pierwszą piosenkę, która przyszłaby mi do głowy i nie wymagała wiele wysiłku.
- "There's a starman waiting in the sky
He'd like to come and meet us
But he thinks he'd blow our minds
There's a starman waiting in the sky
He's told us not to blow it
Cause he knows it's all worthwhile
He told me
"Let the children lose it
Let the children use it
Let all the children boogie"Nie miałam pojęcia jak zabrzmiało to w wykonaniu kobiety, ale Dave wyglądał na całkiem usatysfakcjonowanego, chociaż włożyłam w to "wykonanie" naprawdę minimum starań. Nie miałam siły, by sprawić, że wydałoby się wyjątkowe.
- Wow, Kath... W tym nie było grama subtelności.- zaśmiał się.- Będziesz się do tego nadawać.
***
Leżałam na swoim łóżku z twarzą schowaną w poduszce, a Kathi krzepiąco głaskała mnie po plecach. W lewej ręce trzymała kubek z gorącą herbatą, ale nie miałam siły wstać, żeby się jej napić. Kątem oka dostrzegałam, że był to ten, który dostałam od niej na dwudzieste pierwsze urodziny; żółty, z grubej porcelany, z tym starym rysunkiem, promującym ruch emancypacyjny.
Przedstawiał on kobietę podciągającą rękaw koszuli, krzyczącą: We can do it!
Stanowczo był jedną z moich ulubionych rzeczy.
- Znów się załatwiłaś.- westchnęła Wilcox i odstawiła herbatę na szafkę nocną.- Miałam podszkolić bas, a zamiast tego muszę cię niańczyć. Oszczędź mnie czasem, Kath.
- Przepraszam. Od dziś nie piję.
- Zawsze tak mówisz.
Dziewczyna wstała z mojego łóżka i zaczęła przechadzać się po naszej wspólnej sypialni. Wyglądała, jakby chciała poruszyć jakiś istotny temat, ale nie wiedziała jak zacząć.
- Chcesz mnie o coś zapytać?- zasugerowałam.
- Polubiłaś tych chłopaków, co?- odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła grzebać w jednej z szuflad z ubraniami.- Dave cię wczoraj holował; nie wiem czy pamiętasz.
Na tamto wspomnienie zaśmiałam się cicho, rozbawiona swoim wczorajszym stanem. Niewiele z tego pamiętałam, ale przyjmowałam do wiadomości, że mogłam palnąć jakąś głupotę.
- Są do nas podobni.- stwierdziłam.- I w sumie tak... Polubiłam ich.
- No chyba nie tylko ty.- popatrzyła na mnie wymownie i zatrzasnęła szufladę, którą wcześniej otworzyła najwyraźniej tylko po to, żeby zająć czymś ręce.- Wydaje mi się, że Tobi jest zauroczona panem Kurtem Cobainem.
Ja tylko lekko poruszyłam ramionami.
Ale czy było mi to tak do końca obojętne?
*********************************************
Mam nadzieję, że podobało wam się, jak Dave ratował Kathleen, no i ogólnie cały rozdział ;) (chociaż ja akurat tym konkretnym jestem średnio usatysfakcjonowana; pewnie dlatego, że pisałam go w nocy :D) Pozdrawiam i do następnego ;*
CZYTASZ
Angels will never be saved ✔
FanfictionKathleen wydawało się, że może mieć wszystko. Posiadała własny zespół i była darzoną ogromnym szacunkiem ikoną ruchu feministycznego lat 90. Jednak któregoś dnia w jej życiu pojawił się ktoś nieosiągalny; ktoś, kto mimo jej wielkich starań nigdy ni...