Rozdział 34 "Czym jest życie?"

145 21 4
                                    

 Nie znalazłam sobie nikogo innego. Nie umiałam nikogo innego pokochać. Nie umiałam przestać myśleć o Kurcie, o tym co do niego czułam, a z każdym dniem moje uczucia do niego stawały się coraz bardziej intensywne. Próbowałam się ich pozbyć, ale nie dałam rady. Pragnęłam go, śniłam o nim i cierpiałam. Świadomość, że miał żonę mnie dobijała. Nie umiałam skupić się na muzyce, pisałam coraz słabsze teksty i nie dawałam z siebie wszystkiego na koncertach. Stałam się cieniem dawnej siebie- skrzywdzonym, pozbawionym nadziei bytem, który wciąż wiódł swój żywot, tylko dlatego, że kumple na niego liczyli. Kathi próbowała mnie wspierać, pomagać, szukać rozwiązań, ale to nic nie dawało.

 Moja psychika przestała funkcjonować prawidłowo wraz z końcem września '92, kiedy Kurt i Courtney postanowili nas odwiedzić. Wzięli ze sobą prawie dwumiesięczną Frances, którą odzyskali po tym, kiedy została im odebrana, ze względu na uzależnienie od heroiny obojga rodziców. Dziewczynka była prześliczna. Miała blond włosy, niebieskie oczy i wyglądała jak aniołek. Kiedy tak wpatrywałam się w nią, na myśl przyszło mi moje własne dziecko, które umarło, zanim w ogóle zdążyło się urodzić. Kiedy wszyscy siedzieliśmy w salonie, a Tobi bawiła się z młodą panną Cobain, ja wybuchłam niekontrolowanym szlochem.

 - Coś nie tak?- zapytała Court, patrząc na mnie z czymś w rodzaju troski.

 Wzięłam to za coś fałszywego, dlatego zgromiłam ją wzrokiem i poszłam do kuchni, gdzie nalałam sobie do szklanki trochę whisky. Wypiłam wszystko jednym łykiem, a potem schowałam się w łazience. Doskonale słyszałam stamtąd rozmowę w salonie.

 - Wszystko z nią w porządku?- usłyszałam głos Kurta.

 Ty już najlepiej powinieneś wiedzieć, że nic nie jest w porządku, pomyślałam.

 - Od dłuższego czasu jest jakaś podminowana.- odparł Billy, który nie miał o niczym pojęcia.- Pewnie niedługo jej przejdzie.

 - Nie można jej jakoś pomóc?- zapytała Courtney, a ja zaśmiałam się serdecznie pod nosem.

 - Zniknij albo odejdź w cholerę, jeśli chcesz mi pomóc...- szepnęłam do samej siebie i oparłam się o łazienkowe drzwi, po których zsunęłam się na podłogę. 

 W tamtej chwili marzyłam, by cofnąć czas i nigdy nie zjawić się w barze, w którym poznaliśmy chłopaków z Nirvany. Gdyby nie oni, gdyby nie Kurt, nie byłabym wrakiem, pustą skorupą, pozbawioną godności, ani nie straciłabym tego wszystkiego, co straciłam. Nie wiedziałabym jak by to było kochać Cobaina, zabić własne dziecko i doświadczyć odrzucenia. Wolałabym nigdy w życiu ich nie spotkać.

 W pewnym momencie usłyszałam pukanie do drzwi i głos Kathi.

 - Żyjesz tam jeszcze?

 - Chcę być sama...

 - Ale oni już poszli. Możesz wyjść.

 - Ty chodź do mnie.

 Otworzyłam drzwi i wpuściłam przyjaciółkę do środka, jednocześnie przesuwając się w stronę lewej ściany łazienki. Kathi usiadła obok i podkuliła nogi pod brodę. Patrzyła na mnie ze zrozumieniem i współczuciem jednocześnie. Nie miałam jej tego za złe. Była jedyną osobą, której współczucie tolerowałam. Czasem nawet mi pomagało.

 - Oni są tacy szczęśliwi...- westchnęłam i zrobiłam zbolałą minę.- Co ja mam teraz zrobić? Już nie daję rady, Kathi... To wszystko jest za trudne...

 Blondynka objęła mnie ramieniem i przytuliła, pozwalając się wyżalić.

 - Ja ciągle go kocham... Nie umiem inaczej...- jęknęłam, znów bliska płaczu.

 - Wiem, ale nie możesz tak żyć. To nie jest życie, Kathleen. Jakoś o nim zapomnij. Dasz radę. Pomogę ci. Wszyscy ci pomożemy. Znajdziesz sobie kogoś, kto cię pokocha, będziecie mieć dzieci i zapomnisz o Kurcie i tym wszystkim. Zaraz wydajemy płytę, pamiętasz? LaVey w końcu znalazł normalną wytwórnię. Pomyśl o tym. Może gdzieś wyjedziemy...

 To było takie urocze, kiedy próbowała mnie pocieszać. To, co mówiła wydawało się takie realne i proste, ale tylko w teorii. Nie wiedziałam jak nagle przestać go kochać, albo przestać o nim myśleć. Jak miałam tego dokonać? Nikt inny nie zwracał na siebie mojej uwagi, nikt mnie nie interesował. Stałam w miejscu i nie potrafiłam w żaden sposób z niego ruszyć.

 - To bez sensu.- powiedziałam.- Nie umiem się pozbierać. 

 - NIE MOŻESZ ŻYĆ W TAKI SPOSÓB, ROZUMIESZ?!- Kathi podniosła głos, wyraźnie poirytowana moim uporem.

 Wtedy coś do mnie dotarło. Ona miała rację. Nie widziałam dla siebie innego sposobu na egzystowanie, a skoro nie powinnam żyć w taki sposób to może nie powinnam żyć wcale? Był tylko jeden problem. W końcu gdzieś w tym innym świecie dalej byłabym samotna, a przecież nie o to chodziło. Musiałam jakoś to wszystko przemyśleć i dopracować.

 Musiałam wymyślić coś, co pozwoliłoby mi nigdy więcej nie cierpieć.

 - Masz rację.- rzuciłam się przyjaciółce na szyję.- Dziękuję ci Kathi... Dziękuję.

 - No. I myśl pozytywnie. Pomogę ci. Będę z tobą, dopóki będziesz mnie potrzebować.

 - Zawsze byłaś. Nie wiem jak ci się odwdzięczyć.

 Nie wiem jak ci się odwdzięczyć

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

**************************************

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

**************************************

 Część czwarta i przedostatnia za razem tego wesołego maratonu, nad którym pocę się kilka dni xD. Kath nam się już robi psychiczna, co chyba było nieuniknione, ale poczekajmy może nastąpi jakiś wielki niespodziewany zwrot akcji. Do następnego ;*

Angels will never be saved ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz