- Kochanie...- szepnęłam, spoglądając w jego zamglone oczy, pozbawione tego typowego błysku, w których mogłam dostrzec zaledwie resztki świadomości.
Kurt był już na niezłym haju, co znacznie ograniczało jego poczytalność. Kilkakrotnie próbował wstać z podłogi, ale za każdym razem się przewracał, dlatego w końcu dał sobie spokój. Wiedziałam, że ja później też wezmę, ale jeszcze nie wtedy. Może wtedy byłoby mi łatwiej ze sobą skończyć?
W pewnym momencie do głowy wpadł mi pomysł. Zaczęłam kręcić się po pokoju, podeszłam do szafki nocnej, a potem wyciągnęłam z niej kartkę papieru i długopis.
- Chciałbyś do niej napisać?- zapytałam, znów siadając przy biurku i popatrzyłam na niego pytająco.
Miałam na myśli oczywiście jego kochaną żoneczkę, lecz nawet, gdyby zechciał i tak napisałabym tę wiadomość sama. To musiało być coś okrutnego, coś co by ją zabolało i najlepiej oczerniło.
- Do Wendy?
Pokręciłam głową i zaczęłam notować.
"Czy ty- Kurt Cobain, bierzesz sobie Courtney Michelle Love za żonę?"
Jakoś rozbawił mnie fakt nawiązania do przysięgi małżeńskiej, zwłaszcza z uwagi na to, co miałam zamiar jeszcze dopisać.
- A chciałbyś napisać do Wendy?
Chłopak przekręcił się na podłodze i przeniósł wzrok na rewolwer, leżący pod jego łóżkiem, na dywanie.
Nie tym będziemy się dziś bawić, pomyślałam.
Musiałam mieć pewność, że broń, której użyję nie zawiedzie i pozwoli nam być nareszcie razem.
"Nawet jeżeli jest pryszczatą dziwką...", kontynuowałam.
- Nie chcę umrzeć.- powiedział cicho, znów wbijając wzrok w śnieżnobiały sufit.
Pewnie po tym, jak podałam mu narkotyki zaczął się domyślać, co miałam w planach. Na szczęście, to co sądził nie było już istotne.
- Staley też umrze.- pokiwałam głową w geście pewności swoich racji, tak jakby ta wiedza miała go w jakikolwiek sposób podnieść na duchu.
Wtem przypomniałam sobie, jak w dzień przyjazdu do Seattle, spotkałam Seana Kinney'a, perkusistę Alice in Chains. Westchnęłam głośno, bo przytłoczyła mnie nagła tęsknota za tamtym okresem.
- A reszta?
"...i wydaje całą twoją kasę na narkotyki..."
Pomyślałam, że miał na myśli Chrisa, Eddiego i wszystkich innych grunge'owych pojebów, dlatego odparłam:
- Nie.
Zaczęłam zastanawiać się jak dobitnie zakończyć swój pisemny wywód.
- Tylko wy dwaj macie takie... mroczne dusze. Melancholijne. Jesteście jak anioły w ludzkich postaciach, które przez przypadek trafiły na ziemię. Rozumiesz mnie? Chcecie się uwolnić.
Kurt jeszcze raz spróbował wstać, ale zażyta heroina uniemożliwiła mu jakikolwiek większy ruch. Zaśmiałam się, bo jego urocza bezradność mnie rozbawiła.
- Mógłbym jeszcze zostać...- szepnął.
- Przecież zawsze chciałeś do nich należeć.- zauważyłam.
Cobain tyle razy powtarzał jak imponują mu ci wszyscy muzycy- samobójcy. Jim Morrison, Nick Drake, Ian Curtis, czy nawet Per Ohlin. Wiecznie młodzi, owiani mroczną sławą. W końcu mógł stać się jednym z nich; razem ze mną.
"...i kurwienie się?", dopisałam, by po chwili położyć ją na środku biurka tak, by była doskonale widoczna.
- Chciałem...
- Już się stęsknili za tobą.- stwierdziłam i odkręciłam się do niego przodem.
Wyglądał tak bezradnie, że zrobiło mi się go szkoda, ale doskonale wiedziałam, że było już na późno na zmianę decyzji. Byłam zbyt blisko celu; zbyt blisko końca.
Za daleko to wszystko zaszło.
- Trochę źle ich oceniłem.- przymknął oczy.- Ten basista jest miły.
- Który?
- Zapomniałem...
Na pewno miał na myśli Duffa McKagana.
- A kiedy z nim rozmawiałeś?- podniosłam się z miejsca i uklękłam naprzeciwko chłopaka. Doskonale czułam jego zapach i z przykrością dotarło do mnie, że nie był to ten tani dezodorant Tobi- Teen Spirit.
Tamte czasy przeminęły bezpowrotnie.
- Niedawno.- szepnął.
- Więc może pomyślą, że to on tutaj był...
Mimo tego, co powiedziałam, liczyłam, że nikt nie pozna się, że Kurt wcale nie zabił się sam.
W pewnym momencie zdecydowałam, że byłoby lepiej schować liścik, dlatego wróciłam po niego i upchnęłam do leżącego nieopodal portfela Cobaina. Zaraz potem wyciągnęłam z futerału strzelbę, założyłam rękawiczki, podeszłam do blondyna i spojrzałam na niego z czułością.
- Kocham Cię.- powiedziałam.- Ale to będzie nasz ostatni pocałunek. Na tym świecie...
Nachyliłam się i delikatnie musnęłam jego wargi swoimi.
W oczach Kurta pojawiła się panika.
- Nie... Nie, proszę. Courtney... I Frances... Potrzebują mnie.
- Ja też Cię potrzebuję. Bardziej niż one. Już niedługo spotkamy się z NASZYM dzieckiem.
Przyłożyłam lufę do jego głowy, a po moich policzkach spłynęło kilka łez ulgi i dziwnej radości.
- Już za chwilę będziemy razem. Tak naprawdę...
Nagle w pokoju rozległ się strzał.
***************************************
Epilog to wersja deluxe prologu xD Prawie jak film z dodatkowymi scenami. Ale to jeszcze nie koniec, mamy do napisania ostatnią część tego dzieła, czyli Epilog 2/2. Także do następnego! :*
CZYTASZ
Angels will never be saved ✔
FanfictionKathleen wydawało się, że może mieć wszystko. Posiadała własny zespół i była darzoną ogromnym szacunkiem ikoną ruchu feministycznego lat 90. Jednak któregoś dnia w jej życiu pojawił się ktoś nieosiągalny; ktoś, kto mimo jej wielkich starań nigdy ni...