Chciałbym opowiedzieć wam o profesorze filozofii, który wykładał na uczelni za moich studenckich czasów.
Filozofia, jak wiadomo, nie jest dla każdego. Niektórzy znajdą w niej pokłady życiowej mądrości, cała zaś reszta słusznie uzna ten przedmiot za wyżyny trudnej sztuki nudziarstwa.
Na jednym z porannych wykładów, pewien zmęczony kacem student siedzący w pierwszej ławce długo walczył ze snem, aż w końcu zaległ z nosem na ławce.
Profesor nie zamierzał go budzić. Wziął krzesło i przemaszerował z nim aż pod tablicę, nad którą wisiał duży, wskazówkowy zegar. Wykładowca, stojąc na krześle, przesunął małą wskazówkę tak, że na tarczy nie widniała już godzina 10:30, a 17:30.
Zgarnął komórkę leżącą na ławce śpiocha i włożył ją do jego plecaka, który zarzucił sobie na ramię. Następnie na tablicy napisał kredą jebutny napis "Carpe diem!" i uciszając nas gestem przyłożonego do ust palca, kazał wyjść z sali. Zamknął ją na klucz i zaprowadził wszystkich studentów na dziedziniec.Była wiosna w pełnym rozkwicie, więc znacznie przyjemniej słuchało nam się wykładu pod grzejącym słońcem. Po zakończeniu zajęć wszyscy wróciliśmy do sali, gdzie zastaliśmy spoconego, bladego jak ściana kolegę. Biedny był przekonany, że spał przez ostatnich 7 godzin... Profesor przejął się niekłamanym przerażeniem studenta i nie wstawił mu nieobecności na zajęciach. A i tak nasz przysypiający kumpel nigdy już skacowany nie przyszedł na wykład z filozofii.
CZYTASZ
Znalezione anonimowe wyznania
RandomCzęsto krążę po internecie i znajduję różne wyznania które będę tu umieszczać. Za jakiekolwiek uszkodzenia mózgu itp. nie odpowiadam!