Docierając do drzwi zauważam w nich uśmiechniętych na nasz widok rodziców.
- Dalia kochanie! Wróciłaś cała i zdrowa! - prawie, że zapiszczała mama prawdopodobnie rzucając mi się na szyję gdyby nie trzymany przeze mnie Tom na rękach a następnie odwróciła się twarzą do Andrew i pogłaskała go po ramieniu.
- Cieszę się, że ci się udało i, że ją sprowadziłeś całą i zdrową.
Wywróciłam oczami ruszając spokojnym krokiem w kierunku salonu gdzie położyłam na kanapie śpiącego Toma i delikatnie musnęłam ustami jego czoło kiedy on mimo wszystkich tych hałasów nie przebudził się z jak widać bardzo twardego snu.Obserwuje jak Andrew idzie w moje ślady i odkłada Jaspera obok jego brata a następnie odwraca się w moją stronę a ja posyłając mu delikatny uśmiech zmierzam do kuchni gdzie witam się zarówno z mamą jak i tatą któremu ulżyło na mój i chłopców widok i na fakt, że wszyscy wróciliśmy zdrowi i w pewnym sensie wypoczęci.
- Napijecie się czegoś czy macie już jakieś plany? - zapytała mama zapewne mnie i stojącego za mną Andrew którego dłonie owijające mi się wokół talii po chwili poczułam, oparłam głowę o pierś męża i spojrzałam na niego z góry dając mu decydujące słowo.
- Nie będziemy wam zawracać głowy mamo, mamy już pewne plany na wieczór... - mruknął Andrew na co tato zmrużył na niego podejrzliwie oczy a mama powoli skinęła głową.
- Ależ wy nigdy nie przeszkadzacie, rozumiem, że po podróży jesteście zmęczeni bo po Dali już potrafię to zauważyć oczy jej się same zamykają. - powiedziała i pogłaskała mnie dłonią po policzku kiedy posłałam jej lekki uśmiech nie odzywając się - Zabierz ją do domu Andrew, jedź ostrożnie i... dbaj o nią. - powiedziała zerkając na godzinę - Jest już grubo po północy jeździe bo macie dość długą drogę przed sobą... i... tak się cieszę, że wszystko między wami w porządku, no bo wiecie ta kłótnia wyglądała naprawdę źle a poradziliście sobie z nią... jestem z was dumna a szczególnie z ciebie moje słońce - powiedziała do mnie mama i pocałowała mnie w policzek chwytając za dłonie.
- Dziękuję mamo... i tobie też tato... za wszystko. - powiedziałam podchodząc do blatu zabierając z leżącej na niej misy banana, widząc rozbawienie na twarzy mamy nieznacznie nim macham i wzruszam ramionami - Czuję, że spadł mi potas... - mruknęłam otwierając owoc kiedy i Andrew zabrał mi go z ręki robiąc pierwszy gryz a następnie mi go oddał idąc w kierunku wyjścia tłumacząc, że idzie odpalić silnik i wykonać jeden telefon.
Spoglądając tak na niego i na swojego nadgryzionego banana mam ochotę mu nim teraz rzucić w plecy wiedząc, że zrobił to specjalnie ale powstrzymuje się i z uśmiechem żegnam się z rodzicami idąc za brunetem w stronę samochodu widząc, że przytrzymuje mi drzwi rozmawiając przez telefon bez słowa wciskam mu w dłoń banana i zajmuje swoje miejsce wygodnie usadzając się w fotelu delikatnie macham dłonią do obserwujących nas w oknie rodziców.Widać było, że się o nas martwili, o ten związek który nadal trzymał się jak na cienkiej nitce która mogła pęknąć pod wpływem najmniejszego błędu.Uważnie obserwowałam rozmawiającego przez telefon Andrew który podczas wysłuchiwania drugiej strony powoli przeżuwał mojego nieszczęsnego banana na którego odeszła mi ochota tak szybko jak się pojawiła.Znudzona zaczęłam wiercić się w siedzeniu rozglądając się za czymś co mogłabym się zająć i zajrzałam do swojej torebki postanowiłam zobaczyć w lusterku swój pewnie rozmazany makijaż, ku mojemu zaskoczeniu dobrze się trzymał tak samo jak moje włosy które lekko się pochochrały ale i tak planowałam je przyciąć co najwyżej do ramion.
Z rozmyślań o swoich włosach wyrywa mnie Andrew który akurat co wsiadł do samochodu.
- Wybacz Dal, że musiałaś czekać ale na rynku pojawił się jakiś nowy magnat z którym mam jutro umówione spotkanie nic ważnego a jednak... - mruknął niepocieszony i odpalił silnik.
CZYTASZ
SŁODKO-KWAŚNY OWOC
RomanceFaktycznie byłeś słodki niczym owoc, którym okazała się dojrzała truskawka, którą tak często mi przynosiłeś. Spójrz tylko na nią... Dopiero co wyeksponowana swoim intensywnym czerwonym kolorem, która sprawiała swoim osobistym urokiem, że żaden prz...